Przyznajemy się bez bicia, początek Ekstraklasy zaskoczył nas niemal tak samo, jak co roku zima zaskakuje polskich drogowców. Gdybyście jeszcze w zeszły piątek przekonywali nas, że po dwóch kolejkach Korona Kielce będzie miała sześć punktów i pięć strzelonych bramek na koncie, a Lechia Gdańsk zero w pierwszej rubryce i jedynkę w drugiej, popukalibyśmy się w czoło i odpowiedzieli: „chyba odwrotnie!”. Rozkład jazdy gdańszczan do najłatwiejszych nie należał, ale jeśli zapowiada się – choćby nieśmiało – walkę o mistrzostwo Polski, to ciężko potem traktować terminarz jako alibi. Słabo to wygląda. Może i nie powinniśmy wyciągać jeszcze zbyt daleko idących wniosków, ale jak tak dalej pójdzie, to drużyna Jerzego Brzęczka europejskie ekipy znów zobaczyć będzie mogła tylko wtedy, gdy zaprosi je na mecz towarzyski.
A sporo w Gdańsku mówiło się przecież o tym, że gra z zaaferowanym walką o Ligę Mistrzów Lechem już na początku, to korzystny układ. Maciej Skorża wywinął jednak wszystkim psikusa i nie zarotował szczególnie składem. Jevtić za Formellę, Robak za Thomallę. Kosmetyka. Kto wie, czy z tą dwójką skład Lecha nie był nawet silniejszy niż ten, który odprawił FK Sarajevo. Musimy to jednak jasno napisać, by nie było żadnych wątpliwości: bezradność, którą prezentowała Lechia przez większość meczu, każe mieć wątpliwości, czy ta drużyna byłby w stanie zagrozić choćby rezerwom Kolejorza.
Jednak dość paradoksalnie, mimo tej beznadziejnej gry, aż do doliczonego czasu gry Lechia trzymała w garści punkt. To z kolei kamyczek – a nawet głaz – do ogródka Lecha, niepokojąca rzecz przed starciem z Basel. Mistrz Polski po bramce Hamalainena miał rywala na kolanach, błagającego o najniższy wymiar kary, a nie potrafił go dobić. Oczywiście próbował, ale niezbyt intensywnie. W pewnym momencie nawet podał mu rękę i zachęcił do dalszej walki.
Lechia skorzystała z tego szczodrego gestu. Po stałym fragmencie gry bramkę zdobył Janicki, a Maciej Skorża wyglądał na najbardziej zaskoczonego człowieka na stadionie. No, może poza Kadarem, który po raz drugi w tym meczu fatalnie zachował się przy kryciu we własnym polu karnym.
Była zła wiadomość przed Basel, to teraz pora na dobrą. Duży wkład w akcję na wagę trzech punktów dla Lecha mieli rezerwowi – Formella i Thomalla. Swoją drogą, warto było czekać na nią aż do doliczonego czasu gry.
– Łączenie gry w europejskich pucharach z ligą będzie trudniejsze, niż nam się wydawało – powiedział przed tygodniem Maciej Skorża. Biorąc pod uwagę, że dziś Lech zapewnił sobie zwycięstwo bardzo późno, zapewne zdania nie zmienił. Całe szczęście, że Lechii łączenie gry w lidze z prestiżowymi sparingami wychodzi jeszcze słabiej. Najgorsze jest to, że my naprawdę w dalszym ciągu nie wiemy, co chce grać “trzecia siła Ekstraklasy”. Kompletnie nie dostrzegamy wizji, prawidłowości w grze, a chyba już powinniśmy. O ile w zeszłym sezonie Jerzy Brzęczek miał dobrą wymówek, bo stanowisko objął w trakcie rozgrywek, o tyle teraz nie ma przebacz. Na razie widzimy tylko fajne nazwiska, a nie widzimy drużyny.
Fot. FotoPyK