Reklama

Nie możesz myśleć, że jesteś Panem Piłkarzem. Tureckie przypadki Polaków

redakcja

Autor:redakcja

29 lipca 2015, 10:55 • 6 min czytania 0 komentarzy

Kiedy czołowy piłkarz naszej ligi wyjeżdża nad Bosfor, z reguły mamy pewne obawy. Uzasadnione, bo ostatnie przypadki Polaków w Turcji każą się zastanowić, czy faktycznie Patryk Tuszyński obiera rozsądny kierunek. Czy za kilka chwil nie będzie musiał wracać do Polski z podkulonym ogonem i zaciągniętym hamulcem ręcznym? Czy pójdzie drogą Adriana Mierzejewskiego, a może skończy jak Arkadiusz Piech? Z reguły schemat jest prosty. Przyjeżdża Polak, robi dobre wrażenie na treningach, a do ligi ma prawdziwe wejście smoka. Co drugi myśli sobie wówczas, że to dopiero przystanek w drodze do Galatasaray czy Fenerbahce. Później dochodzi do zmiany trenera, w klubie zaczynają dziać się dziwne rzeczy i czym prędzej trzeba pakować torbę i zmienić otoczenie.

Nie możesz myśleć, że jesteś Panem Piłkarzem. Tureckie przypadki Polaków

28 stycznia 2005 roku. Mirosław Szymkowiak trafia do Trabzonsporu. Lider reprezentacji Polski podejmuje ryzykowny krok. Start ma naprawdę świetny, Galatasaray oferuje za niego 5 milionów euro, ale działacze blokują transfer. Bo „Szymek” w Trabzonie jest niezbędny, jest osobą, na której cześć kibice układają kompilacje bramek, i która gdy tylko chce się przejść po mieście, nie ma co liczyć na jakąkolwiek prywatność.  – W pierwszym półroczu w Turcji strzeliłem dziewięć bramek i ludzie dosłownie nosili mnie na rękach. Szedłem sobie dłuższą chwilę główną ulicą, gdy nagle zorientowałem się, że za mną krok w krok idzie ze 150 osób. Tłum nagle zaczął skandować – „Simsik, Simsik!” – to słowo w ich języku oznacza „błyskawicę”. Podrzucali mnie na rękach, ciskali mną we wszystkie strony. A tu z kieszeni mi się drobne posypały, wypadła mi komórka. Kompletne szaleństwo – opowiadał Szymkowiak w wywiadzie dla futbol.pl, który niezwykle szybko przekonał się, że gra w lidze tureckiej do nudnych nie należy. Jednego dnia jesteś królem, by w kolejnym zostać błaznem. Kamienie wielkości melonów rzucane w kierunku klubowego autobusu to normalka. Po porażce rytuał, prawie jak pomeczowa konferencja trenerów.

Reklama

Oprócz tego, Szymkowiak miał okazję odczuć na własnym organizmie metody trabzońskich znachorów. Masz problemy ze zdrowiem? Trzy-cztery tabletki dziennie i do meczu wszystko będzie w porządku, ewentualnie wyjdziesz na boisko tak otumaniony, że nawet bólu nie odczujesz. Boli cię Achilles? No to zastrzyk. Jak to się skończyło, wszyscy pamiętamy. Organizm odmawiał, ale piłkarz miał grać, bo jak nie, to po kolejnej porażce działacze znów usłyszą pogróżki.

Szymkowiak odważył się na krok, który z jednej strony doprowadził go do życiowej formy, by później w mgnieniu oka zdemolować karierę. Po nim nad Bosfor ruszali kolejni, mając przed oczami właśnie trabzońską przygodę rodaka. Jechali z nadzieją, że będą mocniejsi. Że gdy już wypracują silną pozycję, to za nic nie dadzą się zrzucić z siodła.

Kamil Grosicki ponoć cały rok rozmawiał z Galatasaray, a koniec końców żegnał się z Sivassporem, będąc rezerwowym lub w ogóle nie łapiąc się do osiemnastki. Pierwszą rundę miał wręcz wymarzoną. Rajdami po skrzydle rozkochał w sobie kibiców, a po hat-tricku z Manisasporem tureccy dziennikarze zrobili z Polaka miejscowe bóstwo. Grosicki i tak wytrzymał w Sivas bardzo długo, zwłaszcza biorąc pod uwagę staż jego kolegi z kraju. Arkadiusz Piech przez Turcję tylko przeleciał. Siedem meczów, jeden gol i do widzenia. Na szczęście nie zdążył nikogo zlać. W lidze obowiązywał limit sześciu obcokrajowców w meczowej kadrze, a klub miał na utrzymaniu aż dziesięciu zawodników spoza Turcji.

21 milionów złotych, najwyższy transfer w historii naszej ekstraklasy. Adrian Mierzejewski już za samą wartość rynkową dostał w Trabzonie duży kredyt zaufania. W pierwszym sezonie spłacił go ośmioma asystami w lidze. W drugim był już na wylocie, nie miał miejsca nawet w meczowej osiemnastce, po czym Senol Gunes pożegnał się z klubem i Polak znów wrócił do łask. Mierzejewski musiał mieć twardą dupę, bo Turcy za kadencji Gunesa z każdej strony namawiali go, by skusił się na rozwiązanie kontraktu. Został, ostatni sezon miał bardzo dobry, po czym dziś może kąpać się w banknotach. Sportowo transfer do Arabii był krokiem wstecz. Finansowo? Adrian dobrymi występami w Trabzonie zapracował na kontrakt życia.

Dwa lata w tym samym klubie wytrzymał Arkadiusz Głowacki, który gdy tylko był zdrowy, to mógł liczyć na grę. Problem jednak w tym, że mało kiedy był zdrowy i opuścił ponad połowę meczów swojego zespołu. Wypełnił kontrakt, a nękanego urazami piłkarza Turcy nie chcieli dłużej utrzymywać. Obecność znajomego z Wisły nie pomogła braciom Brożek. Obydwaj nad Bosforem zaciągnęli ręczny hamulec i spuścili go dopiero po powrocie do Polski.

Reklama

Przez trzy lata pewną pozycję w Istanbul BB miał Marcin Kuś, którego tureccy dziennikarze uznawali za jednego z czołowych prawych obrońców ligi. Co często powtarzał, było to spowodowane stabilnością w klubie. Jednak w końcu zmieniono trenera, a Polak – jak sam mówił – ostatni rok był w ciemnej dupie: – Kompletne odizolowanie, brak normalnych treningów, brak meczów, straszna monotonność zajęć w czteroosobowej grupce. Chociaż nie, czasem ktoś z pracowników klubu dołączy do gry w siatkonogę! To ma nas zmiękczyć, to taki rodzaj gry psychologicznej, ale pewnie gdyby chcieli, to mogliby nam bardziej zaszkodzić. Choinek akurat w klubie nie mieliśmy, więc nawet nie było, co rozbierać…

Rizespor, do którego trafił Patryk Tuszyński, świetnie zna Mariusz Pawełek. W Turcji zaliczył trzy kluby, ale z tak dziwną sytuacją jeszcze się nie spotkał. Został ściągnięty jako pierwszy bramkarz, bronił nieźle, po czym przed czwartą kolejką sprowadzono nowego trenera, a Pawełkowi rozpoczęto poszukiwania klubu na wypożyczenie. Zresztą sam był zszokowany zwyczajami panującymi w szatni. Opowiadał nam, że gdy w przerwie meczu schodził do szatni, to w okamgnieniu pojawiał się przy nim rezerwowy, by wyczyścić mu buty. Jednak, co najbardziej w niego uderzało to samotność i obłuda działaczy. W Rize Pawełek długo był sam jak palec, żona przylatywała na miesiąc, by następny spędzić w Polsce, z kolei dzieci zostawały wówczas z dziadkami. – Przytłaczało mnie to – mówił obecny bramkarz Śląska, tym bardziej, że w samym mieście naprawdę nie było nic do roboty. Pozostawało Play Station, bo i kontakt z chłopakami z drużyny ciężko było nawiązać.

Po raz ostatni Pawełek rozmawiał z tureckimi działaczami przy okazji transferu do Rize Ludovica Obraniaka. – Zadzwonił do mnie prezes i poprosił, żebym zachwalił Obraniakowi Rizespor. Zwrócił się do mnie „mój najlepszy bramkarzu”. Odpowiedziałem, że gdybym był najlepszy, to nie wysyłalibyście mnie na wypożyczenie – wspominał Pawełek.

8t3b6IY

Najlepszą markę Polakom w Turcji zrobił Szymkowiak, a później w jego ślady poszedł Mierzejewski. Na pewno kibice ciepło wspominają Grosickiego i Kusia, czy wcześniej Romana Dąbrowskiego. Michał Żewłakow nie ukrywał, że do Ankaragucu wybrał się tylko w celach zarobkowych, podobnie jak Jarosław Bieniuk i Piotr Dziewicki. O reszcie za wiele powiedzieć nie można. Co widać szczególnie w ostatnich latach, więcej naszych piłkarzy zawiodło, niż spełniło oczekiwania. Czy Tuszyński pójdzie śladem najlepszych? A może skończy, jak Piech, który czym prędzej musiał wiać znad Bosforu. Recepty na sukces nie ma. Jeśli któryś z Polaków mógłby podsunąć radę, to najkonkretniej w wywiadzie dla Weszło zrobił to Marcin Kuś.

– Nie możesz myśleć o sobie samym, że jesteś Panem Piłkarzem. Że skoro ciebie kupiono, to ty masz grać. Tam to nie przejdzie. W klubie jest trzech zawodników na jedną pozycję, nikt piłkarsko nie odstaje, pierwszy skład możesz wywalczyć tylko na treningu. W tygodniu zakładasz dechy, wychodzisz na boisko i jest jazda. Raz spróbowałem wyjść bez. Trener od razu to zauważył, ochrzanił i powiedział, że jeszcze raz tak zrobię, to mam iść do kasy. W Polsce jeden drugiego skrobnie, to od razu wielkie halo: co ty, kurwa, pojebało cię?! W Turcji faul jest faul. Jak trochę boli, to zaraz przestanie. Wstajesz, przybijasz piątkę i gramy dalej.

MICHAŁ WYRWA

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
6
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...