Reklama

Ale to już było. Andrzej Iwan wspomina karierę.

redakcja

Autor:redakcja

06 sierpnia 2015, 05:40 • 8 min czytania 0 komentarzy

Uwaga – niespodzianka. Odpalamy kolejną stałą rubrykę, która będzie się tu pojawiała co czwartek i która – jak podejrzewamy – okaże się strzałem w dziesiątkę oraz pozwoli nam się cofnąć wspomnieniami do poprzedniej epoki. Raz do lat 80., raz do czasów igrzysk w Barcelonie, raz do okresu Orłów Górskiego, a może i jeszcze wcześniej? Żeby nie przedłużać. Oto ankieta w stylu dobrze wam znanego “Weszło z butami”, ale dla oldboyów. Nazwa? “Ale to już było”. A więc poprzypominajmy sobie, jak to było za czasów Andrzeja Iwana…

Ale to już było. Andrzej Iwan wspomina karierę.

Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?

Trochę tak, trochę tak. Nie mogę jednak narzekać.

Największe spełnione piłkarskie marzenie?

Występ na mistrzostwach świata.

Reklama

Największe niespełnione piłkarskie marzenie?

Brakowało mi większego zaistnienia Wisły w pucharach.

Najlepszy piłkarz, z którym pan grał?

Jednego nie wskażę. Lubański, Deyna, Okoński i Urban.

Najlepszy piłkarz przeciwko któremu pan grał?

Trochę odwrócę pytanie – może nie tyle najlepszy, co taki, który sprawił mi najwięcej trudności. Nie będzie to wielkie nazwisko, ale postawię na Hieronima Barczaka z Lecha Poznań.

Reklama

Najlepszy trener, który pana trenował?

Hermann Gerland i Lucek Franczak.

Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?

Łazarek.

Gej w szatni? Spotkał pan takiego chociaż raz? 

Być może, ale nic o tym nie wiem. Nikogo nigdy nie podejrzewałem.

Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy? Kto i gdzie? 

Zawsze miałem dystans do siebie, ale żaden dowcip nie utkwił mi aż tak w pamięci. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, sorry.

Najlepszy żart, który wykręcił pan?

Wiedzieliśmy, że marzeniem trenera Bochynka była praca w Bundeslidze, więc wydzwanialiśmy do niego jako przedstawiciele Kaiserslautern. Szły kolejne „zainteresowania” ze strony klubu naszymi ustami, a on reagował bardzo poważnie! Potem dopiero wszystko się wydało i było trochę śmiechu.

Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?

Tak naprawdę chciałem być rentierem, co odbiegło od rzeczywistości i to bardzo! Myślałem też o menedżerce, ale nie spełniłem się praktycznie w żadnej z ról i dziś łapię się wszystkiego, czego się da.

Której decyzji podjętej podczas kariery żałuje pan najbardziej?

Chyba zbyt późno odszedłem z Wisły. Wiadomo, żyliśmy w zupełnie innych realiach, ale być może taki transfer pozwoliłby mi więcej osiągnąć.

Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?

Za pierwszą wypłatę kupiłem mamie odkurzacz, a później zegarek dla siebie. Były to niewyobrażalne pieniądze jak na moich rodziców, szczególnie mamę. Starałem się jej wynagrodzić, że miała do mnie cierpliwość.

Największy dylemat podczas kariery?

Przejście do Górnika Zabrze. Wiedziałem, że trener Kostka preferuje metodę twardej ręki, nie byłem do tego przyzwyczajony i mocno się wahałem. Była to jednak pierwsza propozycja po Wiśle, więc skorzystałem.

Najbardziej wartościowy przedmiot, który pan kupił?

Nigdy nie byłem łasy na gadżety, ale pewnie wskazałbym jakiś zegarek. Tak, miałem dobry zegarek marki Ebel.

Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?

Miałem rząd takich imprez. 100 tysięcy dolarów.

Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?

Oj, tego było mnóstwo i niekoniecznie potrzebowaliśmy sukcesów! Miałem pecha, bo gdy Wisła świętowała mistrzostwo Polski, przebywałem na zgrupowaniu kadry juniorów. Postawię więc na świętowanie tytułów w Zabrzu.

Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów najchętniej by pan zagrał w jednej drużynie?

Pewnie z synem!

Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?

Z Jackiem Zielińskim, Kaziem Moskalem i Cześkiem Michniewiczem.

Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?

Patrząc na przygotowanie typowo piłkarskie i technikę – zdecydowanie wyższy poziom był w naszych czasach.

Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?

Chyba mieszkanie!

Pierwszy samochód?

Zastava. Dostaliśmy w klubie po mistrzostwach świata w Hiszpanii.

Najlepszy samochód?

Jeździłem kilkoma dobrymi. BMW.

Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?

Na pewno Drągowski. Kto jeszcze? Niech będzie Linetty. Nie wiem, czy Karol zrobi wielką karierę, ale jest jednym z najlepszych młodych polskich piłkarzy.

Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć? 

Było tego sporo, ale wskażę na: „Zdarza się, że biją” po mojej rozróbie w restauracji „Stylowa” w Nowej Hucie. Czekałem, czy coś napiszą, czy przejdzie po cichu do historii, ale niestety nie przeszło.

Ulubione zajęcie podczas zgrupowań.

Nie będę oryginalny – oczywiście, że gra w karty. Od małego brałem w tym udział.

Najpopularniejsza z piosenek puszczanych w szatni?

W naszych czasach raczej nie puszczaliśmy. Zaczęło się to dopiero w Zabrzu, gdy łatwiej było dostać sprzęt. Stawialiśmy na polskie przeboje. Lady Pank, Perfect…

Ulubiony komentator?

Wychowałem się na Janie Ciszewskim. Z obecnych uwielbiam duet Twarowski-Nahorny przy lidze angielskiej.

Ulubiony ekspert?

Grzesiek Mielcarski. Nie był wielkim piłkarzem, ale jeśli chodzi o czucie gry, mamy wiele podobnych poglądów.

Najbardziej wzruszający moment w karierze? 

Powroty po dyskwalifikacji i po ciężkich kontuzjach. Każda z tych chwil była wzruszająca.

Najważniejsza ze zdobytych bramek?

Bramkę, która ma dla mnie szczególny wymiar, strzeliłem w sezonie 1977/78 z ŁKS-em. Zachowaliśmy status drużyny niepokonanej, a ja pokonałem samego Janka Tomaszewskiego. Dla niespełna 18-letniego chłopaka była to naprawdę wielka rzecz.

Największy jajcarz, z którym dzieliłeś szatnię?

Wielu takich było. Krzysiek Budka i Piotrek Skrobowski w Krakowie, a w Zabrzu niezmiennie Jasiu Urban i Waldek Matysik. Oni byli wodzirejami przy robieniu kawałów.

Największy pantoflarz?

W Górniku wielu było takich chłopaków – na Śląsku mieli inne podejście do życia – natomiast w Krakowie… Hmm… „Skrobek” po ślubie zaczął zasługiwać na to miano.

Największy niespełniony talent?

Zdrowie nie pozwoliło Adamowi Nawałce kontynuować kariery i praktycznie musiał ją zakończyć w wieku 24 lat. Zdecydowanie więcej mógł też osiągnąć Mirek Okoński. Względy proceduralne. W tych czasach ciężko było wskoczyć na wyższy poziom w lepszym klubie. Trzeba było czekać do pewnej granicy wieku. Ale jeśli miałbym wskazać najbardziej niespełniony talent, to zostaję przy Adamie.

Najlepszy podrywacz?

Oj, wielu było. Krzysiek Budka, Adam Nawałka i Piotrek Skrobowski umieli się znaleźć w towarzystwie.

Największy modniś?

Nawałka i Skrobowski. Adam był dla „Skrobka” przykładem i pierwowzorem. Umieli się dobrze ubrać i wyjątkowo o to dbali.

Najlepszy prezes?

Świętej pamięci pułkownik Jabłoński w Wiśle Kraków. O, podam też Szczepana Zydronia z Okocimskich Brzesko, gdzie pracowałem jako trener.

Najgorszy prezes?

Świętej pamięci pułkownik Trzybiński. Komendant wojewódzki z automatu zostawał prezesem Wisły, ale tego naprawdę zrzucili z kosmosu. Gość zupełnie bez pojęcia, jak się poruszać w świecie piłki. Chciał np., żebyśmy mieszkali na zgrupowaniach w milicyjnych zomowskich namiotach. Absolutnie nic nie kumał. Na szczęście ktoś odważny – co nie było łatwe – potrafił spalić te jego pomysły na panewce.

Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?

Nie zdarzyło mi się to w Polsce. Dopiero w Grecji pojawiły się opóźnienia. Sam nie stawałem przed sądem, ale mój adwokat walczył o pieniądze przez jakieś dwa lata.

Najładniejsze miasto w jakim przyszło panu grać?

Jeśli chodzi o dłuższy pobyt – Kraków, a przy okazji meczu na wyjeździe – Barcelona.

Całowanie herbu – zdarzyło się?

Nie. W tamtych czasach nie było to w modzie. Transfery nie były jednak tak częste, więc piłkarze czuli się zdecydowanie bardziej przywiązani do barw klubowych. Nie tylko w Wiśle – dotyczyło to niemal wszystkich zespołów. Kibice wiedzieli, że jestem wiślakiem z krwi i kości. Nie musiałem nic robić na pokaz.

Kibice, z którymi zżył się pan najbardziej?

Nie ma wątpliwości. Sektor dziesiąty. Wisła Kraków.

Alkohol w sezonie?

Absolutnie pytanie retoryczne. Nie miałem kontroli. Alkohol był dla mnie tak samo ważny jak różne inne rzeczy.

Wtedy: mistrzostwo w Polsce czy transfer do zagranicznego średniaka?

Każdy transfer za granicę przynosił nieporównywalnie większe pieniądze niż seryjnie zdobywane tytuły mistrza Polski.

Dzisiaj: mistrzostwo w Polsce czy transfer do zagranicznego średniaka?

Kiedy sięgasz po tytuły, pieniądze się znajdą i wcale nie muszą być dużo mniejsze od tych zarabianych w średniaku na Zachodzie.

Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?

Zdzichu Kapka, Adam Nawałka, Jasiu Urban i Marek Kusto. No i Krzysiu Budka, z którym jednak urwały nam się kontakty.

Obozy sportowe – bieganie po górach czy bieganie po górach z kolegą na plecach?

Ani to, ani to. Zawsze potrafiłem udawać, że robić solidnie pewne rzeczy, ale na wszelki wypadek miałem dwadzieścia złotych w kieszeni, żeby wrócić z gór saniami. Bieganie nigdy nie było moją domeną. Wolałem każdy interwał niż jakiekolwiek ciągłe biegi po górach.

Najgroźniejsza kontuzja?

Zerwanie mięśnia dwugłowego na mundialu w Hiszpanii.

Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?

Możliwości. Nawet kiedy piłkarz zbłądzi, to jest szansa, żeby przy odpowiedniej opiece menedżera wrócić na właściwe tory i pokierować karierą tak, jak się powinno. Zazdroszczę też możliwości szybkiego zaistnienia w piłce. Jeżeli masz wielki talent, to możesz bardzo szybko osiągnąć status Roberta Lewandowskiego, uznanego piłkarza na świecie. Czego jeszcze? Świadomości, która u obecnych piłkarzy jest coraz większa, oraz zindywidualizowanego treningu. Dziś piłkarzy nie zajeżdża się tak jak w naszych czasach. Chociaż czasami brakuje mi mocniejszego przykręcenia reżimu, by zmienić mentalność chłopaków.

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
2
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Komentarze

0 komentarzy

Loading...