Maciej Iwański zawsze był dla nas zagadkową postacią. Z jednej strony wlokły się za nim kolejne afery, z drugiej wyglądał na człowieka, który potrafi poprawnie zaadresować kopertę i wypełnić PIT. Z jednej strony zdawał się zarozumiałym gburem, z drugiej… Nie no, tutaj nie było drugiej strony. Ze wszystkich jego wad najbardziej wkurzający był jednak jakikolwiek brak samokrytyki.
Rzuty wolne “wykonywały się” źle, bo piłki były za ciężkie (albo za lekkie, nie pamiętamy). Nadwagi nie było, tylko jakiś fotoreporter (złośliwy!) zrobił zdjęcie ze złego kąta. Afery na kadrze to wynik przebywania w złym czasie i złym miejscu, mecze kupowały się same, a z trenerami nie było nigdy żadnych konfliktów.
Dziś w “Przeglądzie Sportowym” (klik!) ukazał się wywiad, który stanowi doskonałe podsumowanie dotychczasowej kariery Macieja Iwańskiego. Okazało się, że od lat prześladuje go układ, specyficzny spisek prokuratorów, mediów, trenerów i producentów piłek, który nie pozwala mu w pełni rozwinąć skrzydeł. Zresztą, oddajmy głos samemu zainteresowanemu.
O KORUPCJI
– Czułem się bardzo dziwnie. Przyjechałem do prokuratury, na dzień dobry spotkałem pana, który powiedział, że jest akurat w zastępstwie, wymieniając, jacy piłkarze byli przede mną. Nie miał prawa udzielać mi takiej informacji. Wszedłem do środka. Mały pokój, 10-12 metrowy. Od razu zaproponowali mi wodę do picia, pewnie chcieli coś do niej dodać, by język mi się rozwiązał. Było tam dwóch prokuratorów, choć na protokole podpisał się tylko jeden. Przedstawiłem im sprawę, oni inaczej pewne rzeczy zapisali. To były ich brudne gierki, na nas ci ludzie się promowali. Dwóch z nich awansowało.
Mógł się pan nie podpisać pod tymi zeznaniami.
– Gdybym tego nie zrobił, wsadziliby mnie na dołek, musiałbym dzwonić pod adwokata, wybuchłaby afera. Dziś wiem, ze źle zrobiłem jadąc tam bez mecenasa. Mógłbym w ogóle się nie przyznawać, tak, jak teraz robi wielu zawodników tłumacząc, że wykonywali tylko to, co im klub kazał. Bo gdyby się sprzeciwili, to szybko przestaliby w tych zespołach występować.
Czuł się pan upokorzony?
– Raczej zdradzony.
Przez kogo?
– Tego, który nas sypnął. Zdradziła nas osoba, która miała na koncie z 40 ustawionych meczów, a żeby się wybielić, wkopała nas, zostając świadkiem koronnym. Mogliśmy też tak postąpić i uniknąć odpowiedzialności. Ale tego nie zrobiliśmy. Wkopał nas, ratując własną dupę. Nie wiem, co się z nim dzieje. Słyszałem tylko, że gdy zaczął jeździć na szkolę trenerów, to został przez innych upokorzony, dogadywali mu.
*
Czyli tak: prokuratorzy lansowali się na piłkarzach, uprzednio podając im wodę zaprawioną czymś mocniejszym (albo jakimś innym wynalazkiem rozluźniającym język), a potem spisywali zeznania niezgodnie z ich faktyczną treścią. Brudnymi gierkami nie były kupione mecze, ale zachowanie prokuratorów, którzy z tymi stosami akt musieli się zmierzyć. Co więcej, Iwański wprawdzie nie chciał się do niczego pucować, ale niestety, czuł, że wówczas prokuratorzy wzięliby go na dołek, a kto wie, może nawet przybili wyrok napaści na funkcjonariusza publicznego. Co więcej, okazało się, że istnieją ludzie bardziej nikczemni od prokuratorów. To piłkarze, którzy wsypali kolegów po fachu, demaskując przed światem cały zepsuty i zgniły świat ustawianego futbolu.
Też sądzimy, że ich zachowanie było karygodne. Piłka nożna zdecydowanie ucierpiała na wyeliminowaniu sprzedawczyków.
A już najbardziej piłkarze, którzy handlowali. Przy czym Iwański zaznacza, że on akurat to kupował, bo sprzedawaniem się brzydzi. Taki z niego uczciwy kolo.
O SPISKU REPREZENTACYJNO-LEGIJNYM
– W świat poszła jedna wersja, nieprawdziwa. Zadzwonił do mnie dziennikarz z Rzeczpospolitej i zapytał, czy mam coś do powiedzenia o wydarzeniach z dnia poprzedniego. Nie wiedziałem, o czym mówi. Następnego dnia przeczytałem w gazecie, że zostałem ze Sławkiem Peszko wyrzucony za pijaństwo. A sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Około czwartej nad ranem wyszedłem na korytarz z kolegą z drużyny, bo usłyszeliśmy kłótnię. Zobaczyliśmy tam kilka osób, jedna nie wyglądała świeżo, druga podobnie.
Kto to był?
– Nie będę mówił nazwisk, bo nie chcę uderzać w trenerów.
Bo by to ich dotyczyło?
– Jednego. Tego, który powiedział o tej sytuacji trenerowi Smudzie. Przekazał jednak zupełnie inną wersję niż prawdziwa.
Mówi pan o Jacku Zielińskim?
– Dokładnie. Nie wiem, czemu to zrobił. Chcieliśmy tylko zaprowadzić zawodnika do pokoju. Następnego dnia usłyszałem, że Iwański i Peszko byli pijani. Najpierw dostałem po uszach w kadrze, po kilku dniach w Legii, gdzie razem z Kubą Wawrzyniakiem i Piotrkiem Gizą odesłano mnie do rezerw. Może ktoś wykorzystał moment? Legia nie miała dobrych wyników, zrobiła kilka dużych transferów, które się nie spłacały. Wydaje mi się, że ta decyzja miała odwrócić uwagę od słabych rezultatów w lidze.
Łączy pan obie sytuacje?
– Zdecydowanie, bo brali w nich udział Jacek Zieliński i Marek Jóźwiak. Znali się, może razem to uknuli.
*
Iwański nie będzie mówił, o kogo chodzi, ale po dwóch sekundach jednak mówi, że o Zielińskiego, znanego w całej Polsce ochlejusa. Potem okazuje się, że to w ogóle szeroko zakrojony spisek, uknuty przez dwóch dawnych kolegów z boiska. Nic tak przecież nie odwraca uwagi od złych wyników drużyny jak przesunięcie podstawowych piłkarzy do rezerw.
Spisek musiałby wyglądać następująco: Jóźwiak najpierw upił Peszkę, a potem namówił Zielińskiego, aby ten też się upił oraz wywołał kłótnię z Peszką niedaleko pokoju Iwańskiego. Gdy ten o czwartej nad ranem otworzył drzwi, to wpadł jak śliwka w kompot i można było wtedy namówić Macieja Skorżę, by przesunął go do rezerw Legii.
Sprytne.
O BRAKU WSPARCIA W LEGII
– W Legii też nie miałem wsparcia, choćby wtedy, kiedy narzekałem na piłki Pumy i ta firma podała mnie za to do sądu. Oczywiście wygrałem tę sprawę, bo jako piłkarz mam prawo do takich opinii, ale pan Jarosław Ostrowski wezwał mnie do siebie i oznajmił, żebym następnym razem nie gadał głupot. Zaatakował mnie, zamiast pomóc. Wiedziałem, że na pomoc klubu nie mogę liczyć.
*
Biedaczysko! Opowiadał jakieś dyrdymały, które kompromitowały klub (bo co to za klub, który zatrudnia piłkarzy, dla których piłki są zbyt ciężkie?), ale klub go nie wsparł i nie dał przyzwolenia na dalsze opowiadanie dyrdymałów. To się w głowie nie mieści, ile ten człowiek musiał przejść!
O WADZE
Przeszedł pan wtedy na dietę?
– Zawsze chciałem się dobrze odżywiać, ale po tej sytuacji zdecydowanie większą rolę zacząłem przywiązywać do własnego wyglądu. Wciąż uważałem, że czegoś mam za dużo, mimo że moja tkanka tłuszczowa niezmienne jest w okolicach 7-7,5 procenta. Podczas gry w Legii była taka sama. Do dziś mam jednak obsesję na punkcie swojej wagi, wciąż patrzę, czy mam jakąś spyrkę. Bo co z tego, że jestem środkowym pomocnikiem i strzeliłem 50 goli w ekstraklasie, mam ponad 70 asyst, jak i tak zawsze piszą o tym, że zwalniam trenerów, że piję alkohol w kadrze, że mam duży brzuch?
Wchodził pan obsesyjnie na wagę?
– Do dziś wchodzę na nią codziennie. Ale tylko po to, by skontrolować, czy się dobrze nawodniłem, czy poprzedniego dnia nie zjadłem za dużo.
Ile ta waga pokazuje?
– O kilogram mniej niż miałem grając w Legii, czyli 71-72 kg. Ale to nie ma wielkiego znaczenia. Przy trenerze Ojrzyńskim ważyłem w Podbeskidziu nawet 69 kg, ale co z tego, kiedy moje nogi były tak słabe, że nie byłem w stanie biegać po boisku przez 70 minut.
*
To niesamowite, jak wspaniały poziom tkanki tłuszczowej utrzymuje Iwański. 7 procent! Aby wam uzmysłowić, jak świetny to wynik, napiszemy tylko, że 7 procent tkanki tłuszczowej ma także Cristiano Ronaldo, a 6 procent miał pływak Michael Phelps. O dziwo, u naszego pupilka nie przekłada się to na idealną rzeźbę, ale to pewnie wina fotografa. Gdybyście nie wiedzieli, tak wygląda człowiek z 7-procentową tkanką tłuszczową…
Jak pewnie zauważyliście, z wywiadu dowiedzieliśmy się też, że zrzucenie dwóch kilogramów sprawiło, iż Iwański nie był w stanie biegać przez 70 minut, bo to przecież takie logiczne, że człowiekowi tym lepiej się biega, im jest cięższy (ktoś to musi podpowiedzieć kenijskim maratończykom). Na szczęście teraz Maciej waży już dwa kilogramy więcej i ma siłę nie tylko na 70 minut, ale nawet na 90.
O KOMUNIKACJI
W Turcji mógł pan być sobą, tam pana charakter nikomu nie przeszkadzał?
– Mówiłem zdecydowanie więcej, czułem się o wiele lepiej, bo wreszcie mogłem z siebie wszystko wyrzucić, ponieważ nikt mnie nie rozumiał.
*
No i to rozumiemy. W Turcji nikt nie kumał, więc Iwański mógł filozofować do woli.
O POTRZEBIE KLUBOWEGO KUCHARZA
– Uważam, że w klubie jest potrzebny i psycholog, i dietetyk, i kucharz. Wiadomo, że do tego potrzebne są pieniądze, ale można je zaoszczędzić na innych rzeczach. Ja nie potrzebuję zgrupowań przedmeczowych, nigdzie nie wyśpię się lepiej i nie zjem lepiej niż w domu. Moja żona wie, że przed meczem nie toleruję makaronu, a ziemniaki, bo szybciej je trawię. A w klubie wrzucą mi na talerz makaron i nie mam wyboru, mimo że mam świadomość, że to wcale nie jest dla mnie dobre, że rano będę pełny, będę miał wzdęcia. Nawet prezes Podbeskidzia Wojciech Borecki kiedyś mnie zapytał, czy jak jeździmy na zgrupowania, to może zamawiać jedno danie mniej, bo widział, że ja i tak jeżdżę z własnymi posiłkami.
*
W klubie potrzebny jest dietetyk i kucharz, przede wszystkim po to, żebym mógł mieć ich w dupie i wozić swoje posiłki. Ziemniory ze schaboszczakiem. A jak w piątek Iwański zje makaron, to w sobotę ma wzdęcia.
O PĄCZKACH
Czyli z pączków pan się nie uśmiał?
– Denerwowały mnie i denerwują do dziś. Wolę drożdżówki.
*
Nie ma problemu, Pączuś Drożdżi.
O ŻYCIU
Za dużo pan analizuje?
– Zawsze byłem myśliwym. Mówią o mnie: romantyczny obserwator. I w sporcie, i w życiu. Nigdy nie umiałem zagadać do kobiety, siedziałem i je obserwowałem. To chyba jest związane z moja pozycją na boisku, bo też muszę mieć oczy dookoła głowy. Bardzo dużo myślę. W szatni najczęściej nie słucham, co się dzieje dookoła. Zastanawiam się nad wieloma rzeczami.
*
“Mówią o mnie: romantyczny obserwator”. Patrząc na grę obronną Iwańskiego też chyba tak zaczniemy go określać.
O MODZIE DZIECIĘCEJ
Nie tylko mnie, ale i moją rodzinę ubiera Adidas. W szkole naśmiewają się jednak z Filipa, że chodzi w samych markowych ciuchach. Tłumaczę mu, że to z zazdrości.
*
Może po prostu kup chłopakowi dżinsy, co?
—
Przypomnieliśmy sobie jeszcze jego najświeższy wywód o tym, że Ruch wprawdzie przegrał 0:2, ale mógł równie dobrze wygrać 2:0. To było po tym meczu, w którym Iwański zagrał fatalne 45 minut, a jego zespół oddał jeden celny strzał (z wolnego, już po zejściu “Drożdżiego”). Tego było już za wiele. Odkopaliśmy naszą starą analizę jego wypowiedzi sprzed lat, znajdziecie ją TUTAJ. Puentę w zasadzie można skopiować.
Kiedyś twierdził, że ma wszystkie piłki z rożnego wrzucać na pierwszego obrońcę, co Jan Urban skwitował kultowym: „Co on pierdoli?”. My kwitujemy tak cały ten wywiad: CO ON PIERDOLI?! A kibicom Legii Ruchu składamy kondolencje.