Debiut tuż po osiemnastce, nieudana przygoda w Gawinie Królewska Wola, tułaczka po niższych ligach, tytuł wicekróla strzelców na Litwie, udane występy w Rumunii, aż w końcu szansa ponownego debiutu w Śląsku Wrocław. Piłkarski rollercoaster, od którego Bilińskiemu nieźle zakręciło się w głowie.
– Kamil bardzo szybko dorósł fizycznie, ale mentalnie jeszcze dużo mu brakowało. Powiedziałbym, że to było takie duże dziecko – mówi nam Ryszard Tarasiewicz, który zaufał młodemu, gdy ten ledwo co odebrał prawo jazdy. Trener widział w nim talent pokroju siebie samego, Waldemara Prusika, Janusza Sybisa czy Tadeusza Pawłowskiego. Biliński był oczkiem w głowie wrocławskich działaczy, przykładem dla młodych, dopiero rozpoczynających swoją przygodę z piłką. Zdaniem miejscowych potrzeba było ledwie kilku lat, by talent spożytkować na grube miliony obcej waluty. Przeliczyli się…
9 września 2006 roku. W ataku Lechii Gdańsk Grzegorz Król, po przeciwnej stronie debiutuje Kamil Biliński. Młodemu szansę w II-ligowych rozgrywkach daje Lubos Kubik. Mówiło się, że tym ruchem Czech chciał przede wszystkim udowodnić starym wyjadaczom, że świętych krów w Śląsku nie ma. Benjamin Imeh zabalował w piątek? To w jego miejsce nazajutrz wyjdzie nieopierzony osiemnastolatek. Biliński dostał jeszcze kilka szans, ale po nieudanym sezonie – wrocławianie nie wywalczyli awansu – młodzieżowiec ruszył na pierwsze wypożyczenie. Przejmujący stery Ryszard Tarasiewicz wolał, żeby Biliński regularnie grał na niższym szczeblu, niż wciąż strzelał po pięć bramek w meczach juniorskiego Śląska.
W GAWINIE RZUCAŁ KORKAMI
– Graliśmy z Miedzią i żeby odciążyć środek pola wpuściłem Bilińskiego – opowiada Janusz Kudyba, który prowadził piłkarza w III-ligowym Gawinie Królewska Wola. – Legniczanie strzelili gola i prowadziliśmy już tylko 2:1. Trzeba było zasuwać, ja patrzę na Kamila, a on zamiast walczyć, to chodzi po tym boisku i poprawia grzywkę. Wszedł z ławki i po czternastu minutach na nią wrócił. Przyznam szczerze, że był rozwścieczony, rzucał korkami w szatni, a na drugi dzień praktycznie wrócił do Śląska. Gdy już ochłonął, to zadzwonił do mnie z przeprosinami. Cztery lata później zemścił się w najlepszy z możliwych sposobów. Prowadziłem wówczas KS Polkowice i pojechaliśmy na mecz do Płocka. Wisła Kamila wygrała z nami 1:0, a kto nas skarcił? Biliński.
– Mentalnie trochę mu brakowało, ale na boisku był bezczelny, co uwielbiam u napastników – dodaje Kudyba. – Miałem przecież w swoich zespołach także Arka Piecha i Grześka Kuświka. Coś ich łączyło.
Gawin, czyli pierwszy upadek “Bili” i to już na samym starcie. W Śląsku czekała go tylko gra w IV-ligowych rezerwach, ale po tym jak wpakował w sezonie 21 goli, Tarasiewicz zacierał ręce na myśl o wprowadzeniu go do pierwszego zespołu. Tym bardziej, że zadbał o to, by młody miał od kogo czerpać wiedzę. Mentorem został Sebastian Mila, który razem z Bilińskim szalał ze szczęścia, gdy nastolatek po raz pierwszy trafił w ekstraklasie. – Pamiętam, że było to w meczu z Jagiellonią. Uderzał na tę bramkę usytuowaną bliżej szatni – uśmiecha się Mila. On i Biliński uchodzili za twarze marketingowe klubu. Działacze ciągnęli młodego niemal na każdą akcję promocyjną. Wrocławska edycja gry FIFA 10? Na okładce liderzy zespołu, czyli Piotr Celeban, Marek Gancarczyk i… nieopierzony “Bila”. Trzeba z kibicami pograć na konsoli? Wybierają młodego, który na dobrą sprawę, jak nie siedział na ławce rezerwowych w pierwszym zespole, to jechał na mecz z Młodą Ekstraklasą. Zdobył przecież koronę króla strzelców tych rozgrywek i tytuł MVP sezonu.
Wrocławianie dumnie wypinali pierś na pytanie o swoich młodzieżowców. Biliński był już wtedy uważany za lokalną gwiazdę, a obok niego promowano Krzysztofa Kaczmarka i Dariusza Górala. Nastoletnie trio miało decydować o obliczu Śląska w przyszłych sezonach. Mieli szybko otrzaskać się z dorosłą piłką, a w perspektywie kilku miesięcy wychodzić na boisko, by razem z Milą prowadzić klub do mistrzostwa. Mieli i dziś tylko jeden z nich nie musi żałować.
NIE SPUSZCZA Z TONU
Trenerzy, pytani o najlepszą cechę Bilińskiego. mają spore kłopoty z odpowiedzią. Gra głową, strzał z dystansu, szybkość? Hm, wszystkiego ma po trochu. Ci, którzy za nim do dziś nie przepadają, zapierali się, że ma po prostu farta w polu karnym. Jeśli takiego jak Tomek Frankowski, to we Wrocławiu wszyscy mogą zacierać ręce. Jeśli takiego jak na Litwie i Rumunii, to jego pensja raz dwa się zwróci. – Przy regularnej grze jestem spokojny, że “Bila” będzie strzelał gole – uważa Sebastian Mila.
Bo przecież o regularności w przypadku 27-letniego snajpera mówi się już od czterech lat. Najpierw sugerowano, że strzela w niepoważnych rozgrywkach, bo tylko II-ligowych. Następnie podtrzymał skuteczność na zapleczu ekstraklasy, aż w końcu przeniósł się za granicę. Litwa? Nie doceniacie, no to wyeliminujemy Lecha z pucharów. Rumunia? W rywalizacji ze Steauą od ściany odbiła się Legia.
2011 (wiosna) – Wisła Płock (II liga) – 12 goli
2011/2012 – Wisła Płock (I liga) – 10 goli
2012 (jesień) – Żalgiris Wilno – 13 goli
2013 – Żalgiris Wilno – 21 goli
2014 (wiosna) – Dinamo Bukareszt – 4 gole
2014/2015 – Dinamo Bukareszt – 11 goli
Żalgiris potrzebował Bilińskiego, a Biliński potrzebował Żalgirisu. Mimo, że pracował z polskim trenerem, to nie musiał wysłuchiwać na każdym kroku, jak wolno się rozwija. Zaczął z czystą kartą i po prostu robił swoje. Z drugiej strony, na żadne fory też nie mógł liczyć, co chyba w końcu nauczyło go, że w życiu trzeba przepychać się łokciami. – Pamiętam, jak przyszedłem na trening i zobaczyłem, że od Bilińskiego lepszy był Szkot Elliott – opowiadał nam Marek Zub. – Kamil był zdziwiony, chociaż trochę chyba myślał, że Polak Polakowi…
– Zaczął pracować, szybko wygrał walkę o miejsce w składzie i zyskał pewność siebie. Złego słowa na niego nie powiem, ale on też ma wady. W 2013 roku strzelił dla Żalgirisu 21 goli, a powinien z czterdzieści!
Analizując ostatnie cztery lata wypada tylko przyznać, że Biliński systematycznie się rozwija, w przeciwieństwie do jego kumpli, którzy z poważną piłką już dawno skończyli. O Góralu i Kaczmarku środowisko już dawno zapomniało, a przed “Bilą” najważniejszy sezon w karierze. – W przypadku Kamila wypada powiedzieć, że lepiej późno niż wcale. Jego znajomi rozbijają się po trzecich i czwartych ligach, z kolei on jeszcze dużo udowodni. Teraz to tylko można mu pozazdrościć, że wrócił do domu i strzela gole na tak pięknym stadionie – dodaje Kudyba.
– Było wokół niego dużo szumu, ale każdy kto chce grać na wysokim poziomie, musi sobie z tym poradzić – uważa Ryszard Tarasiewicz. – Jedni sobie z tym radzą szybciej, drudzy wolniej. Jeden piłkarz eksploduje w wieku 20 lat, na drugiego trzeba te pięć, siedem poczekać. Trzymam za niego kciuki. “Bila” jest na najlepszej ścieżce, by teraz w pełni pokazać swój talent.
MICHAŁ WYRWA
Fot. FotoPyK