W swoim czasie był jednym z najlepszych bramkarzy na świecie. Dziś zamiast na boisko trenerzy błyskawicznie skierowaliby go na turnus odchudzający. Wtedy być może się bali. Być może dlatego, że dziennikarz, który ośmielił się wytknąć mu problemy z nadwagą, skończył z rozkwaszoną twarzą. Jose Luisa Chilaverta wspominamy, bo dziś stuknęła mu dokładnie pięćdziesiątka.
Drogą wstępu zajrzyjmy do książki „Szamo” i tego, co na temat Paragwajczyka ma do powiedzenia Grzegorz Szamotulski. W sumie jeden z nielicznych Polaków, którzy mieli okazje mierzyć się z jednym z najbardziej ofensywnych bramkarzy świata.
Raz jeden, pamiętam, dostałem cztery sztuki w Paragwaju. Końcówka meczu, rzut wolny, nagle cały stadion zaczyna krzyczeć: „Chilavert, Chilavert!”. Co jest grane? Jaki, do diabła, Chilavert? Patrzę z przerażeniem, bo ten wielki niedźwiedź biegnie przez całe boisko, żeby upokorzyć mnie doszczętnie. Rzadko się modlę na boisku, ale wtedy się pomodliłem: „Dobry Boże, niech się dzieje co chce, ale niech ten grubas mi nie strzeli. Mogę jutro skończyć karierę, ale nie w taki sposób”. Gorąco jak w piekle. Pogoda w sam raz, by spalić się ze wstydu. Chilavert – szalony bramkarz drużyny przeciwnej – podszedł do piłki, sapiąc jak wielki zwierz. Spojrzał na mnie bez cienia współczucia. I kopnął. Centymetr obok słupka, na szczęście z niewłaściwej strony. Modlitwy zostały wysłuchane.
Chilavert był wariatem nie mniejszym niż Szamo, bo oprócz bronienia zdobywał jeszcze bramki. Z karnych i wolnych, w sumie ponad sześćdziesiąt. Długo był liderem, dopóki nie zdeklasował go Brazylijczyk – Rogerio Ceni. Na boisku był wulkanem emocji. Krzyczał, gestykulował, opieprzał kumpli. Raz, w meczu z Brazylią, opluł Roberto Carlosa, tłumacząc się tym, że obraził jego kraj. Kiedy indziej pobił się z Faustino Asprillą i wyleciał za czerwoną kartkę. Mówi się, że bali się go nawet chłopcy podający piłki, którzy też potrafili dostać od niego po uszach.
Niesamowicie barwna postać. Kiedy jego ojczysty Paragwaj organizował finały Copa America, on… odmówił gry. Stwierdził, że rząd, zamiast organizować turniej piłkarski, powinien przeznaczyć te środki na rozwój oświaty. W Europie, gdzie grał w Racingu Strasburg i Realu Saragossa, wielkiej kariery nie zrobił. Po transferze do pierwszego z tych klubów został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu. Powód? Sfałszowane dokumenty.
Po zakończeniu kariery zajął się polityką. Przymierzano go nawet do stanowiska prezydenta Paragwaju, ale chyba wiązało się to z przesadnym optymizmem. Lepiej czuje się jako komentator, chociaż wciąż lubi dolać oliwy do ognia. Na przykład zmieszać z błotem Diego Maradonę, mówiąc, że Messi jest od niego dziesięć razy lepszy. Cały Chilavert…