Takie to właśnie szczęście miały polskie kluby. Siedem lat temu Wisła została zlana na Camp Nou. Ktoś może powiedzieć, że odpadać z taką drużyną, z tak wielkim klubem, to przyjemność. Nie zmieniało to jednak faktu, że po raz enty blokowało nam to drogę do Ligi Mistrzów. Wspominek spektakularnych eurowpierdoli ciąg dalszy. Tym razem wkraczamy na nieco inny poziom.
Strzały? 11:0 dla Barcy. Wynik? 4:0. To była miazga, ale czego można było się spodziewać, jeśli w bramce stał Mariusz Pawełek. – Dla mnie jest to ogromny zaszczyt, spełnienie marzeń zagrać z takim klubem, jak Barcelona – mówił Maciej Skorża. Mówił też, że pierwszy mecz zadecyduje o losach rywalizacji. No i zadecydował. – Musimy wyjść na stadion i zapomnieć, że gramy na Camp Nou, że gramy z wielką Barceloną – mówił. Nie zapomnieli.
Guardiola z kolei pokazywał jak bardzo przykłada się do nowej pracy i z pamięci wymienił nazwiska Brożka, Sobolewskiego i Cantoro. Dani Alves, nowy piłkarz Barcy, będąc niebywale oryginalnym, zarzekał się, że liczy się tylko wygrana. Przed meczem “Marca” porównała Wisłę do biednego dziecka, dla którego mecz z Barceloną jest jak ubranie galowego ubranka na bal. Barwne, ale prawdziwe i nie przesadzone.
4:0. Eto’o, Xavi, Henry, Eto’o. Dwie do przerwy, dwie po przerwie. Jedyne, czym wyróżniła się Wisła, to żółta kartka dla Mauro Cantoro. I kilka niezłych interwencji Pawełka, który popisał się na przykład przy jednym ze strzałów Henry’ego. Pawełek broni strzał Henry’ego. Brzmi trochę groteskowo. W Barcelonie niespodzianki nie było, ale w rewanżu…