23 października 2011, Mario Balotelli w barwach City strzela dwa gole Man Utd, po faulu na nim czerwo łapie Evans, “The Citizens” wygrywają 6:1, a Włoch zostaje bohaterem. 28 czerwca 2012, Balo strzela dwa gole faworyzowanym Niemcom w półfinale Euro i zapewnia Squadra Azzurra awans do finału. 25 lipca 2015, Balotelli dostaje ofertę z trzeciej ligi włoskiej niedługo po tym, jak łączony był z TP Mazembe. Zagadka, którą od zawsze stanowił, została prawdopodobnie rozwiązana – nie wskoczy na najwyższy poziom, co wróżyli mu optymiści, a zarżnął swoją karierę, co z kolei wróżyli mu pesymiści. Ściągnięcie go to na ten moment sprowadzenie chimerycznego przeciętniaka o wygórowanych żądaniach finansowych, kłótliwego i mającego problemy z profesjonalizmem.
Mario na zakupach. Interesujący pojazd
Trzecioligowcem, który wyciągnął do Balo rękę, jest Lupa Castelli. Myślicie, że to dowcip, happening jak wtedy, gdy ekipa z Kosowa chciała wziąć Suareza? No to mylicie się, prezydent Marco Amelia mówi jak najbardziej poważnie: – Mario to piłkarz, który potrzebuje świeżego otwarcia. Widać wyraźnie, że w tym momencie nie czerpie przyjemności z futbolu, a przez to nie jest w stanie pokazać swojej jakości. Przejście do nas może być pierwszym krokiem do tego, by znów złapał frajdę z gry, a zarazem pokazałby wszystkim, że jest w stanie zrobić dwa kroki w tył, byleby tylko znów wejść na wysoki poziom.
Jasne jest, że szanse sprowadzenia Mario są niemal równe zeru. Amelia też tego nie ukrywa, co tylko potwierdza, że oferta to nie kit: – Będzie ciężko, to byłby ruch, jakiego futbol nie widział, ale naprawdę uważam, że to mogłoby pomóc Balo. Zadzwonię do niego, obiecuję.
Pamiętajmy, że chodzi o Mario, czyli jednego z największych szaleńców dzisiejszej piłki. Kilka dni temu Patrice Carteron, trener TP Mazembe, przekonywał, że Balotelli pytał go o możliwość gry w Afryce, pisał do niego i chciał tu występować. Może to być zwykła kaczka dziennikarska, ale w przypadku Balo nigdy do końca nie można być pewnym – pochodzi z Ghany, w Afryce mógłby się nie przemęczać, a byłby i tak gwiazdą numer jeden. Kilka puzzli do siebie pasuje.
Pewne jest, że Mario w Liverpoolu już się skończył – mówiono, że to dla niego ostatnia szansa, by jeszcze wskoczyć na top, i tę szansę ewidentnie zmarnował. Nikt już nie ma co do niego złudzeń. Facet nie pojechał na tournee z “The Reds”, ma pewnie zaległości treningowe, a zarabia krocie. Jemu to odpowiada, wzorowo realizuje scenariusz “jak się nie narobić, a zarobić”. Skończy w tym roku ledwie dwadzieścia pięć lat, ale w tym momencie jego szczytem wydaje się średniak Serie A. Nikt poważny już na niego nie spojrzy.
Czas zmienić mu pseudonim z “Super Mario” na “Taki sobie Mario” i tyle w temacie.