Copa America, z wyjątkiem dosłownie kilku meczów, było turniejem rozczarowującym. Stąd do rywalizacji o Gold Cup podeszliśmy z wielkim przymrużeniem oka. Nie znaczy to jednak, że kompletnie nic o nim nie wiemy. Meksyk mistrzem, Andres Guardado najlepszym piłkarzem. Do tego protesty, skandale i występy naszych znajomych z Ekstraklasy. Przygotowaliśmy dla was pigułę, którą usprawiedliwicie niechęć do bezsensownego zarywania nocek. Co zapamiętamy po tegorocznym Pucharze CONCACAF?
Kapitalną grę Andresa Guardado…
Po prostu najlepszy. Zdecydowany lider i kapitan zwycięskiej ekipy, nie bez powodu wybrany MVP całego turnieju. Pokazał charakter, wyeksponował mentalność zwycięzcy. Dzieła dopełnił sześcioma bramkami, które dały mu drugie miejsce w klasyfikacji strzelców, zaraz za Clintem Dempseyem. Spokój, żelazne płuca. Nic dziwnego, że w ojczyźnie coraz śmielej porównują go do dawnego wodzireja meksykańskiej reprezentacji – Cuauhtemoca Blanco.
Nie był faworytem do zostania gwiazdą turnieju. Nawet w jego kadrze zdecydowanie większą uwagę skupiano chociażby na Javierze Hernandezie, który ostatecznie, z powodu kontuzji, wypadł z gry jeszcze przed startem rozgrywek. Meksykańscy kibice, których w Ameryce i Kanadzie było całe mnóstwo, z reguły woleli koszulki Giovaniego Dos Santosa czy nawet Hectora Herrery. Guardado poza boiskiem pozostawał na tle kolegów, ale na boisku był tym najistotniejszym. Udział przy ośmiu bramkach. Dwadzieścia stworzonych sytuacji – najwięcej w turnieju. Nie zapominajmy, że to chłopak lubiący grać ofensywnie, ale zajmujący pozycję defensywnego pomocnika. W tyłach też spisywał się bez zarzutu. Dwanaście udanych odbiorów daje mu miejsce w czołówce turnieju.
Dos Santos, Herrera czy Vela w różnym stopniu zawiedli, Chicharito się wysypał. Wszystko spadło więc na kapitana. Nie najmłodszego, bo już 29-letniego Guardado, który słuszny ciężar wziął na siebie bez kompleksów. I ta bramka w finale…
…i paru innych też
Choćby Clinta Dempseya, który został królem strzelców czy innego Amerykanina – Brada Guzana. Ten w bramce, w meczu z Panamą, wyrabiał prawdziwe cuda. Zobaczcie sami.
Należy też wyróżnić Jesusa Coronę, który przez większą część turnieju był jedynie wchodzącym z ławki rezerwowych. W finale nie mógł wystąpić jednak Carlos Vela, więc młody piłkarz Twente wskoczył na jego miejsce i zaliczył naprawdę świetny występ, przystemplowany debiutancką bramką. Jeśli ktoś liczy na jakieś spektakularnie odkrycia, to musi obejść się smakiem. Turniej, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie wykreował żadnej nowej rażącej jasnym światłem gwiazdy.
Kibiców
Może i nie są to do końca nasze klimaty, ale pewne aspekty należy docenić. Fakt – większość meczów rozgrywano na gigantycznych stadionach, ale to nie zmienia tego, że ktoś musiał je zapełnić. Przyjechać, kupić bilety. Aż takiego szału się nie spodziewaliśmy. Wyobrażacie sobie, że ćwierćfinałowy mecz Trynidadu i Tobago z Panamą, czyli reprezentacji na poziomie – dajmy na to – Litwy i Kazachstanu – obejrzało prawie 75 tysięcy ludzi? Średnia całego turnieju dobija do 42 tysięcy. Nawet na mecz Kuby z Gwatemalą sprzedano prawie 55 tysięcy biletów. Nieprawdopodobne.
Skandaliczne sędziowanie
Faza grupowa przeszła bez wielkiego echa, ale dalsza działalność sędziów zakrawała na kiepski skecz. Cyrki zaczęły się w ćwierćfinałowym meczu Meksyku z Kostaryką, kiedy asystent arbitra dopatrzył się faulu w polu karnym. Trwała ostatnia minuta doliczonego czasu dogrywki. Do piłki podszedł Guardado i wykorzystał jedenastkę, ale prasa zgodnie stwierdziła, że był to jawny wałek. Za sędziami wstawił się trener Kostaryki, Paulo Wanchope, ale fakt ten w żaden sposób nie złagodził nastrojów. Arbiter z kolei przyznał się do winy. Powiedział, że nie widział dokładnie całej akcji i zaufał asystentowi.
Kolejna sprawa? Znowu Meksyk, tym razem półfinał z Panamą. Znowu rzut karny z czapy i znowu wykonujący go Guardado, który po meczu przyznał, że zastanawiał się, czy specjalnie go nie zmarnować. Wiedział, że im się nie należał, ale ponad miękkie serce postawił piłkarski profesjonalizm.
Potem zrobiło się naprawdę gorąco. Z trybun leciały rozmaite przedmioty, a równo z gwizdkiem rozwścieczeni piłkarze, jak i sztab reprezentacji Panamy rzuciły się w stronę sędziego. Sceny znane tylko ze śmiesznych kompilacji z niższych latynoskich lig, ale wtedy nikomu do śmiechu nie było. Arbiter musiał być eskortowany przez ochronę. Potem, w ramach protestu, Panamczycy sfotografowali się z transparentem “CONCACAF złodzieje” i “sprzedawczyki”, za co federacja została ukarana grzywną 15 tys. dolarów. Na wygrany mecz o trzecie miejsce z USA wyszli w koszulkach z napisem “godności nie da się kupić”.
Do sprawy odniósł się też prezes panamskiej federacji, który bez patyczkowania powiedział wprost: „uważam, że to spotkanie zostało ustawione”. Tematem szerzej zajęła się amerykańska prasa, pisząc, że “CONCACAF częściej niż piłką zajmuje się korupcją”. I rzeczywiście, dwaj ostatni przewodniczący instytucji mają postawione zarzuty, co czyni tamtą konfederację teoretycznie najbardziej skorumpowaną na świecie.
Kompromitację Stanów Zjednoczonych
Mecz o trzecie miejsce, seria rzutów karnych. Piłkę, po raz ostatni w karierze ustawia 33-letni DaMarcus Beasley. Reprezentację odstawił już wcześniej, ale wrócił na specjalną prośbę selekcjonera. Wie, że to już na pewno ostatnie dotknięcie piłki w narodowych barwach. Jego strzał broni Panamczyk Luis Mejia. Stany Zjednoczone tracą nawet medal pocieszenia, który i tak w żaden sposób nie pokolorowałby nastrojów wokół reprezentacji. Trzecie czy czwarte miejsce. Bez różnicy. I tak wstyd wracać do domów.
W czerwcu piłkarze Juergena Klinsmanna świetnie spisali się w meczach towarzyskich. Ograli Holendrów i Niemców, przy których zdecydowana większość reprezentacji z Gold Cup to outsiderzy. Jedynym przebłyskiem był ćwierćfinałowy, wygrany 6:0 mecz z Kubą, ale tak wcześniej, jak i później, było co najwyżej średnio, a przeważnie po prostu słabo. Tym, którzy wierzą tylko statystykom, napiszemy, że w fazie grupowej oddali najmniej strzałów spośród wszystkich drużyn.
Klinsmann to wieczny optymista. Po turnieju tak naprawdę nie potrafił w racjonalny sposób wyjaśnić beznadziejnej postawy swojej drużyny. Zaskakującej tym bardziej, że ostatnią edycję pucharu USA wygrało z palcem w nosie. Niemiec ma jednak zachować posadę.
Udział znajomych mordek
Na amerykańskich boiskach spotkaliśmy kilka znajomych twarzy. Do ćwierćfinału z reprezentacją Haiti awansowało dwóch z nich – Wilde-Donald Guerrier z Wisły Kraków i Kevin Lafrance, piłkarz Miedzi Legnica. Obaj byli pewniakami, pierwszy – w meczu z Panamą – zaliczył nawet asystę. Odpadli z finalistą – Jamajką – co wstydu nie przynosi. Przebojowy Guerrier zabłysnął też w lokalnych mediach, które twierdzą, że dwa lata temu, po towarzyskim meczu z Hiszpanią, w którym nawet zdobył honorową bramkę, interesowała się nim Barcelona.
W dwóch z trzech grupowych Hondurasu z ławki wchodził były piłkarz Białej Gwiazdy, Romell Quioto. Bez szału. Pewnym punktem Kostaryki był z kolei inny z ex-wiślaków, Junior Diaz, który wystąpił w trzech z czterech spotkań, ostatecznie zostając wyeliminowanym przez Meksykanów.
Najdalej zaszedł z kolei facet, który jeszcze niedawno odbierał medal za mistrzostwo Polski, czyli Luis Henriquez. W drugim meczu grupowym wyleciał z boiska za dwie żółte kartki, za co pauzował, a później selekcjoner nie postawił na niego od pierwszej minuty. Nie zagrał też w wygranym spotkaniu o trzecie miejsce, ale brązowy medal to całkiem niezły wynik.
Organizacyjne niedociągnięcia
Podróżowanie jednym samolotem z przeciwnikami i oficjelami CONCACAF, brak miejsca na bagaże w samolocie i generalne zarzuty odnośnie traktowania jego reprezentacji – to lista zarzutów selekcjonera Meksyku, Miguela Herrery. Stwierdził, że jego piłkarze nie są lepsi od pozostałych, ale to przede wszystkim dla nich zapełniają się trybuny i dlatego zasługują na nieco lepsze warunki. Na zarzuty Herrery, który generalnie jest sympatycznym, ale trochę dziwnym facetem, jeszcze przymknęlibyśmy oko.
Kilka cierpkich słów na temat organizatorów szepnął natomiast najlepszy z Amerykanów – Clint Dempsey – który nie pierdolił się w tańcu. Tegoroczną edycję Gold Cup nazwał śmieszną. Ponarzekał na krótkie odstępy między meczami i długie loty. Aha, czyli już wiemy co przeszkodziło Amerykanom w odniesieniu sukcesu.
Niespodziewany sukces Jamajczyków
Zabawne, że w finale Gold Cup spotkały się reprezentacje, które zaproszone na Copa America – mówiąc delikatnie – nie pozostawiły korzystnego wrażenia, a mówiąc wprost, byli beznadziejni. O ile po Meksyku w najsilniejszym składzie spodziewaliśmy się więcej, o tyle po Jamajce nie spodziewaliśmy się niczego. A Reggae Boyz pokazali, że w piłkę grać potrafią i abstrahując od przegranego finału, turniej można zapisać im na ogromny plus. Bo kto spodziewał się, że po raz pierwszy w historii dadzą radę dotrzeć aż do samego końca?
Rok temu wygrali Puchar Karaibów, ale – umówmy się – nie robi to większego wrażenia. Co innego wyrzucenie z turnieju Amerykanów, które było chyba największą sensacją turnieju. Do Meksyku można było mieć pretensje o to, że przepychają go sędziowie. A Jamajka, aż do momentu meczu finałowego, była najlepszą drużyną turnieju. Winfried Schafer, ich selekcjoner, zrobił naprawdę coś z niczego i za to, nawet po odlocie z wesołej wyspy, powinien mieć zagwarantowany dożywotni zapas stuffu.