Reklama

Czuję się niedoceniany. Świtało mi w głowie, że może zasługuję na więcej.

redakcja

Autor:redakcja

10 sierpnia 2015, 09:26 • 14 min czytania 0 komentarzy

Ma dopiero 24 lata, ale w Ekstraklasie leci mu właśnie siódmy sezon. Niedawno został kapitanem i zawodnikiem, z którym – jak sądzimy – kibicom Korony najłatwiej się utożsamiać. Dlaczego nie wyjechał do Steauy Bukareszt? Czyja kariera jest dla niego wzorem? Jak wyglądały jego początki w lekkoatletyce i dlaczego chce założyć klub crossfit? O tym wszystkim Piotr Malarczyk opowiedział w rozmowie z Weszło. Przy okazji – swoim najdłuższym wywiadzie w karierze.

Czuję się niedoceniany. Świtało mi w głowie, że może zasługuję na więcej.

Co ty jeszcze robisz w Kielcach?

Mam swoją wizję kariery i nie interesuje mnie egzotyka ani wyjazd byle tylko zarobić, znikając praktycznie ze środowiska piłkarskiego. Miałem różne takie propozycje, ale zupełnie nie kuszą mnie takie rozwiązania jak Kazachstan czy Izrael. Bardzo szybko odmawiałem.

Na czym więc polega ta wizja?

Chciałbym odejść za granicę do poważniejszej ligi. Trzeba jednak twardo stąpać po ziemi – trudniej o taki transfer z Korony niż z Legii. Zdaję sobie sprawę, że odchodząc z Kielc nie trafię do potentata. Raczej – nie oszukujmy się – do drużyny ze środka tabeli. Nie bijemy się przecież o mistrza i nie grywamy regularnie w pucharach.

Reklama

A nie sądzisz, że przydałby ci się taki klub-pomost pomiędzy Koroną a zagranicą? Niezłym rozwiązaniem wydawała się Jagiellonia, z którą do niedawna negocjowałeś.

Przykłady Pazdana, Tuszyńskiego czy Dzalamidze pokazują, że tak jest. Trzymałem za nich kciuki w pucharach i szkoda, że nie wyszło, bo byłoby pewnie jeszcze lepiej. Nie chcę się wdawać w szczegóły, dlaczego nie trafiłem do Jagiellonii. Uznałem, że w tej sytuacji lepiej przedłużyć o rok kontrakt z Koroną i jeżeli tutaj będę grał na naprawdę wysokim poziomie, to zwrócę uwagę odpowiednich osób. Sama nazwa „Jagiellonia” nie zagwarantowałaby mi transferu ani powołania do reprezentacji. Bo nie ukrywam, że marzę o kadrze. Grywałem w młodzieżowych reprezentacjach i chciałbym zadebiutować w seniorskiej.

Mieliście tam paru poważnych piłkarzy. Choćby Krychowiaka, z którym tworzyłeś duet stoperów.

Przez drugą rundę eliminacji do Mistrzostw Europy. Pamiętam zgrupowanie w Portugalii, gdzie zremisowaliśmy 1:1. Mieliśmy małe pokoje, a on – 21-letni zawodnik – wieczorem sam robił brzuszki i się rozciągał. Już wtedy miał dużą świadomość, czego potrzebuje, a przy tym był pozytywnie szalony. Bardzo wyrazista postać. Inteligencję piłkarską widać też było po Miliku – jak na napastnika nie biegał zbyt dużo, ale wiedział, gdzie się pojawić. Mega umiejętności miał za to Klich – niemożliwe, co robił z piłką, ale potem już nie poszło tak, jak chciał.

W twoim przypadku przeskok z wieku juniora do seniora przeszedł dość płynnie, ale nie zdołałeś wejść jeszcze wyżej.

Może dlatego, że po debiucie w dorosłym zespole zabrakło mi regularnej gry na wysokim poziomie przez dłuższy okres? Miałem w zasadzie roczną przerwę i w pierwszych dwóch sezonach wyglądało to tak: trzy mecze zagram, cztery posiedzę. Cztery zagram, trzy posiedzę. Rywalizowałem wtedy z Pavolem Stano, Hernanim, potem z Tadasem Kijanskasem i – nie czarujmy się – nie zasługiwałem w tamtym momencie na powołanie. Nie czułem się też fizycznie przygotowany na wyższą rywalizację.

Reklama

Zdarzały ci się sytuacje, kiedy z wyjątkową niecierpliwością czekałeś na listę powołanych? Wykręciłeś już w lidze ponad 120 meczów, a w dzisiejszych czasach – kiedy przez lata organizowano zgrupowania ligowców – aż wstyd było nie dostać powołania.

Ale nigdy nie patrzyłem przez pryzmat: „o, tego powołał, a ja gram lepiej”. Nie jestem od wydawania wyroków. Trener dopasowuje zawodników do swojej wizji, równie dobrze może mnie nigdy nie widzieć, a ja nie mam prawa się obrażać. Szczególnie dobrze mi szło za trenera Ojrzyńskiego, wtedy fajnie wyglądał też cały zespół, ale nigdy nie odpalałem listy powołań godzinę po jej ogłoszeniu z wielką nadzieją, że znajdę moje nazwisko. Różne myśli chodziły po głowie, ale się nie napalałem. Najpierw trzeba zasłużyć.

Ale na transfer do lepszego polskiego klubu musiałeś liczyć.

Kiedy byłem młody, żywo reagowałem na każdą pogłoskę czy słowo o zainteresowaniu od menedżera. Wydawało mi się, że skoro jest zainteresowanie, to zaraz dojdzie do konkretów i zmienię klub. Życie nauczyło mnie, że od pogłosek, często wyssanych z palca, do faktycznego zainteresowania brakuje sporo i dziś podchodzę do tego z dużym dystansem. Fajnie byłoby zagrać w którymś z topowych klubów, ale nie chodziłem załamany, że plotki się nie skonkretyzowały.

Plotki plotkami, ale całkiem niedawno – o czym nikt nie pisał – mocno zabiegała o ciebie Steaua.

Tak, i to było coś więcej niż pogłoski. Wiem, że kontaktowali się z Pawłem Golańskim w mojej sprawie i mniej więcej ustaliliśmy nawet warunki. Steaua regularnie gra w pucharach i mimo problemów z logiem czy prawami własnościowymi co do nazwy…

Widać, że się przygotowałeś.

Sporo rozmawiałem o tym z Pawłem. Planując pewne ruchy, chciałem wiedzieć o klubie jak najwięcej. Steaua wzięła jednak innego obrońcę i temat upadł. Był moment rozczarowania, ale nie mam 33 lat i nie tracę ostatniej szansy na fajny wyjazd.

Pisało się też o Hannoverze.

Ale to już typowo pogłoski. Nie było żadnych konkretów. Może jakiś dziennikarz coś wymyślił.

MECZ 3. KOLEJKA EKSTRAKLASA SEZON 2015/16 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: KORONA KIELCE - RUCH CHORZOW 1:2

Nie naciskałeś agenta, żeby ci coś załatwił? Słabsi zawodnicy od ciebie wyjeżdżali do niezłych lig, a czasem potrzebny jest taki transfer-wędka, który pozwoli tylko się podciągnąć albo utonąć. Modelowym przykładem pierwszego scenariusza Kamil Glik.

Trochę się u mnie zmieniało, jeśli chodzi o menedżerów. Mogłem wydzwaniać: „załatw mi, załatw mi”, ale jaki sens? Nie siedzę w środowisku agentów od środka. Nie wiem, jak dokładnie współpracują. Rozmawiałem z Jarkiem Kołakowskim o Kamilu Gliku. Kiedy wyjeżdżał, wielu pytało, gdzie Kamilowi do Palermo, a potem wyrobił sobie mega nazwisko. Może ze mną będzie podobnie? Jarek ma na mnie jakiś plan, zobaczymy.

Dajesz sobie deadline na wyjazd?

Nigdy nie wyznaczałem konkretnego terminu, że jeżeli nie wyjadę do 26. roku życia, to koniec. Nie ma sensu. Skończyłem 24 lata, mam trochę spotkań w lidze, ale nie jestem już taki młody. U nas ta młodość strasznie się przeciąga. 26-latków nazywamy młodymi, a moim zdaniem 24-25-letni piłkarz myślący o poważnym graniu musi mieć pewną pozycję w klubie i nie schodzić poniżej przyzwoitego poziomu. Oglądamy mecz Lecha z Bazyleą i tam młody jest 18-latek. Wchodzi do zespołu i zaczyna regularnie grać.

Dziwię się mimo wszystko, że – biorąc pod uwagę, co się działo przed sezonem w Koronie – zdecydowałeś się na pozostanie. Nie czujesz, że to, co mogłeś osiągnąć w Kielcach, już dawno osiągnąłeś?

Sytuacja wokół Korony od dłuższego czasu jest niezbyt korzystna. To nie pomaga. Co pół roku śledzimy, czy klub decyzją polityczną dalej będzie funkcjonował. Opowiadamy, że skupiamy się na graniu i faktycznie tak jest, ale to musi siedzieć w głowie. Każdy pracownik w jakiejkolwiek branży, mając świadomość, że jego firma może przestać funkcjonować, zastanawiałby się, czy będzie miał gdzie pracować. Długo się zastanawiałem, czy zostać w Koronie. Odeszło wielu zawodników, zmienił się trener – wszystko miało wpływ. Postanowiłem jednak przedłużyć umowę o rok i przy okazji zmieniła się moja pozycja. Teraz jestem kapitanem. Nie jest to dla mnie nie wiadomo jaki przeskok, bo już wcześniej byłem zastępcą Pawła Golańskiego, ale czuję większą odpowiedzialność.

Masz być po prostu liderem.

Poniekąd tak.

A potrafisz nim być? Każda osoba zapytana o Piotra Malarczyka, najpierw mówi, że jesteś spokojny, a potem, że skryty.

Rzadko kieruję się emocjami. Nie będę latał z megafonem jak Maciek Korzym. Nie stworzę nowej bandy świrów. Mam zupełnie inny charakter i tego nie zmienię. Ostatnio zacząłem się więcej udzielać – grunt, żeby drużyna funkcjonowała. Staram się jednak nie mówić za dużo. Jak już mówię, to krótko i konkretnie.

Na ile śledziłeś całe letnie poruszenie wokół Korony? Znasz już nazwiska wszystkich radnych?

Nie przepadam za polityką, ale podobną sytuację przerabiałem w grudniu. Też wygasał mi kontrakt i czekałem na decyzję radnych, ale dopóki nie wycofano wniosku o upadłość, nie mogli mi go przedłużyć. Nie chcę ingerować w te sprawy – choć mam swoją opinię na ten temat – ale od tego zależała moja przeszłość. Ostatnio rozpatrzono sprawę pozytywnie, ale ta sytuacja ciągnie się w Koronie długo i pewnie szybko nie minie.

Przebrniecie przez ten rok, a potem powtórka. Trudno myśleć o stabilizacji.

Wszystko ma pewne granice. Może kiedyś dojść do momentu, że nie będzie dało się funkcjonować w takim zamieszaniu. To wpływa negatywnie nie tylko na postrzeganie Korony przez całe środowisko, ale też na funkcjonowanie pierwszej drużyny, rezerw… Całego klubu. Kto interesuje się transferami, ten wie, z czym się wiążą cięcia kosztów. Odeszło jedenastu zawodników, w tym pięciu-sześciu, którzy stanowili o sile klubu.

Kogo najbardziej będzie ci brakowało?

Pawła Golańskiego – wiadomo – ale też Jacka Kiełba. W każdym momencie potrafił rozstrzygnąć losy meczu jedną akcją. No i Oliviera Kapo – może miał swoje lata, ale sama przyjemność grać z kimś takim. Pan piłkarz.

To dla ciebie duże zaskoczenie, że tak dobrze rozpoczęliście sezon?

Może nie duże, ale analizując sparingi i okres przygotowawczy, trudno było wyrokować, jak będziemy wyglądać na starcie. Gdyby ktoś zapytał mnie przed sezonem, jaką zobaczymy Koronę, to odpowiedziałbym: waleczną.

Co nie brzmi szczególnie przekonująco.

No, waleczna. Co tu dużo ukrywać? Ciężko było mi powiedzieć, że będziemy grali super piłkę. Że będzie tak i tak. Trener Brosz ma swoje założenia, ale ten okres był na tyle krótki i doszło do tylu zmian, że trudno było stwierdzić z dużą pewnością, jak będziemy grali. Niewielu optymistów zakładało, że po trzech meczach będziemy mieli sześć punktów. Żeby jednak powiedzieć, jaka jest dzisiejsza Korona, potrzeba jeszcze paru kolejek. Czekają nas trudne wyjazdy na Lecha i Legię, zagramy też u siebie z Cracovią. Wtedy przekonamy się, na co nas stać. 

Widzisz analogię między dzisiejszą Koroną, a tą z kadencji Ojrzyńskiego, kiedy też skazywali was na spadek? Czy jednak różnica w jakości jest za duża?

Analogią jest to, że i wtedy, i teraz wszyscy zastanawiają się, kto spadnie poza Koroną. Pod tym względem jest niemal identycznie. Wtedy nie było jednak aż takiego zamieszania, jeśli chodzi o finanse, sprawy własnościowe i oczekiwania na sponsora. Odeszło tylko dwóch zawodników. Porównując składy – tamta drużyna była mocniejsza. Aco Vuković, „Panoczek”, Hernani, Tomek Lisowski… Teraz odeszło więcej zawodników, ale jeszcze bym nas nie skreślał. Z młodych i doświadczonych może wyjść fajna mieszanka. Potrzebujemy tylko czasu.

A kto z „nowej” Korony robi na tobie największe wrażenie?

Kiedyś powiedziałem, że największy potencjał ma Marcin Cebula. Ma to, co rzadko się spotyka w lidze, czyli naturalny luz z piłką, balans i łatwość wygrywania pojedynków. Wygląda już coraz lepiej, ale musi zdawać sobie sprawę, że na tej pozycji będzie rozliczany z bramek i asyst. To znaczy – może nie będzie strzelał dużo goli, bo nie ma do tego naturalnego daru, ale na „dziesiątkę” posiada niesamowite umiejętności.

MECZ 15. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2011/12: KORONA KIELCE - LEGIA WARSZAWA --- POLISH TOP LEAGUE FOOTBALL MATCH: KORONA KIELCE - LEGIA WARSAW

Cebula i ty jesteście wyjątkami, bo w Kielcach nie wybija się prawie żaden młody zawodnik. Z czego to wynika, że tobie się udało?

Nie da się jednoznacznie powiedzieć. Szczęście, umiejętności, zaangażowanie, pracowitość? Z drużyny, która zdobyła mistrzostwo Polski juniorów starszych, zostało nas dwóch – ja i Krzysiek Kiercz, którego zahamowały dwie bardzo ciężkie kontuzje. Był też Paweł Kal, który już nie gra w piłkę. Trzy razy zerwał więzadła. W grupach juniorskich często rywalizowaliśmy z Zagłębiem Lubin – z ich akademii zdecydowanie więcej zawodników gra dziś w Ekstraklasie, ale nie wiem, z czego to wynika.

Wyróżniałeś się jako stoper już w juniorach?

W trampkarzach grałem w ataku, na boku pomocy i środku. Zdobywałem dużo bramek i byłem w miarę szybki, ale wtedy nie trzeba było dużo dryblować, żeby strzelać gole. W turnieju finałowym rocznika 89/90 w pierwszym meczu wszedłem na 15 minut na atak, w drugim zagrałem połówkę na środku obrony, a w trzecim już całe spotkanie. Przerobiłem wszystkie pozycje.

Czyli może wszechstronność była kluczem?

Sam nie wiem. Zawsze bardzo dużo trenowałem. Nie muszę po treningu od razu lecieć do galerii i chodzić po sklepach lub siedzieć na kawie. Wolę przyjechać wcześniej i później wyjechać. Zawsze taki byłem. Godzina treningu to – uważam – za mało. Jeżeli się myśli o karierze, należy trenować dużo więcej. Od ponad roku pracuję z dietetykiem i już widzę różnicę. Czuję się lżej. I druga sprawa – za trenera Pachety… On miał inną mentalność. Bardzo fajny pod względem taktyki i prowadzenia drużyny, ale jego sposób pracy nie do końca przekładał się na polską ligę. Zwykle w trakcie długiej przerwy zimowej pracuje się bardzo ciężko, żeby sił starczyło na całą rundę. U niego zaliczyłem jeden z lżejszych obozów w pierwszym zespole. Kiedy wystawiał mnie na prawej obronie, zdarzało się, że w 75. minucie miałem lekko dość. Widziałem, że coś nie gra. A gdy organizm nie ma z czego czerpać, to się przekłada na decyzje. Podanie będzie niedokładne, strzał niecelny… Teraz nie mam tych problemów. Włączyłem też dodatkowe ogólnorozwojowe ćwiczenia. Swego czasu chodziłem np. na judo, co poprawia ogólne funkcjonowanie.

Trenowałeś też lekkoatletykę.

Tata był mistrzem Polski w rzucie młotem i zaraził mnie pasją do sportu. W podstawówce chodziłem na czwartki lekkoatletyczne – biegi na 60 metrów, skok w dal, rzut piłeczką i skok wzwyż. W zawodach wyłaniano tych, którzy jechali na mistrzostwa Polski. Nie pojechałem tylko dlatego, że zabrakło mi obecności na określonej liczbie startów, bo wyniki miałem najlepsze. Na jednych zawodach biegowych zagapiłem się na starcie, a i tak nie miałem problemów, żeby wygrać. Zawsze byłem ruchliwym dzieckiem. Wszędzie było mnie pełno. Nieraz lądowałem w szpitalu z wstrząśnieniem mózgu czy rozcięciami. Spadało się z drzew, balkonów… Sporo było tych historii. Od początku miałem w sobie zaszczepioną rywalizację. Weszło mi to w krew. Zwykły wyścig na rowerach czy mecz w przerwie – zawsze musiałem wygrywać. Każdą wolną chwilę przekładałem na aktywność fizyczną.

Były piłki z papieru i mecze na szkolnych korytarzach?

Piłki były ze wszystkiego. W dzieciństwie przeprowadziłem się z rodzicami do Piekoszowa, pod Kielce, mieliśmy tam pod szkołą duży betonowy plac i zawsze była kwestia, kto pierwszy zbiegnie na dół zarezerwować boisko. Często zostawaliśmy tez po lekcjach. Kiedy pogoda nie pozwalała grać na dworze, mecze przenosiły się na wielki korytarz. Każda przerwa to była gra w piłkę. Robiliśmy, co tylko się dało, żeby nie siedzieć w miejscu. Teraz czasy się zmieniają.

Ale ty też zahaczyłeś o pokolenie PlayStation.

Tylko jakoś nigdy mnie to nie kręciło. Od czasu do czasu można pograć dla przyjemności, ale szczerze nie pamiętam, kiedy ostatnio włączałem konsolę. Nie jestem typem, który na obozie będzie siedział cztery godziny dziennie przy Fifie. Wolę się zregenerować lub poczytać książkę.

Magister zrobiony?

Zrobiony. Piłka piłką, ale szkołę wypadało skończyć na pewnym poziomie. Skończyłem dobre liceum, a teraz kierunek wychowanie fizyczne z gimnastyką korekcyjną.

Widzisz się w trenerce?

Bardziej poszedłbym w kierunku założenia klubu fitness albo crossfit.

Dobry moment. Zrobiła się moda na crossfit.

Ale żeby założyć prawdziwy klub i korzystać z nazwy, trzeba najpierw zrobić uprawnienia. Mógłbym nawet zrobić pierwszy poziom, ale to dopiero podstawa całej góry. Teraz nie dałbym rady tego pogodzić, a nie chcę robić tego po kosztach, po linii najmniejszego oporu. Więcej bym stracił niż zyskał.

Skąd w ogóle pomysł na crossfit?

W samych treningach crossfit nie uczestniczyłem, ale w miarę możliwości chodzę na zajęcia kettlebell z żeliwnymi odważnikami. Podoba mi się to dużo bardziej niż klasyczna siłownia, gdzie spędzasz dwie godziny przy kilkudziesięciu przyrządach, żeby poruszyć wszystkie mięśnie. Tu jest inaczej – rozwijasz całe ciało. Te kilka lat w piłce sprawiło, że już wiem, co na mnie wpływa dobrze, a co źle. Nie mogę też jednak przesadzić. Nadgorliwość gorsza od faszyzmu. A raz, za trenera Ojrzyńskiego, naprawdę przesadziłem. Mieliśmy dobrą rundę, potem krótka przerwa i pomyślałem: „co będę odpoczywał, skoro dobrze się czuję? Po prostu utrzymam formę”. Nie da się tak. Na własnej skórze boleśnie przekonałem się, że potrzebny jest reset. Organizmu nie oszukasz. Mieliśmy dwa obozy – na pierwszym w Wodzisławiu czułem się świetnie, ale potem bańka pękła i nie mogłem się dźwignąć.

Nie miałeś chyba nigdy mega dramatycznej załamki.

Mega nie, ale jedna runda za trenera Pachety naprawdę mi nie wyszła. Zdarzały się błędy, a potem pozwoliłem sobie wejść na głowę.

Komu?

Ogólnie. Ludziom. Nigdy nie miałem problemu, żeby przyznać się do błędu, ale wtedy wpadłem w taki marazm, że nawet kiedy nie byłem winny przy jakiejś sytuacji, to i tak wydawało mi się, że ponoszę tę winę. Zupełnie straciłem pewność siebie. Wychodziłem na mecz z nastawieniem, żeby popełnić jak najmniej błędów. Nie da się tak funkcjonować. Zamiast koncentrować się na grze, skupiałem się na jak najmniejszej liczbie pomyłek, a one pojawiały się przez samo takie myślenie.

Jak się podniosłeś?

Po przerwie. Taki okres trwał prawie całą rundę. Musiałem się uspokoić. No i rodzice byli przy mnie, za co jestem im wdzięczny.

To prawda, że mieszkasz z nimi do dziś?

Prawda i nieprawda. Mamy dużą działkę i wybudowałem dom obok.

Na koniec – w ankiecie „Weszło z butami” na pytanie o najbardziej niedocenianego piłkarza, wskazałeś samego siebie. Pół żartem czy serio?

Przyznaję – czuję się niedoceniany. Zwłaszcza na mojej pozycji. Nie lubię porównywać, ale interesuję się tym, jak grają inni i może nie czuję się pokrzywdzony, ale bywały momenty, kiedy mógłbym zostać bardziej doceniony. Świtało mi w głowie, że może zasługuję na więcej. Ale może wpływ ma na to fakt, że jestem w Koronie, a nie w Lechu lub Legii?

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...