Niespełna roku temu Sebastian Mila wychodził z co drugiej lodówki. Gol z Niemcami, naprawdę dobra gra w reprezentacji, świetna runda w Śląsku, w skrócie: drugie piłkarskie życie. Sporo było w wywiadach o błędach młodości, późnym zrozumieniu profesjonalizmu, sportowego trybu życia i zdrowego odżywiania. Historia naprawdę dużego talentu, który pokazał, że lepiej wrócić na właściwe tory późno, niż nie wracać wcale… Teraz pytanie: gdzie podziewa się tamten Mila?
W miniony weekend – na pewno nie na boisku. Lechia pojechała do Wrocławia zmierzyć się ze Śląskiem, w którym jeszcze niedawno Mila występował, ale próżno było szukać go w składzie. Siedział na ławce. Jerzy Brzęczek tłumaczy, że planował go wpuścić, a plany pokrzyżowały kontuzje w trakcie meczu, ale… bądźmy poważni. Trener Lechii pierwszej zmiany dokonał dopiero w 67. minucie, więc na ile miałby wpuścić Milę? Na kwadrans? Brzęczek przed meczem zdecydował, że dziś bardziej do składu nadaje się Piotr Wiśniewski. I, jeśli mamy być szczerzy, trudno mu się dziwić.
Mila od transferu do Lechii na dłuższą metę dobrze wyglądał jedynie na billboardach i we wszelkich akcjach marketingowych. Zdarzały mu się oczywiście przebłyski – wiosną strzelił dwa gole i zanotował dwie asysty, ale nie do końca wywiązał się z roli lidera. Zakładaliśmy, że być może go to wszystko przerosło – funkcja kapitana z miejsca, pozycja reprezentanta kraju i powrót do miejsca, z którego pochodzi i do którego zawsze chciał wrócić. Jeśli miał odpalić, to od nowego sezonu. Tymczasem:
– 90 minut z Cracovią
– 59 minut z Lechem
– 57 minut z Pogonią
– 0 minut ze Śląskiem
Goli zero, asyst zero, kluczowych podań zero, do tego bardzo mizerna średnia not od Weszło (4,0), z czym chyba zgodzi się każdy oglądający regularnie Lechię. Ostatni udany występ to chyba będzie “Świat według Kiepskich”. Gdańszczanie rozczarowują jako zespół, również w ofensywie, a Mila, jako kapitan i rozgrywający, ponosi za to dużą część odpowiedzialności. Adam Nawałka już w czerwcu powołał pomocnika gdańszczan mocno na wyrost, dał mu zagrać pół godziny z Grecją, ale dziś trudno wyobrazić sobie obecność 33-latka w kadrze. A przecież za trzy tygodnie będziemy już odliczać godziny do meczu z Niemcami. Selekcjoner ma go brać dlatego, że był bohaterem meczu sprzed roku?
Atmosfera atmosferą, ale ostatnio Sebastian nie dał ani pół argumentu za ewentualnym powołaniem.
Fot. FotoPyK