Reklama

Łatka się za mną ciągnie, ale nie jestem idiotą, żeby kazać Mili jeździć wślizgami

redakcja

Autor:redakcja

07 sierpnia 2015, 12:42 • 18 min czytania 0 komentarzy

– Trudno stworzyć dom rodzinny nie mając domu. Czasem trenowaliśmy na czterech różnych boiskach w jednym tygodniu. Nie mieliśmy szatni. To nie scalało. Jeździliśmy jak Cyganie. Jak jakaś grupa objazdowa. Boiska w Dankowicach, gdzie teraz Podbeskidzie trenuje, były zaniedbane i nie wyglądały jak dziś. Ostatnio podpisano nową umowę, przekazano większe środki gospodarzom obiektu i mogą bardziej się przyłożyć. Wiele mi nie potrzeba, ale za moich czasów bywało momentami makabrycznie. Taki Iwański ma potem pretensje i opowiada, że przeszli na inną piłkę… Szkoda tylko, że trwało to jedynie z Bełchatowem, który – wiem, bo oglądałem – zupełnie się wyłożył. Aż przykro było patrzeć – opowiada w długiej rozmowie Leszek Ojrzyński.

Łatka się za mną ciągnie, ale nie jestem idiotą, żeby kazać Mili jeździć wślizgami

Odlicza pan dni od momentu zwolnienia?

Nie odliczam. Wolę wyciągnąć jak najwięcej z życia dla rodziny. Odwiedziłem mamę, która mieszka z babcią i trochę im pomogłem. Trzeba też poświęcić czas synowi, córce i żonie. Gdybym miał pracę, najbliżsi by nam tym tracili. Mam też okazję na odreagowanie i przemyślenie pewnych spraw. Po tej przerwie jestem mądrzejszym trenerem. Często dopiero w wolnych chwilach dociera do ciebie, co mogłeś zrobić inaczej. Palę się jednak do pracy i czekam z niecierpliwością na jakiś sygnał.

Po tak intensywnych okresach w Kielcach i Bielsku człowiek potrzebuje dłuższego resetu?

Reset się przydaje. Wcześniej ciągle funkcjonowałem na adrenalinie. To jak narkotyk. Już mnie nosi. Już mam pomysły, żeby ta adrenalina skakała na innych atrakcjach życiowych. Człowiek jest uzależniony od presji. Sam się łapię, jak ciągnie mnie do piłki, ale dotychczasowe oferty – co prawda z niższych lig – jednak odrzucałem. Czekam na Ekstraklasę. To przepaść. Tu grasz z Legią, Wisłą, Lechem, do tego ta infrastruktura… Same plusy. Zobaczymy, czy będę czekał półtora roku jak „Zielek” czy jak Czesiek Michniewicz. A może krócej?

Reklama

Oba przypadki pokazują, że warto było być cierpliwym.

Chłopaki nabrali dystansu i jeszcze się dokształcili. Kiedy pracujesz i w pełni poświęcasz się drużynie, brakuje czasu na samorealizację i dokształcanie. Jesteś tak pochłonięty zespołem i pomysłami na swoim podwórku, że dopiero przerwa pozwala ci na złapanie oddechu czy nawet zmianę metod pracy.

Ma pan jakieś wymagania, jeśli chodzi o potencjalnego pracodawcę? Może np. nie weźmie pan fatalnie zarządzanego klubu z Ekstraklasy, ale już pierwszoligowca z aspiracjami jak najbardziej?

Nie ma już fatalnie zarządzanych klubów. Piłka poszła na tyle do przodu, że ten poziom jest wysoki. Marudziłem w Podbeskidziu na bazę, bo warunki nie raz były makabryczne. Przyjeżdżasz na boisko – zalane. Jedziesz na drugie, a tam coś odpada w szatni. Czasem odwoływałem zajęcia, czasem trenowaliśmy w warunkach, w jakich nie mogliśmy tego robić. Większość klubów ma już jednak bazę, boiska i jest wypłacalnych. System licencyjny stał się takim straszakiem, że działacze muszą albo pożyczać, albo kombinować. Moim marzeniem jest klub, z którym mógłbym walczyć o puchary lub mistrzostwo.

Liczy pan tylko na Ekstraklasę?

Tak sobie powiedziałem: przez pół roku tylko Ekstraklasa, pierwsza liga nie wchodzi w grę. Ale może jak posiedzę pół roku na tyłku, to zmienię zdanie?

Reklama

Współpracuje pan z agentem czy nie ma u nas takiej potrzeby?

Niektórzy wydzwaniają, jestem na to otwarty, ale nie mam konkretnego agenta. Coraz częściej się nad tym zastanawiam. Na Zachodzie to już standard.

U nas też tak będzie?

Myślę, że tak. Do tego dążymy. Wiadomo, że w Polsce od razu kojarzy się to z kolesiostwem i układami, ale przecież wszystko widać jak na dłoni – trener nie pozwoli sobie, by pójść na pewne układy, bo strzeli sobie w stopę. Zespół nie funkcjonowałby tak, jak powinien.

MECZ 1. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2012/13: LEGIA WARSZAWA - KORONA KIELCE --- POLISH TOP LEAGUE FOOTBALL MATCH: LEGIA WARSAW - KORONA KIELCE

Nie wiem, czy jest pan tego świadom, ale w polskiej piłce funkcjonuje pan jako przykład trenera, który wykręcił zbyt dobry wynik i potem zapłacił za niego głową. W przypadku Zielińskiego, Michniewicza czy Probierza wiele razu mówiło się, że mogą skończyć jak Ojrzyński. Stał się pan wręcz symbolem takiego podejścia działaczy.

Nie odbieram tak tego. Po prostu się cieszę, że biłem rekordy sportowe. Byłem w tych klubach najdłużej pracującym trenerem i osiągaliśmy najlepsze rezultaty. To zostanie w papierach, aż ktoś je poprawi. A to, czy ktoś zostaje zakładnikiem wyników, zależy już od mądrości działaczy.

Pan na najmądrzejszych nie trafiał?

Wiadomo, w jakich sytuacjach przychodziłem do obu klubów. Koronę przed sezonem skazywano na pożarcie. Wyśmiewano nas, a skończyliśmy na piątym miejscu. W Podbeskidziu też wszystkim latały nogi, bo zajmowali ostatnie miejsce, a jednak się uratowaliśmy. Tak, byłem zakładnikiem dobrych wyników, ale żaden trener nie odpuści, gdy idzie dobrze. Nikt nie kalkuluje.

W trakcie takiej pracy trzeba tonować działaczy na zasadzie: „panowie, spokojnie. To, co osiągamy teraz, to i tak wynik ponad stan?”.

Bardziej wolę płynąć na entuzjazmie z drużyną, ale czasem faktycznie trzeba tonować. W niższych ligach też to przeżywałem. Kiedy przejąłem Raków Częstochowa, drużyna miała ostatnie miejsce, a po siedmiu kolejkach zmieniono cel na awans. Zanotowaliśmy sześć zwycięstw z rzędu i wskoczyliśmy na szóste miejsce.

Może trzeba robić wynik wolniej?

Najlepiej. I podpisać kontrakt od razu na pięć lat. Każdy jest jednak niecierpliwy. Wiemy, gdzie są kluby, które spadały w ostatnich latach z ligi. Niektóre upadły.

Chce pan powiedzieć, że gdyby Korony i Podbeskidzia nie udało się uratować w tamtych okresach, to oba kluby mogłyby się znaleźć w beznadziejnej sytuacji?

Myślę, że tak by było. O ile nie masz zaplecza finansowego, bazy i stadionu jak Zagłębie, to bez zastrzyku finansowego z Ekstraklasy możesz sobie nie poradzić. Korona i Podbeskidzie miały wtedy problemy finansowe. W Bielsku oczywiście mniejsze, bo płacili na czas, ale niski był też budżet. Cieszę się, że dołożyłem jakąś cegiełkę do stabilizacji klubów. Po zajęciu dziesiątego miejsca prezes Borecki powiedział, że to dla niego małe mistrzostwo Polski. W następnym sezonie chciał jednak więcej.

Pan natomiast powiedział, że awans do pucharów byłby jak zwycięstwo w Lidze Europy.

A potem się okazało, że odeszło 13-14 ludzi, którzy niby mieli robić te puchary… Wiedziałem, z jaką ekipą pracujemy i z jakimi problemami się borykamy. Dziesiąte miejsce było najwyższym w historii, ale klub się rozwija. Działacze nie byli zadowoleni z braku grupy mistrzowskiej i mnie zwolnili. Od kiedy jednak Ojrzyńskiego nie ma w Podbeskidziu, drużyna wróciła na „swoje” miejsce. Za ten okres – te dziesięć kolejek – zajmowaliby trzynastą lokatę. Można gdybać i opowiadać bajki, ale takie są fakty.

To, co pan słyszy na temat swojej pracy w Bielsku, to bajki?

A co słyszę?

Boreckiego, Iwańskiego…

Śmieszy mnie to.

Czytał pan wywiad Iwańskiego w „Przeglądzie Sportowym”?

Czytałem te bajki, że niby ważył 69 kilo. Chyba powinien sobie zamówić lepszą opiekę lekarską, bo ma słabą pamięć. Jakie 69, skoro dostał limit 72? Było też coś o Pietrasiaku, tak?

Tak, Iwański powiedział, że usuwał pan silne charaktery ze swojej drogi.

Dla mnie się liczy, kto jak wygląda sportowo. Widzimy, gdzie dziś jest Pietrasiak. Przebiera w ofertach czy – jak ja – jest na bezrobociu? Wymagałem od niego jako doświadczonego obrońcy bardzo dużo, a – mówiąc ogólnikowo – nie byłem z niego zadowolony. To miało wpływ, a nie jakiś „mocny charakter”. Śmieszy mnie to. Nie takie osobowości miałem w szatni. Niech Iwański sobie sprawdzi, kim jest Vuković. Z Maćkiem współpracowało mi się dobrze do meczu z Legią. Dostał zmianę, był niezadowolony i doszło do paru zgrzytów, a że ma trudny charakter… Naprawdę mnie bawią te komentarze. Żeby jeszcze to, co mówi, było prawdziwe, ale ta waga? Przecież to można sprawdzić – dałem mu limit 72, a nie 69 kilo! Nikt mu żadnych 69 nie wymyślał, więc niech nie zrzuca teraz na Ojrzyńskiego.

Iwański tuż po pana zwolnieniu powiedział też, że wreszcie przestaliście grać długimi piłkami, co można było odebrać jako szpilkę.

To świadczy o jego klasie. Polskie piekiełko. Gdyby na Zachodzie zawodnik tak się wypowiadał o swoim trenerze, to miałby problemy. Maciek ma prawo do własnego zdania. Szkoda tylko, że nie pamięta swoich liczb – jak bił rekordy bramek i asyst. Jeżeli coś mu nie pasowało, to mógł o tym powiedzieć.

Pan by to zaakceptował?

Jak najbardziej. Cenię sobie takie uwagi. Punkty są najważniejsze, ale chcę, by zawodnicy mieli radość z gry. Do tego jednak trzeba mieć podstawy. Jeżeli brakuje warunków i boisk, to często trzeba wybierać najkrótszą i najbardziej efektywną, a nie efektowną drogę. Niektórzy marudzili na styl, ale wyniki stoją za nami.

MECZ 7. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15: PODBESKIDZIE BIELSKO-BIALA - LEGIA WARSZAWA 2:1 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: PODBESKIDZIE BIELSKO-BIALA - LEGIA WARSAW 2:1

Marco Paixao powiedział, że graliście najbrzydszą piłką w lidze i nie zasługiwaliście na Ekstraklasę.

I od tamtej pory Śląsk nie wygrał z Podbeskidziem.

Przywiesił pan tę wypowiedź w szatni?

Tak. Takie wypowiedzi mogą podrażnić ambicję zawodników, ale to już historia. Na futbol trzeba patrzeć racjonalnie. W Podbeskidziu miałem najstarszą drużynę. Często musiałem kombinować. Zarzucano mi, że w pucharze wystawiałem dublerów…

Odpuścił pan ten mecz z Legią.

Na pewno nie grali najlepsi, tylko ci, którzy zaszli w pucharze tak daleko. Od początku stawiałem tam na dublerów, ale zagrać w półfinale z Legią to przecież frajda. Niektórzy mogli mieć o to żal, ale usłyszałem o tym dopiero od działaczy. Kiedy pytałem o to chłopaków, nikt nie powiedział, że to prawda.

Może bali się, że zostaną odsunięci?

Jak ktoś się boi, to niech nie wchodzi do szatni i nie wybiega na boisko. Jeśli ktoś opowiada pewne rzeczy na zewnątrz, to niech ma cywilną odwagę powiedzieć to w twarz. Ale tak, mogli mieć o to pretensje.

Wojciech Borecki powiedział w „PS”: „Schematy, którymi się posługiwaliśmy, straciły skuteczność. Zostaliśmy rozszyfrowani. Sztaby szkoleniowe innych zespołów poznały już nasz sposób na grę”.

Pan Borecki sam jest trenerem i ma swoje spostrzeżenia, ale skoro Ojrzyńskiego już nie ma, to chyba powinni przestać ich rozszyfrowywać, prawda? A jednak wrócili na swoje miejsce. Los chciał, że pożegnano mnie po meczu z przyszłym mistrzem Polski. Poprzeczka wisiała wysoko.

Dostawał pan sygnały, że wyleci, jeśli nie będzie ósemki?

Nie było takich sygnałów, choć pewne rzeczy mogłem przeczuwać. Liczyłem, że się utrzymamy, skończy mi się kontrakt i odejdę. Tak byłoby rozsądniej. W nocy pojawił się jednak jakiś artykuł, według którego działacze na stadionie mnie zwolnili. Ktoś był świadkiem rozmowy, dzień później prezes poprosił mnie do siebie i przedstawił swoją decyzję.

Ciężko było ją zaakceptować?

Nie. Po rozstaniu z Koroną, gdzie dostałem cios w serce, byłem już uodporniony. Budowaliśmy tam zespół na przyszłość, wchodziło wielu chłopaków młodych lub z niższych lig, a wyrzucili mnie po trzeciej kolejce. Przecież to jest chore. Tydzień wcześniej pracę stracił Pavel Hapal i dla Zagłębia też nie był to dobry ruch, bo spadli. W Podbeskidziu zwolnili mnie po trzydziestej kolejce, więc nie byłem aż tak zaskoczony. Nie chcę jednak powiedzieć, że wszystko z mojej strony było cacy. Pewne rzeczy mogłem poukładać inaczej.

Nie przeczuwał pan jednak, że współpraca nie ma prawa zakończyć się happy-endem, kiedy ściągnięto panu Roberta Mazania, którego pan nie potrzebował?

Czułem, że przestałem być współarchitektem tej drużyny. Że mój głos liczy się coraz mniej. We wcześniejszych okienkach wszystko ustalaliśmy wspólnie z prezesem, ale już nie w tej sytuacji. Miałem jednak co robić. Musiałem jeździć po różnych boiskach i sprawdzać ich stan, żeby w ogóle było gdzie trenować. A ruchy transferowe? Cóż… Umawialiśmy się inaczej. Chciałem stopera i defensywnego pomocnika, a przyszli Kolcak i Mazań. Dziś widzę, że miałem rację, bo Kato był dokładnie takim zawodnikiem, jakiego szukałem i jakiego Podbeskidzie potrzebowało. Chciałem wtedy Kalinkowskiego z Legii, ale nie chodzi nawet o nazwiska. Z Piastem – tuż przed moim zwolnieniem – graliśmy praktycznie bez stoperów i czułem, że następny mecz, z Lechem, będzie jeszcze bardziej problematyczny. Gdybyśmy lepiej zapunktowali w tych spotkaniach, znaleźlibyśmy się w ósemce. Nie udało się, ale dziś wiem, że jeżeli się na coś umawiam, to trzeba być konsekwentnym.

Nie stworzył pan też w Podbeskidziu – na co wielu liczyło – takiej chemii jak w Koronie.

Trudno stworzyć dom rodzinny nie mając domu. Czasem trenowaliśmy na czterech różnych boiskach w jednym tygodniu. Nie mieliśmy szatni. To nie scalało. Jeździliśmy jak Cyganie. Jak jakaś grupa objazdowa. Boiska w Dankowicach, gdzie teraz Podbeskidzie trenuje, były zaniedbane i nie wyglądały jak dziś. Ostatnio podpisano nową umowę, przekazano większe środki gospodarzom obiektu i mogą bardziej się przyłożyć. Wiele mi nie potrzeba, ale za moich czasów momentami bywało makabrycznie. Taki Iwański ma potem pretensje i opowiada, że przeszli na inną piłkę… Szkoda tylko, że trwało to jedynie z Bełchatowem, który – wiem, bo oglądałem – zupełnie się wyłożył. Aż przykro było patrzeć.

Gdyby dziś dostał pan telefon od prezesa Boreckiego, to jak by pan zareagował?

Gdyby prezes powiedział, że jest baza, szatnia i drużyna ma gdzie trenować, to bym się zastanowił. Nie jestem złośliwy i pamiętliwy. Sam telefon świadczyłby o tym, że prezes pewne rzeczy przemyślał. Pamiętajmy też, że on nie jest sam. W pewnym momencie miał przecież dość i złożył rezygnację, ale szybko go wyprostowano.

Nie liczył pan przed sezonem na powrót do Korony czy jednak widząc, że klub może się posypać i nie dostać kasy od miasta, nie chciał się pan pakować na tak grząski teren?

Nie boję się pracy. Podkreślam: grunt, żeby klub był wypłacalny i żeby drużyna miała gdzie trenować.  Po Koronie moja rodzina została w Kielcach. Żona ma tu pracę, a syn gra w piłkę. Nie chciałem ich przerzucać z miejsca na miejsce przy każdej przeprowadzce. Gdyby dzieci były mniejsze, mógłbym tak postąpić, ale one dorastają, mają swoje przyjaźnie i nie mogę im wywracać życia do góry nogami. W tym roku też zostajemy w Kielcach, a wracając do pytania – gdybym latem dostał ofertę z Korony, to myślę, że bym ją przyjął. Takiej opcji jednak nie było. Trzeba życzyć powodzenia Marcinowi.

Ogląda pan czasem archiwalne filmiki z Korona TV?

Nie. Historię trzeba znać, ale nie można nią żyć. Ostatnio ktoś mi mówił, że ekipa z tamtych czasów się zebrała i niektórzy – oglądając te filmy – nawet się popłakali. Czasem gdy syn szpera po internecie, słyszę tę charakterystyczną muzykę z kieleckiej telewizji, ale sam tego już nie oglądam.

REWANZOWY MECZ POLFINALU PUCHAR POLSKI SEZON 2014/15 --- SECOND LEG SEMIFINAL OF POLISH CUP FOOTBALL MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - PODBESKIDZIE BIELSKO-BIALA 2:0

Jak – z perspektywy czasu – namówił pan drużynę na regularną grę przy tak wysokiej intensywności? Wiadomo, że często przesadzaliście z agresją, ale pod względem pressingu byliście w naszych warunkach ewenementem, a przecież przekonanie zawodników do walki wydaje się – na logikę – bardzo proste. Bo niby co w tym trudnego?

Zależy od ludzi. W Podbeskidziu mieliśmy najstarszą drużynę i nie stać nas było na taki styl. Nie wszyscy mogą tak grać. Podbeskidzie mogło zaliczyć góra jeden-dwa dobre mecze w miesiącu. Drużyna staruszków nie zagra tydzień w tydzień na takiej intensywności. Sami też sobie strzeliliśmy trzynaście bramek, które do dziś latają po internecie. Ewenement. Dlatego teraz zdecydowano się tam na rewolucję i odmładzanie kadry. W Koronie natomiast wyglądało to czasem aż za dobrze. Ponosiły nas emocje i łapaliśmy sporo kartek. W Bielsku niektóre mecze rozgrywaliśmy z odpowiednim zaangażowaniem, ale inne już niekoniecznie – to największa bolączka trenera, gdy widzi, że są rezerwy. Pewne rzeczy prałem tam też w szatni przy wszystkich. Starszym zawodnikom nie zawsze się podobało, gdy dostawali pstryczka w obecności całej drużyny. Dziś mówi się, że nie było chemii lub starsi przyczynili się do mojego odejścia. Jak było – każdy doskonale tam wie. W Koronie częściej rozmawiałem indywidualnie, ale – podkreślam – to byli inni ludzie. Nie mogę też być dla wszystkich ojcem. To dorośli mężczyźni, którzy zarabiają bardzo dobre pieniądze i grają na najwyższym poziomie. Można dawać sygnały, ale nie prowadzić za rękę. Nie róbmy z nich dzieci.

Nie chciał pan stworzyć kolejnej bandy świrów? Mówiło się o transferze Pawła Golańskiego.

Golańskiego chciałem przede wszystkim za aspekty piłkarskie, bo – wiem, co mówię – to mega zawodnik. Mega! Gdyby grał w lepszym klubie, mógłby nawet występować w reprezentacji. Mieliśmy w Podbeskidziu problem z prawą obroną, ale – w ramach ciekawostki – jeszcze w Koronie chciałem go przesunąć na defensywną pomoc, gdzie jeszcze lepiej mógłby korzystać ze swoich atutów. Byłem wtedy dogadany z Lewczukiem i Robakiem, ale prezes – powiedzmy – przyhamował pewne ruchy. A banda świrów to ewenement. Ciężko ją będzie gdziekolwiek powtórzyć. Stworzyliśmy atmosferę pracy, która nas scaliła. W Podbeskidziu bez szatni, która powinna być drugim domem, było to niemożliwe.

Nie uważa pan, że w przyszłości opinia, jaką pan się cieszy, może zacząć uwierać? Pracował pan z drużynami dość ubogimi piłkarsko lub wręcz prymitywnymi jak Podbeskidzie, gdzie gra opierała się na waleczności i do dziś uchodzi pan za trenera-ratownika, który zbuduje team spirit, ale niekoniecznie nauczy, jak grać w piłkę.

Zgadzam się, tak właśnie jestem postrzegany. Łatka przyklejona raz idzie za tobą. W Koronie mieliśmy wąską kadrę, więc wybraliśmy taki styl, który gwarantowałby nam sukces, czyli utrzymanie. Wtedy zaczęto mówić, że jestem motywatorem, przy którym drużyna walczy. Niektórzy twierdzili nawet, że wystarczy 20 minut meczu i widać, że to drużyna Ojrzyńskiego.

To dobrze?

Z jednej strony dobrze, z drugiej źle. Zależy od odbiorcy. Wszyscy chcemy, żeby futbol był atrakcyjny, oparty na podaniach, a Ojrzyński z taką łatką niby się do tego nie nadaje. Bo Ojrzyński stawia na inne aspekty i jest trenerem – jak niektórzy twierdzą – tak prymitywnym jak jego styl. Tylko ja ten styl dobieram do drużyny i realizacji celów, co do tej pory mi się udawało. Chciałbym mieć mega piłkarzy jak Legia, Lechia, Lech, Wisła czy Śląsk. Chciałbym pracować z zawodnikami, którzy wezmą więcej na siebie, pozwolą rozbudowywać warianty i grać atrakcyjniej. Do tej pory jednak musiałem to układać inaczej. Nie jestem idiotą, żeby kazać Mili jeździć wślizgami i walczyć do upadłego. Za dobry piłkarz. Z takich trzeba korzystać inaczej.

Jeżeli przejmie pan kolejny zespół walczący o utrzymanie, to łatka znów zostanie utrwalona.

Chyba że trafię na piłkarzy, z których można stworzyć atrakcyjną drużynę. Zagłębie spadło z takimi z Ekstraklasy, a potem się odbudowało. Ale zgadzam się – łatka może zostać utrwalona.

Ile ekstraklasowych drużyn stać na atrakcyjną piłkę?

Na pewno te pięć, które wymieniłem. Widzę jednak, że coraz więcej trenerów dostaje długoterminowe kontrakty, mogą pracować z większą pewnością i w coraz lepszych warunkach. W Podbeskidziu infrastruktura nie pozwalała nam na systematyczną pracę. Takie realia. Mój ulubiony styl to gra w piłkę, ale nie utrzymywanie na zasadzie sztuka dla sztuki, tylko atakowanie przeciwnika. Taki pressing jak w Koronie. Tam nacieraliśmy na Legię i Wisłę z takim zdecydowaniem, że nawet oni często popełniali proste błędy. Dlatego denerwuje mnie, że niektóre polskie drużyny – zamiast narzucać swój styl – są w pucharach wystraszone jeszcze przed gwizdkiem. Legia gra tak, jak powinna to robić. 45 minut na całego, ustawia sobie mecz, a potem mają na tyle doświadczonych piłkarzy, że spokojnie to kontrolują. W Koronie – zachowując proporcje – robiliśmy to samo. Licząc wyniki z samych pierwszych połów, bylibyśmy mistrzem Polski.

To może po przerwie puchliście.

Nie puchliśmy, tylko nie mieliśmy ludzi na zmianę. Przy kontuzjach i kartkach wchodzili zawodnicy, którzy dziś grają lub w II lub III lidze, a wtedy strzelali gole! Mieliśmy za słabą jakościowo szeroką kadrę, co przy agresywnym stylu i znikomych środkach na odnowę lub środki farmakologiczne mogło się na nas odbijać. Zawsze jednak apeluję do chłopaków o bezkompromisowość. Wpajam, że nie ma się czego bać. Gdybyśmy grali z Realem, to też bym wmawiał, że to zespół do pokonania. Może na piętnaście spotkań jedno byśmy wygrali.

MECZ 7. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15: PODBESKIDZIE BIELSKO-BIALA - LEGIA WARSZAWA 2:1 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: PODBESKIDZIE BIELSKO-BIALA - LEGIA WARSAW 2:1

Z dzisiejszej perspektywy – nie lepiej było po Koronie wziąć coś lepszego niż Podbeskidzie?

Byłem na rozmowach z Widzewem, ale stwierdzono, że to nie dla mnie miejsce. Przyszedł Rafał Pawlak. Kolejna propozycja była z Podbeskidzia, a że mnie nosiło po stażu w Monchengladbach, to ją przyjąłem. Spakowałem się i za dwa dni graliśmy z Ruchem. Nie chciałem wybrzydzać.

Jak teraz spędza pan czas?

Czytam książki, przeglądam internet i jeżdżę. Byłem na Roma – Palermo, miałem jechać na Targu Mures – Steaua, ale odwołałem, a teraz – choć jest ciężko – załatwiam sobie staż w mojej ulubionej drużynie, Atletico Madryt. Ten zespół dla mnie przykład, jak trener może wpoić pewien konkretny, zdecydowany styl. Chciałbym na żywo się przekonać, jak „Cholo” pracuje, tym bardziej, że dla niego treningi są też najważniejsze. Uczę się też hiszpańskiego.

Wkręcił się pan w te klimaty po pielgrzymce do Santiago de Compostela?

Wtedy złapałem bakcyla na język i kulturę. Urzeka mnie uprzejmość Hiszpanów. Miałem możliwości wyjazdu na staż w innych zespołach La Liga, ale Roman Kosecki, który grał z Simeone i dyrektorem sportowym Caminero, obiecał, że pomoże. Liczę, że w przerwie między rozgrywkami uda mi się tam pojechać. Co poza tym? W tej kolejce będę na dwóch-trzech meczach. Nie potrafię żyć bez piłki. A jak jeszcze widzę, że syn idzie w moje ślady, to już całkiem jestem zdany na ten futbol.

Czesław Michniewicz powiedział, że każe synom się uczyć, żeby nie musieli być trenerami.

To my jesteśmy jakimiś nieukami?! Ale fakt – czasem to niewdzięczny zawód. Można skrzywdzić człowieka nie biorąc za to odpowiedzialności. No, chyba że wyjątkowo się przeholuje. Opinia na twój temat zależy od nastroju człowieka, który pstryka na klawiaturze. Może cię zgnoić lub wywyższyć. I choć trudno w to uwierzyć, niektórzy działacze biorą pod uwagę głosy z forów internetowych.

Pewnie usłyszał pan to od kolegi, który do niedawna prowadził Cracovię. Profesor Filipiak regularnie czyta forum.

Sam tego doświadczyłem.

Przecież miał pan kibiców za sobą.

To akurat prawda i raz – jak zobaczyłem zdjęcie tej pożegnalnej koszulki na Lechu – aż się popłakałem. Nie było mnie na meczu, bo jechałem odwieźć córkę na obóz, miałem słaby internet, ale kiedy się dowiedziałem o koszulce, naprawdę uroniłem łzę. Nie spodziewałem się tego po takim ciosie.

Co jest dla pana większym problemem – fakt, że działacze nie szanują w Polsce trenerów czy że piłkarze mają za dużą władzę i sami mogą was zwalniać?

Jedno i drugie. Mogę próbować to zmienić, ale to bardzo ciężkie. Każdy powinien profesjonalnie wychowywać swoją działkę, ale zamiast tego niektórzy wchodzą w nieswoje kompetencje. Zdarzało mi się wypowiadać na temat infrastruktury, ale to jest bezpośrednio związane z moją pracą. Zarzucają mi, że powinienem zająć się trenowaniem, ale gdzie mam trenować? Przecież dążę do tego, by drużyna miała warunki. Wracając do pytania – nie wiem, co jest większym problemem, ale akurat w tej kwestii się nie zmienię. Jeżeli ktoś – wiadomo kto – na mnie pluje, to nie schowam głowy w piasek. Nikomu nie będę się podlizywał ani na siłę przytakiwał. Chociaż wiem, że gdybym kumplował się z prezesami lub zawodnikami, to na niektórych etapach zajechałbym dalej.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...