„Chcę stworzyć najlepszy zespół w kraju, a nie ma na to lepszego sposobu, jak płacić zawodnikom. Tak zresztą robi się dziś wszędzie”. To jedne z moich ulubionych słów w całej historii futbolu. Wypowiedział je major Burley z Preston North End w roku 1895 (!), gdy jakaś Komisja prowadziła przeciw niemu dochodzenie, bo rzekomo wprowadził w Anglii zawodowstwo. Tymczasem – tak robi się dziś wszędzie i kwestią pozostaje kto da więcej. Od 120 lat nic się w tej sprawie nie zmieniło. Niewidzialna ręka rynku.
Ale od początku, o tej mojej fascynacji angielskim futbolem. Najpierw był wujek, lotnik z Bitwy o Anglię, który (mieszkał w Burnley, nieoczekiwany mistrz Anglii w 1957!) otóż który zwariował na punkcie piłki. Anglicy zostali mistrzami świata w 1966. Miałem 5 lat, i odtąd seryjnie, co Boże Narodzenie spływały książki, i kolorowe albumy o tym zaczarowanym świecie piłki…
I w końcu Anglia stanęła na mojej drodze w roku 1973. Najpierw ograliśmy ich w Chorzowie 2:0, co nie mieściło się w głowie, bo mieli w składzie mistrzów globu! A potem rewanż. I przeczytałem wtedy książkę, która odmieniła moje życie i nauczyła myśleć o sporcie. Do tego nie tak pompatycznie jak Bohdan Tomaszewski, o igrzyskach. W tej książce jest życie. Tytuł „Przez Wembley do Monachium”. Autor Wiktor Osiatyński. Dziś to profesor filozofii w Stanach, wtedy reporter „Kultury”, całkowicie nie interesujący się piłką nożną.
Z każdą stroną poznawałem historię. Tego króla, który zabraniał kopania, bo odciągało młodzież od bardziej pożytecznego dla Królestwa strzelania z łuku. Z zakładania słynnych dziś drużyn przez ogłoszenia w gazetach. I o „Ustawie Fabrycznej” z polowy wieku XIX, wieku pary i maszyn. Uprzemysłowienie pozwoliło na skrócenie czasu pracy w soboty. Robotnicy zajęli się popularnym wówczas kopaniem piłki, co oglądało coraz więcej ludzi. Gdy dostrzegli to przemysłowcy pobudowali stadiony i wprowadzili opłatę za bilety. A potem regularne rozgrywki, jednakowe stroje, przepisy – w tym tak pożyteczne wynalazki jak gwizdek czy siatka na bramkę…
Osiatyński pojechał w ostatniej chwili, gdy jeszcze były wartości – sekretarz ligi nie chciał przełożyć ligowej kolejki ze względu na „jakiś” mecz z Polską, jak stwierdził Anglia żyje ligą. Ten sam gość mówił wtedy, że jak się poluzuje w obyczajach, to niebawem liga zacznie grać w niedziele, i z reklamami na koszulkach.
Osiatyński pojeździł na mecze ligowe, wtedy jeszcze można było pogadać po meczu z każdym, ale nie to mnie dziwiło. Tylko obserwacja z metra. Wraca Polak z White Hart Lane, dwie godziny po meczu, a tu w ręku gościa naprzeciwko… zdjęcia i relacja ze spotkania, w gazecie, z meczu który skończył się nie tak dawno. I komplet wyników czterech lig angielskich i dwóch szkockich. Wtedy dotarło do niego, i do mnie, że są kraje dla kibiców szczęśliwe. Mimo że to my awansowaliśmy na mistrzostwa. Ale tylko tam były tak piękne tytuły: „Koniec Świata” – to o wyniku, albo: „A teraz won!” – to do menedżera Ramseya, też mistrzowskiego, brrr!
Taaa, Anglia jest kraina cudowną, w której nikt nie napina się na wygrywanie. Albo inaczej – porażka nie skłania do rezygnacji. W pięknym hymnie na Euro 96 są słowa, które pozwoliłem sobie spolszczyć: „Trzydzieści lat porażek, nie pozbawiło nas marzeń!”.
Tamten sekretarz nie przewidział też Murzyna w reprezentacji, potem ich zalewu, Murzynów też na trybunach – wcześniej było coś w rodzaju segregacji… Nie wpadł na to, że o mistrzostwo Anglii 2015/16 walczyć będą kluby amerykański, arabski, i dwa rosyjskie, a pierwszy angielski jak zwykle zostanie pierwszym pokonanym. Że przepłacać się będzie straszliwie, zgodnie z dewizą Burleya, a rodowici Anglicy oduczą się gry w piłkę nożną, a najdroższy na świecie zostanie Walijczyk, i tak dalej, i tym podobnie…
I że reprezentacja będzie słaba, kluby znajdą na kontynencie pogromców i ze stałe jest jedno – te tłumy pielgrzymujące na stadiony w soboty, a teraz i niedziele. Nie znajduje wytłumaczenia, może poza tym, że tamtejsze kobiety i kuchnia nie zachęcają do pozostawania w domach…
Ale cala angielska piłka to tylko ładne pudełeczko i każdy znać powinien słowa Hornby’ego o ostatnim dobrym, środkowym pomocniku: „Czasem się ktoś taki trafi, podobnie jak czasem na wsi można spotkać Kowala”.
Coraz rzadziej, mimo wysiłków komentatorów, niestety. To jak z filmami z Hollywood.Wiemy, że bohaterowie ani tacy sprawni, kobiety nie tak piękne, same efekty specjalne i gigantyczna reklama. Ale… się chodzi, na całym świecie.
Bo mówiąc wprost – nie mamy dokąd pójść.