Chcieliśmy obejrzeć mecz Legii z Kukesi, obejrzeliśmy całą serię kabaretów. Najpierw Starszych Panów w studiu, choć nie mylcie ich z tym Przybory i Wasowskiego, później już klasyczne, z Koszalina, a na końcu ze stadionu. Wszędzie poziom zbliżony, delikatnie rzecz ujmując – łatwo było przyjąć wyraz twarzy Waldemara Fornalika. Kto by się spodziewał, że w drugiej połowie, już nie w studiu, tylko na boisku, będzie tylko gorzej. Dzicz i swołocz. Walkower dla takich to mało.
Zaczęło się od tego, że Dariusz Szpakowski jakieś czterdzieści osiem razy – lekko licząc – całą winę za brak transmisji zrzucił na albańską stronę. I nawet jeśli miał sporo racji i powiecie, że każdemu może się przytrafić, to my odpowiemy – dziwnym trafem najczęściej zdarza się to właśnie Telewizji Polskiej i jej sportowej redakcji. Zupełnie jakby cały świat zawarł przymierze ponad podziałami, że trzeba tych z publicznej wykończyć. Niestety – dla nas – ciągle mu to nie wychodzi.
TVP zapewne wiedziało – taką mamy nadzieję – od kogo kupuje sygnał i jakie niebezpieczeństwa mogą się z tym wiązać. A mimo to Szpakowski męczył się i pocił, powtarzał te same historie po pięćset razy, patrzył w kartkę. Nie wiedział jak przeciągnąć to nieznośne oczekiwanie. Odbijał piłeczkę do Engela, ten znów do Wdowczyka. A już próba zapełnienia luki wczorajszym PRZEDMECZOWYM wywiadem Macieja Skorży to już kabaret wyższej rangi. Tutaj winy Albańczyków próżno szukać, choć panowie z Woronicza zapewne chętnie by spróbowali. Szkoda publicznych pieniędzy na taką robotę.
Gdy z Albanią wreszcie udało się połączyć, naszym oczom ukazała się transmisja rodem z mundialu z lat 70., co tylko podkreśla smutny fakt, że musimy mierzyć się z drużynami z kompletnego zadupia. Dopiero piąta powtórka wyjaśniła, że bramkę strzelił Nikolić. W drugiej połowie rywale wyrównali po stałym fragmencie gry. Chętnie powiedzielibyśmy wam, kto zawalił, ale jakość obrazu była taka, że wolimy nie ryzykować. Na szczęście Legia szybko wróciła na prowadzenie, za sprawą ładnego uderzenia Rzeźniczaka. Tyle że jak się okazało ta bramka nie miała już większego znaczenia.
Ten wieczór musiał skończyć się absurdalnie, jest w tym pewna logika. Ondrej Duda został trafiony kamieniem w głowę, sędzia przerwał mecz i po konsultacjach nie został on już wznowiony. Żeby nie było żadnych wątpliwości – decyzja jak najbardziej słuszna. Nie było sensu ryzykować zdrowia zawodników, którzy mieli pełne prawo się obawiać, co wydarzy się przez kolejne pół godziny. Nikt nie był w stanie tego przewidzieć ani skontrolować. Albańska dzicz – no, nie da się inaczej tego nazwać – najpierw musi się nauczyć, że w Europie obowiązują kilka zasad, a dopiero później niech myśli o grze w piłkę.
Oczywiście, nie możemy się czuć od nich wiele lepsi. Nas też świat miał już za bandytów, zasłużyliśmy, swoją lekcję z “Miśkiem”, nożem i Dino Baggio też już odrobiliśmy, ale oby raz na zawsze – z dobrym skutkiem. Albańczycy niech teraz uczą się na własnych błędach. Zero tolerancji. Mogą rzucać kamieniami do woli, u siebie na podwórku, ale z pucharów WYNOCHA.
Fot. FotoPyK