„Plan mam taki. Do tej kolejki zdobywamy tyle i tyle punktów. Tego chcemy wprowadzić, tego przetestujemy, może wypali”. „Człowieku, o czym ty mówisz? Liczy się dziewiąta kolejka. Derby. W pozostałych meczach rób, sobie chcesz, byle nie spaść”. Uczestnikiem takiej rozmowy w gabinetach “Pasów” był całkiem niedawno jeden z ostatnich trenerów Cracovii. Cracovia od lat tkwiła w marazmie, ale jedna rzecz na liście wymagań się nie zmieniała – wygrana w derbach to rzecz święta. Przy jakimkolwiek stylu. Nawet psim swędem. Po samobóju Jopa czy takim golu Covilo jak ostatnio. Grunt, żeby chodzić po mieście z podniesioną głową i odbierać honory w wieży Kościoła Mariackiego.
Po dzisiejszym meczu mogą to robić obie drużyny. Co prawda druga połowa nieco rozczarowała, ale pierwsza to był naprawdę – żeby nie przesadzić – dół Bundesligi. No, ewentualnie jakieś Championship. 220 podań Cracovii, 18 strzałów. Masa stworzonych sytuacji i ogólnie widok wyjątkowo przyjemny dla oka jak na Ekstraklasę. Do widowiska nie dostosowało się jednak dwóch wiślaków: Denis Popović, główny hamulcowy derbów, który udowodnił, że obok Stilicia nawet nie stał oraz – co za niespodzianka – Arek Głowacki, który zaliczył przy golu Cetnarskiego właśnie taką asystę, jakich wymagamy od Popovicia, czyli patelnię na sam na sam z bramkarzem. I jako że Radosław Cierzniak witał się z fotoreporterami, to „Cetnar” przytomnie wykończył tę akcję dając Cracovii remis. Cracovii, która gola strzeliła po chaosie – piłkę odbitą po rożnym przez Wójcickiego zebrał Mączyński, dając już w trzeciej minucie sygnał, że powalczy o MVP derbów.
I je wywalczył.
Nieoczekiwana zamiana miejsc – napisaliśmy w tytule, bo ani po Cetnarskim i Mączyńskim nie spodziewaliśmy się gry tak skutecznej, ani po „Głowie” takiego babola. Ten mecz jednak zasługuje na miano jednego z najlepszych starć Wisły z Cracovią w ostatnich latach. Może to spacer Ruchu z Piastem tak nas wytrącił z równowagi, ale tu naprawdę było prawie wszystko: harówka, strzały z dystansu, wychodzenie na pozycje, niezłe stałe fragmenty. Napastnicy wracali do defensywy, a obrońcy dawali masę dobrego w ataku (Jović, Wołąkiewicz). Niby to podstawa, zwykłe piłkarskie kanony, ale kto ogląda Ekstraklasę regularnie, ten wie, że tak kompletne mecze zdarzają się tu rzadko. Szkoda tylko tej drugiej połowy, bo ona jednak zaciemniła porządny, kolorowy obraz tych derbów.
Duet Mączyński-Cetnarski został największym zwycięzcą świętej wojny. Obaj panowie mogą ruszyć odtrąbić hejnał, ale warto też podkreślić bilans Jacka Zielińskiego. Od kiedy przejął Cracovię – zespół, który przez lata kojarzył się z jedną wielką klęską – zanotował już jedenaście meczów bez porażki. Tu nie ma przypadku. Ta drużyna gra momentami tak składnie, porządnie i z pomysłem, że trudno się dziwić, iż na boisku brakuje Marcina Budzińskiego, najlepszego piłkarza “Pasów” ostatniego sezonu.
Za szybko jeszcze na ferowanie daleko idących wyroków, ale to naprawdę może być czarny koń rozgrywek.
Fot. FotoPyK