Piłkarze z pierwszych stron gazet mają to do siebie, że rzadko udzielają wywiadów, z których warto zapamiętać choćby jedno słowo. Całkiem niedawno na okładki trafił jednak Dani Alves, który – co skonsternowało Tomasza Wołka – po długiej sadze pełnej spekulacji w końcu przedłużył kontrakt z Barceloną. Ostatnio zupełnie przypadkowo, z nudów w sezonie ogórkowym, odpaliliśmy program „Bola da Vez”, odpowiednik polsatowskiego „Cafe Futbol”, w którym gościem był właśnie Dani i stwierdziliśmy: cholera, to naprawdę kawał rozmowy. Gość ma autentycznie coś do powiedzenia!
Kilku dziennikarzy zadaje pytania piłkarzowi Barcelony, a ten – zwykle wesołek – otwiera się jak w konfesjonale. Przesłuchaliśmy więc cały program i – jako że ani my dla nich, ani oni dla nas nie stanowią konkurencji – postanowiliśmy przetłumaczyć najciekawsze fragmenty. Części dotyczące muzyki brazylijskiej czy okresu spędzonego w Sevilli odpuściliśmy, bo nie byłyby one ciekawe dla polskiego kibica. Trochę też skróciliśmy Nie przedłużając jednak – zapraszamy do lektury, bo naprawdę warto.
Twoja historia jest naprawdę piękna. Zacząłeś w… Chyba musisz mi pomóc.
Już pomagam.
Pomóż, bo czytając o twoich losach, co chwilę dowiadywałem się o kolejnych coraz ciekawszych, wręcz niewiarygodnych historiach. Byłeś dzieciakiem z rodziny… Najlepiej sam o tym opowiedz.
Byłem dzieciakiem, który marzył, by pójść w ślady ojca. Chciałem po prostu robić to co on. Nie miałem takiego obowiązku, ale kiedy wstawał o piątej rano, żeby iść do pracy, postępowałem tak samo. Broń Boże nie musiałem tego robić. Ojciec nie wykorzystywał nieletnich do pracy, ale był moim wzorem, przy którym dojrzewałem. Mam czwórkę rodzeństwa – dwóch braci i dwie siostry. Trójka jest starsza. Dojrzewałem widząc pasję ojca do piłki. Powoli zaczynałem myśleć, że zrealizuję jego marzenie. Tak też sobie powiedziałem: zrealizuję marzenie mojego ojca. On chciał zostać piłkarzem zawodowym, starał się, ale się nie udało. Bratu przeszkodziła kontuzja kolana. Powiedziałem jednak: poświęcę się temu. Będę profesjonalistą, skupiającym się na pracy. Skoro w domu miałem wzór człowieka, który się poświęcił… No i udało się.
Wstawałeś rano, żeby zbierać pomidory, cebule, melony…
Po trochę wszystkiego. Pomidory, cebulę, melony, czasem sadziliśmy też arbuzy. Musieliśmy mieć za co żyć. Widząc walkę, jaką toczył mój ojciec, powiedziałem: wyciągnę go stamtąd. Początkowo plantacja nie należała nawet do niego i musieliśmy pracować dla kogoś innego. Było tego od cholery. Powiedziałem: kurwa, ten człowiek nie zasługuje na to! Zasługuje na coś więcej!
Twój brat opowiadał, że byłeś maniakiem futbolu. Robiłeś piłkę z wszystkiego, co się przed tobą pojawiało, a w wieku ośmiu lat rozdawałeś ludziom autografy, mówiąc, że pewnego dnia będą więcej warte.
Moje przeznaczenie było już zapisane z góry. Tak, postępowałem tak. Mówiłem, że będę sławny, kocham futbol, więc zaczynam trenować rozdawanie autografów. Trenowałem, trenowałem…
Co pisałeś? Pozdrowienia?
„Pozdrowienia od Daniela”. Nie było jeszcze „Daniego Alvesa”.
Z Juazeiro przeniosłeś się do Bahii.
Początkowo trenowałem w szkółce podlegającej Juazeiro. Ojciec wysłał mnie do miasta, żebym mógł się uczyć i miał większą szansę na karierę. Gdy miałem 15 lat, przyjeżdżał z matką do Juazeiro dwa razy w tygodniu. W piątki i poniedziałki. Pewnego dnia dostałem zaproszenie na niedzielę z Bahii, a tata miał przyjechać dopiero w poniedziałek. Przyjechał bez mamy. Powiedziałem mu: „tato, nie mogę zmarnować takiej okazji”, a on odpowiedział: „synu, jedź!”. Poprosiłem, żeby zadzwonił do mamy i poszliśmy kupić ubrania. Miałem jedną koszulkę, kupiłem inną i tak żyłem. Zakładałem, potem myłem, suszyłem, a jak nie zdążyło wyschnąć, zakładałem mokre. Potem stopniowo wiodło mi się coraz lepiej. Udało mi się przebić w dużym brazylijskim klubie. Klubie, który otacza dzieciaków wyjątkową opieką. W Galpao było nas ponad stu.
Szansę dostałeś, kiedy kolega doznał kontuzji.
Nie chciałem, żeby okoliczności były właśnie takie, ale niestety tak się zdarzyło. Grałem wtedy w juniorach, a trenowałem z dorosłą drużyną. Trener Evaristo zawsze powtarzał: piłka juniorska jest dla juniorów, a dorosła dla dorosłych.
O co chodziło?
Żebyśmy nie mieszali nawyków z piłki juniorskiej z futbolem dorosłym. Wtedy naprawdę poświęcałem się piłce. Dalej się poświęcam. Kiedy stawiam sobie jakiś cel, pracuję, aż mi się uda go osiągnąć. I zawsze powtarzam: chcę mieć wokół siebie najlepszych, od których będę mógł się uczyć. Gorsi mogą sprawić, że będę przeciętny. W juniorach wyróżniałem się pracą i zaangażowaniem. Szansę w Bahii załatwił mi trener juniorów, z którym wcześniej pracowałem w Juazeiro. On mnie tam zawiózł i przekonał, by mnie zakontraktowali. Miałem też przyjemność pracować z trenerem Marcelo Chamuscą, którego łączyły dobre relacje z Evaristo. Kiedy doszło do sytuacji, o którą pytałeś (kontuzję kolegi – przyp. red.), Marcelo powiedział: „gwarantuję, że możesz go wystawić”. Evaristo nie był przekonany. Chciał improwizować. Na treningach zastanawiał się, czy nie wystawić Ramosa, który też grywał na boku obrony, ale Marcelo mu powtarzał: „wystaw Daniela, wystaw”. Powiedziałem sobie, że jeżeli dostanę tę szansę…
To jej nie wypuszczę.
To jej nie wypuszczę.
Wywalczyłeś w debiucie karnego, tak?
Wywalczyłem karnego i zaliczyłem asystę. Dostałem nagrodę dla najlepszego zawodnika na boisku i tak to się zaczęło. Nie byłem w dorosłej drużynie Bahii nawet półtora roku…
To wszystko działo się bardzo szybko.
To historia, o której nie mogę zapomnieć. Dzięki niej całe życie ma sens. Człowiek bez historii jest niczym. Za każdym razem, gdy przypominam sobie te sytuacje i to, co przeżyliśmy… Mam w pamięci rzeczy pozytywne i negatywne, ale wolę opierać się na dobrych wspomnieniach, a złe zostawiać na boku.
Powinniśmy przedstawić historię przedłużenia twojego kontraktu z Barceloną, bo w tej historii mieści się cała wrażliwość, którą zawsze okazywałeś. Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale każdym swoim gestem chciałeś przekazać, że nie zamierzasz odejść. I udało ci się to, bez naginania się w którąś ze stron, bez łamania swoich zasad. Nie zrobiłeś niczego, co mogłoby ci zaszkodzić, ale doszedłeś do pewnych granic, prawda? Żeby przypomnieć – Daniel miał lepsze pieniądze na stole w innych miejscach, ale chciał zostać. Głównie chodziło o PSG, wcześniej o Chelsea. Oczekiwał jednak przynajmniej trzyletniego kontraktu, czego Barcelona nie chciała dać. Potem pojawił się wywiad twojej agentki, która powiedziała: „Daniel nie jest wystarczająco szanowany. Nie może tak dalej być. Czekamy na oferty i Daniel odchodzi”. Odejście miało stać się faktem po wygaśnięciu czerwcowego kontraktu. Potem jednak miała miejsce konferencja prasowa, która przeszła do historii i świętowanie udanego sezonu, kiedy płacząc powiedziałeś kibicom, że jesteś jednym z nich. Dwa-trzy dni później podpisałeś nowy dwuletni kontrakt z opcją przedłużenia o rok. Moje pytanie brzmi: co wydarzyło się pomiędzy konferencją a przedłużeniem umowy?
Podczas świętowania koledzy prosili, żebym nie odchodził. Odpowiedziałem, że chcę naprawdę poczuć, czy ludzie mnie chcą. Mówię ogólnie „ludzie”, bo chodzi mi o tych, z którymi gram, ale też tych, którzy przychodzą na mecz, krytykują mnie albo biją mi brawo. liczyli się wszyscy. Zdaję sobie sprawę, że zawodnik osiąga wiek, kiedy ludzie mówią: „jest za stary. Skończony. Nic już nie da”. Pomyślałem jednak, że skoro zostało mi sześć miesięcy, to będę uczciwy do końca i będę bronił barw Barcy w taki sam sposób, jak robiłem to po przyjściu. Mogłem podpisać kontrakt z nowym klubem, ale powiedziałem: nie chcę żadnych wstępnych umów. Chcę wypełnić obowiązujący kontrakt. Jeżeli się nie uda, będę mógł podpisać z kimś innym. Ludzie pytali: „jesteś szalony? Grasz bez kontraktu? Przecież jest ryzyko kontuzji, innych wydarzeń. Możesz zostać bez niczego”. Powiedziałem: „jeżeli coś się stanie to będę musiał się z tym zmierzyć, ale na pewno nie stchórzę w tym momencie. Przez te sześć miesięcy nie będę z nikim rozmawiał. Skupię się na pracy”. Spotkałem się z ludźmi, z którymi współpracowałem, także dietetykami i powiedziałem, że każdy wysiłek, jakiego się podejmę, ma być perfekcyjny. Ma się otrzeć o perfekcję. Wykonaliśmy wielką pracę, ale w końcu się zmęczyłem tą kupą bzdur, jakich wysłuchiwałem na swój temat i powiedziałem: „w tym momencie nie stchórzę. W ciągu 10-15 dni rozegra się dla nas cały sezon. Jeżeli coś nie wyjdzie, to nie dlatego, że byłem tchórzem. Jeżeli się uda, to zasłużę na przedłużenie kontraktu”. Poinformowałem też w klubie, że jeżeli oni nie zorganizują mi konferencji, to sam to zrobię.
Na własny rachunek.
Przyjdą i tak ci sami dzienikarze. Lazaro, mój przyjaciel rzecznik powiedział: „jeżeli chcesz konferencję, to zrobimy”. Nie udało się na początku, bo wtedy było pożegnanie Xaviego. Uszanowałem to. Xaviego trzeba szanować. Dobry moment był tydzień później. Wysłuchiwałem opinii, że nie myślę o drużynie, więc wyjaśniłem, że daję z siebie sto procent, bo chcę pisać historię z tym zespołem i nic nie jest od niego ważniejsze, ani ja. Chcę też jednak wyjaśnić pewne sprawy, bo może się okazać, że to 15 ostatnich dni Daniego w Barcelonie. Nie chcę odejść ze spuszczoną głową, wysłuchując tych wszystkich bzdur o pieniądzach. Powiedziałem – chodzi o honor. Chcę odejść tu w takim stylu, jak przyszedłem. Przyszedłem z zamiarem stania się kimś w futbolu. Nie jednym z wielu. I będę o to walczył. Pytano mnie, czy jestem już poza Barcą. Odpowiedziałem: „jestem na 200 procent z drużyną, ale na 10 procent z klubem. Jestem jedną nogą i połową ciała na zewnątrz”. Zależało mi na dobrym kontrakcie i stabilizacji rodzinnej, a niektórzy chcieli mi to odebrać. Myśleli, że skoro mam 32 lata, to jestem skończony. Odpowiedziałem: „nie. Cholernie o siebie dbam. Całe życie dbam o siebie, troszczę się o każdy detal, żeby prezentować wysoki poziom”. Wiedziałem, że moje życie jutro będzie zależało od tego, jak przeżyję je dziś. Czułem, że nie jestem wystarczająco szanowany, więc uznałem, że poczekam na odpowiedni moment – kiedy będą myśleć, że nic nie będę mówił, akurat wtedy się wypowiem.
Dani, czy twoja osobowość, twoje wesołe podejście do życia, w pewnym sensie ci nie przeszkadza i sprawia, że Europejczycy ufają ci mniej, niż powinni?
Powiem teraz coś, o czym nigdy w życiu nie mówiłem. Jestem stworzony z dwóch osób. Pierwsza to osobowość, a druga to Daniel Alves da Silva. Rozumiecie? To dwie różne sprawy! Nie lubię, gdy oceniają mnie ludzie, którzy nigdy ze mną nie usiedli, by pogadać i nie wiedzą, kim jestem. Jeżeli opiniujesz moją pracę – nie ma problemu. Ktokolwiek to robi, nie przeszkadza mi to. Żeby dojść tu, gdzie jestem, wyrobić sobie nazwisko i napisać historię w piłce, przeszedłem tak dużo, że pewne komentarze nie mają na mnie wpływu. Wiem, kim jestem, co robię i niektóre opinie wpuszczam jednym uchem, wypuszczam drugim. Zdarzają się jednak głosy wykraczające ponad to i wtedy…
Opinie, które w ciebie uderzają.
Wtedy coś ze mnie wychodzi i mówię: „zaczynacie wchodzić nie tam, gdzie trzeba, a tej części mnie będę bronił aż do śmierci”. Dlatego mówię, że jestem stworzony z dwóch osób.
To znaczy? Widać, że coś cię wyjątkowo zdenerwowało.
Ludzie chcą wchodzić w twoją filozofię życiową. Sądzą, że jesteś piłkarzem i tylko do tego się ograniczasz. Koniec kropka. Myślą, że nie masz prawa do robienia niektórych rzeczy.
Na przykład?
Na przykład lubię muzykę. Lubię grać na gitarze lub innych instrumentach. Sprawia mi to przyjemność. Jest wiele osób, które zna część mojej historii mnie podziwia. Chcę się do nich zbliżyć i pokazać, jaki jestem, ale wiem, że nie zawsze jest to mile widziane. Bo – zdaniem niektórych – piłkarz powinien być ograniczony. Piłkarz jest piłkarzem i nie może nic robić. Jeżeli lubię napić się wina, to napiję się z rodziną i znajomymi, kiedy będę chciał! Myślcie sobie o mnie, co chcecie! Wiecie dlaczego? Bo to moje życie. Żyję dla swojego zawodu, ale też dla siebie i to, co lubię robić, będę dalej robił. Niezależnie od opinii innych. Niezależnie, czy pomyślą, że jestem szalony. Nie, nie jestem szalony. Jestem bardzo, bardzo, bardzo porządnym człowiekiem, a kiedy ktoś mówi, że jestem szaleńcem, to odpowiadam: okej, jestem dobrym szaleńcem. Kieruję się wartościami, których niektóre „porządne” osoby nie mają i dalej będę tak postępował. Zawsze powtarzam to samo zdanie: ludzie wiedzą kim jestem, ale mnie nie znają. Rozumiecie? Wiedzą, że jestem Danim Alvesem, zawodnikiem Barcelony i reprezentacji Brazylii. Koniec kropka. Ale mnie nie znają. Nie wiedzą, jak dużo zrobiłem. Nie wiedzą, że byłem kelnerem i czym się zajmowałem. Nie znają tego całego fundamentu. Dlatego ich opinie nie mają dla mnie znaczenia. Co innego zdanie ludzi, którzy więcej przeżyli i mają większe doświadczenie. Takimi się otaczam i od nich się uczę.
Uważasz, że twoja szczerość i postawa w tych dwóch momentach – na konferencji i podczas świętowania, gdy płakałeś i powiedziałeś, że jesteś kibicem – pomogły ci w otrzymaniu nowego kontraktu czy liczyło się tylko to, jak grałeś?
Myślę, że wszystko się liczyło. Prezydent zapytał: „czy dasz mi ten poziom, jakiego oczekujemy?”. Odpowiedziałem: „skoro podpisuję kontrakt, to dlatego, żeby dać ten poziom. Jeżeli nie, to bierzcie kogoś innego. Jeśli chcecie zakontraktować kogoś, kogo uważacie za lepszego ode mnie, to proszę bardzo. Będziemy rywalizować. Żyję z tego. Żyję z rywalizacji. Jeżeli macie zakontraktować kogoś słabszego, to dla mnie nie ma to sensu. Chcę lepszego, bo to mnie motywuje”. Lubię trudne sytuacje. Nigdy nie miałem łatwo. Po 15 latach w piłce mam liczyć na coś łatwego? Tu wszystko jest trudne. A im trudniejsze, tym bardziej jestem zmotywowany.
Do jakiego stopnia bierzesz do siebie opinie i komentarze ludzi? Jesteś autentyczny, masz tę osobowość, o której mówisz, ale żyjesz w świecie piłki, który jest trochę szalony. Jak w środku tego środowiska ludzie cię odbierają?
Ludzie mnie kochają! Człowieku, jeżeli zapytasz kucharza, kelnera czy pań, które dla mnie pracują… Jestem kochany przez wszystkich. Ludzie sądzą, że tak nie jest, ale to prawda! Kochają mnie wszyscy – prasa, ludzie z klubu… Jeżeli chodzi o władze, zawsze pojawiają się pewne interesy. Ojciec uczył mnie, bym nie klękał przed działaczami, dlatego gdy prezes lub klub robią coś złego i mogę ich skrytykować, robię to. Nikomu niczego nie zawdzięczam. Podstawą wszystkiego, co osiągnąłem, jest praca, pot i zaangażowanie. Nie jestem politykiem. Polityka to coś, czego najbardziej nienawidzę. Albo przyzwyczaisz się do współpracy ze mną i z moją osobowością, albo nie. Bo ja się nie zmienię. Jeżeli już, to na lepsze. Chcę być lepszy każdego kolejnego dnia.
Puśćmy to świętowanie, o którym mówił Andre.
po kilkudziesięciu sekundach Alves zaczyna odpowiadać ze łzami w oczach. Pierwsze słowa wypowiada po hiszpańsku.
Długo to wychodziło z mojego środka i w pewnym momencie wyszło. Byłem szczęśliwy. Chciałem oddać cześć matkom tych ludzi. No i też byliśmy już trochę… No wiecie (śmiech).
Ale emocji było w tym więcej.
Dokładnie. Pomyślałem, że muszę to powiedzieć. Miałem pełną świadomość. Wiedziałem, że muszę wyrazić moje uczucia.
Ile lat jesteś już w Barcy?
Siedem i pół. Teraz będzie osiem.
Macie tam chłopaka, który nazywa się Lionel i którego poznałeś, gdy był dzieciakiem, a potem przygotowywał się do bycia najlepszym na świecie. I wyrósł na bezsprzecznie najlepszego. Jak odbierałeś jego rozwój przez cały ten czas i jak odbierałeś rozwój Barcelony jako klubu?
Messi… To, co podziwiam w nim najbardziej, to poziom rywalizacji. On jest niesamowicie nastawiony do rywalizacji. Nienawidzi przegrywać nawet w małych gierkach, kiedy się bawimy. Nienawidzi. Wkurza się. Chce się bić. To dla nas wzór. Jego podejście do rywalizacji… Czasem trochę przegina, ale on tak to odbiera. Tak traktuje futbol. Kiedy przyszedłem do Barcelony, był mega skromnym dzieciaczkiem. Sylvinho mówił: „Dani, to fenomen!”.
Sylvinho był jego bliskim przyjacielem.
To prawda. Kiedy zagraliśmy pierwszy mecz, pomyślałem: „ten gość będzie niszczył”. Powiedziałem: „dawaj, chłopaku, do przodu. Tyłem się zajmę”. Od początku mieliśmy bliskie relacje. Łączyła nas silna więź, także dzięki Sylvinho. Wiedziałem, gdzie jest na boisku bez patrzenia. Potem Messi jeszcze się rozwinął, a po przyjściu Guardioli wybił się ponad wszystkich na świecie.
Guardiola to najlepszy trener, z jakim pracowałeś?
Tak. Do tego momentu tak. To trener, który w pojedynkę wygrywał nam mecze, a to jest trudne (szeroki uśmiech). To naprawdę jest trudne. Rzadko spotykasz trenerów, którzy potrafią sami wygrywać mecze.
Przypominasz sobie jakiś przykład, żeby…
Mecz z Realem. Ten, kiedy ich zmasakrowaliśmy. Historyczne spotkanie. 5:0. Kiedy wychodziliśmy z ostatniej odprawy, przysięgam wam, że powiedziałem, że czeka nas goleada. Przekonał nas do tego tak bardzo… Przekonał do tego stopnia, że byłem tego pewien. Dziś będzie goleada.
Nie chodzi tu tylko o aspekt emocjonalny.
Nie, nie, nie! To była sama końcówka. Chodziło o taktykę: atakujemy tędy i tamtędy, ale tamtędy nie ruszajmy. Pokazał nam wszystko tak szczegółowo, że gdy wychodziliśmy na murawę, aż szkoda nam było przeciwnika. Wiedzieliśmy, że wyjdziemy, zaraz wpadnie drugi gol, trzeci i skończy się na sześciu. Jego czytanie gry i futbolu jest niewiarygodne. Bardzo niewiarygodne!
Zbliżamy się do przerwy, ale nie mogę się powstrzymać od pytania – mógłbyś dać nam konkretny przykład z taktyki, który wam przedstawił?
Nauczył mnie, jak grać bez piłki. Zapytał: – Dani, kiedy stwarzasz największe zagrożenie dla przeciwnika? Kiedy nie masz piłki, prawda?
– Nie.
– To ci pokażę.
Zaczął pokazywać kolejne filmy i mówił: „Z piłką przy nodze masz duży wpływ na to, co się dzieje w meczu. Kiedy jej nie masz, ten wpływ jest jednak zdecydowanie większy. Dlaczego? Rozpraszanie przeciwnika. Chłopaki w środku kontrolują mecz, a ty atakuj te przestrzenie bez piłki. Nie graj piłką, graj bez niej, to będziesz najlepszy”. Tego mnie nauczył. Po pierwszym sezonie miałem o 15-18 więcej asyst. Bueno, bueno… Jak coś mówi Guardiola, to zamykam oczy i wychodzę.
Przerwa
W przerwie porozmawialiśmy o Pepie, który – jak Dani wspomniał – mógł wylądować w reprezentacji Brazylii. To delikatne kwestie, o których możesz teraz powiedzieć, jeżeli chcesz.
Prawda jest taka – Pep to najlepszy trener na świecie. Człowiek najlepiej zarządzający drużyną, jakiego widziałem. Gość, który zrewolucjonizował futbol, klub, drużynę i skoro mamy szansę, żeby zatrudnić kogoś takiego… Trzeba wydać dużo pieniędzy, ale on powiedział, że chce zarabiać, jeśli będzie miał wyniki. „Osiągnę wynik oczekiwany przez naród brazylijski, to dostanę”. Jak można zmarnować taką szansę?
Czekaj, czekaj, po kolei. Widać, że Daniel wie o czymś, o czym my nie wiemy. Dani, po zakończeniu mundialu w 2014 roku mówiło się o tym, wspominało się, że brat Pepa, a zarazem jego agent rozmawiali z nim o pracy w Brazylii. Pep miał stwierdzić, że jest do dyspozycji, bo to miejsce, w którym chciałby się znaleźć. To wszystko prawda? On sam nigdy o tym nie mówił.
I nigdy by nie powiedział, bo Pep to wyjątkowo dyskretna osoba. Nie powiedziałby o tym po pierwsze – z szacunku do brazylijskich trenerów, po drugie – ze względu na swój styl bycia. Takie informacje woli przekazywać przez ludzi, z którymi współpracuje.
Oczywiście.
Pep miał już w głowie pomysł na reprezentację Brazylii – jak miałaby wyglądać, gdyby nas trenował. Przysięgam, że nie kłamię! Przed mundialem chciał prowadzić selecao, ale to jego tu nie chcieli. Powiedział, że chciałby nas poprowadzić do mistrzostwa świata i ma strategię, by zrobić z nas mistrzów. Nie chcieli. Mówi się, że nie byli pewni, czy Brazylia go zaakceptuje. Nie zaakceptowalibyśmy kogoś najlepszego na świecie, który pomógłby nam się rozwinąć?! Dlatego mówię, żeby otaczać się najlepszymi. Łatwo jest dziś zrzucać winę na piłkarzy. Tworzy się debaty i kreuje opinie. Mamy 200-300 milionów trenerów w każdym domu. Wszyscy tu żyją i oddychają futbolem. Jeżeli jednak mówicie, że to my – piłkarze – jesteśmy problemem reprezentacji, to przepraszam, ale tego nie akceptuję.
Jaki jest więc problem?
Będę nas bronił. Wiecie dlaczego? Bo gramy w wielkich klubach europejskich, zdobywamy tytuły, prawie wszyscy, którzy przyjeżdżają na kadrę, są mistrzami w swoich ligach. Mogliby w tym czasie jeździć z rodzinami na wakacje, a wolą służyć reprezentacji. Do jasnej cholery – nam naprawdę na tym zależy! Niektórzy w to nie wierzą, ale naprawdę rezygnujemy z rzeczy, które są ważniejsze od piłki. Nie robimy tego dla statusu. Nie mamy wiele korzyści z gry w reprezentacji. Ludzie myślą, że drużyna narodowa daje ci stabilizację na całe życie. Nie! Nie daje! Mówię wam, że nie daje! Nie kłamię. Nie daje stabilizacji. Może dać status, pewne możliwości, ale możliwości to jeszcze nie rzeczywistość. Ludzie tego nie wiedzą. Zdarzało mi się przyjeżdżać na kadrę za swoje pieniądze!
Mówisz za wszystkich?
Za wszystkich, bo czuję, że to też ich punkt widzenia. Niewielu ma odwagę, by się wypowiedzieć. To młodzi ludzie, którzy marzą o reprezentacji i boją się, że jeżeli wyrażą swoją opinię, to mogą do niej nie wrócić. Sam przeszedłem przez ten okres. Mówisz o pewnych rzeczach, wyrażasz opinię i zaraz cię nie ma. Dotknęło to mojego przyjaciela. Na przykład Dante. Przecież przeżyliśmy mistrzostwa i wiemy, jaka była prawda. On ją przedstawił i stracił szansę, by wrócić do kadry.
Dante powiedział, że nie trenowaliście wystarczająco i nie byliście przygotowani. O to chodzi?
Powiem konkretniej: trening nie polega na tym, że im więcej trenujesz, tym lepszy osiągasz wynik. Też powiedziałem, że nie byliśmy przygotowani, by zmierzyć się z Niemcami i dlatego przegraliśmy 1:7. Nie stwierdziłem jednak, że byliśmy źle przygotowani fizycznie lub psychologicznie. Nie! Taktycznie! Debatowaliśmy przez cały tydzień, jak grają Niemcy. W futbolu nie ma jednak niespodzianek. Futbol to przygotowanie. Zwycięstwo wynika z przygotowania. Bez niego nic nie osiągniesz. Słowa o braku przygotowania można też źle interpretować – nie chodzi o samo bieganie czy „fizykę”, tylko o przygotowanie jednej drużyny pod kątem drugiej. Patrzcie na mecz Argentyny z Niemcami. Stali z tyłu, bali się, że wydarzy się coś podobnego, ale przygotowali się, by nie dopuścić do powtórki. Moim zdaniem, wręcz za bardzo się cofnęli. Nikt nie atakował. Mówiłem, że skończy się karnymi. Ludzie jednak tak nie myślą. Sądzą, że jesteśmy w reprezentacji dla pewnego statusu. Nie! Status mamy za granicą!
Zawsze wydawało mi się, że niektórzy z was mają pewien wewnętrzny konflikt. Wiedziecie życie piłkarza, przygotowujecie się do meczu, pracujecie nad taktyką i wychodzicie na murawę z pewną ideą. Potem wskakujecie do samolotu, lecicie przez ocean, przyjeżdżacie na reprezentację i widzicie kompletnie inny futbol. Opóźniony. Chodzi mi o to, że z tego, czego nauczył cię Pep, możesz nie mieć jak skorzystać w reprezentacji. To jak podróż w przeszłość. Z jednej ery do drugiej. Ten samolot przelatujący nad oceanem symbolizuje powrót do poprzedniej epoki.
Brazylijski futbol stanął w miejscu. Myślimy, że wystarczy nam, że wygraliśmy pięć mistrzostw – to błąd. Nie możemy się „sprzedawać” jako pięciokrotny triumfator mundialu. Ludzie dziś nie identyfikują się z reprezentacją. Nie wierzę jednak, że futbol to albo trener, albo zawodnik. To połączenie wszystkiego. Cała organizacja. Dlaczego Barcelona wygrywa? Dzięki odpowiedniej organizacji w siedzibie klubu, drużynie i pomiędzy trenerami z wielką filozofią. My się zatrzymaliśmy i przestaliśmy rozwijać. Zawsze powtarzam, że gdyby brazylijscy trenerzy faktycznie byli bardzo dobrzy, to pracowaliby w wielkich ligach za granicą. Tak nie jest. Utknęli w przeszłości. Zaakceptowali to, co było. Może poprawiliśmy się za Dungi, ale to nie wystarczy. Musimy cały czas chcieć więcej, więcej i więcej. Dopiero wtedy będzie dobrze. Potrzebna jest dalsza ewolucja w organizacji. Nie może być tak, że prezes federacji nie ogląda meczów.
Przecież go zamknęli. Ma telewizję, ale nie wiem, czy ogląda mecze.
Nie można zrzucać całej winy na piłkarzy.
Wy gracie w Europie…
… i cierpimy!
Wielu z was przed meczem z Niemcami miało wiele okazji, by zmierzyć się z tymi piłkarzami. Nie było otwarcia na pewien dialog? Felipao nie pozwolił ci na pewną współpracę przy analizie?
Nie mogę wtrącać się w pracę kogoś, kto jest wyżej. To nie leży w moich kompetencjach. Rozmawiałem z Dante, że nie jesteśmy na odpowiedniej drodze, by się z nimi zmierzyć w tym meczu. Miał to samo wrażenie. Trenowaliśmy przez cały tydzień innym schematem. Nie wiem… W innych spotkaniach nie pokonaliby nas w takich rozmiarach.
Ale ogólnie by wygrali.
Może gdybyśmy wykorzystali naszą jakość… Jakości mamy bardzo dużo, ale kiedy jedna rzecz działa, a druga nie, to nie będziemy zwyciężać. To musi być połączone. Od góry do dołu. Nikt nie może umywać rąk. Jeżeli wykonujemy pracę drużynową, musimy się chronić nawzajem. Weźmy ostatnią sytuację z Neyem… Ludzie mnie krytykowali za to, że broniłem Neya po tym całym zamieszaniu w Copa. Myślicie, że skoro w niego uderzają, to ja tez powinienem to robić? Mogę tak postąpić, ale wtedy, gdy nikt nie patrzy. Na zewnątrz zawsze będę go bronił, bo to mój brat. Nie będę wskazywał palcem na przyjaciół. Będę ich bronił aż do śmierci, co nie zmienia faktu, że za kulisami mogę postąpić inaczej. Jeżeli ktoś jest moim prawdziwym przyjacielem, zaakceptuje to. Mam więcej doświadczenia. Przeszedłem przez podobne sytuacje. Neymar nie jest taki, jak niektórzy sądzą. To fantastyczny dzieciak. Ma słabsze chwile, ale to taka osobowość.
Gdybyś miał wybrać najlepszych piłkarzy na świecie, znalazłby się w trójce?
Bez wątpliwości.
A dwaj pozostali?
Messi, który myślę, że wygra i… wyjdę poza schemat.
(Śmiech).
Wystawię samych z Barcy. Wybieram Marka. Tak, Marka. Naszego bramkarza.
Serio?
To fenomen.
Marc Ter Stegen.
„Ter Sztegen”… Trudne nazwisko, dla nas po prostu Marc. Niesamowity profesjonalista.
A gościa z Realu Madryt wybierzesz?
Nie ma szans na podium. Trzeba coś wygrać. Kiedy zwyciężył ostatnio, nie wygrał żadnego ważnego trofeum.
Pomiędzy Messim a Ronaldo, którzy w ostatnich latach spolaryzowali tę dyskusję, istnieje bardzo duża różnica? Mówi się, że w tym roku lepszy jest ten, w następnym ten… Niektórzy też twierdza, że Messi jest dużo lepszy od Cristiano.
Jest DUŻO lepszy od Cristiano. Chodzi o wpływ na meczu, którego Cristiano nie ma. Zwróćcie na to uwagę – strzela gole, robi akcje, ale…
Sugerujesz, że Cristiano myśli o sobie, a Messi o drużynie?
Możliwe, ale chodzi mi o wpływ na mecz. Messi to ma. Strzela, gra, asystuje. Bazuje na talencie, ale jest niesamowicie zaangażowany. Podziwiam go. To sport drużynowy i wie, że drużyna jest ważniejsza od niego.
Kogo podziwiasz z przeciwników?
Ostatnio Pirlo. Niewiarygodny. Wcześniej Zidane’a, Seedorfa…
A kto twoim zdaniem nie jest tak ceniony, jak na to zasługuje? Ktoś, z kim sam grałeś albo twój rywal, którego nie dostrzegamy?
Mascherano. Dla mnie to fenomen, który nie jest tak ceniony jak wielkie gwiazdy. W futbolu nie liczy się tylko „och, ale golaco! Jaka akcja, piętka!”. Liczy się taktyka. Mascherano to dla mnie numer jeden mundialu 2014. Miał największy wpływ na mecze swojej drużyny. Nie nazwiemy go najlepszym na świecie, bo mamy Messiego, który odpowiada za gole, ale ktoś też musi niszczyć.
Przepraszam, że zadaję takie pytanie, ale ludzi interesują te kwestie. Messi wygląda na spokojnego gościa, a ostatnio pojawił się z całym wytatuowanym ramieniem. Mówiło się tez, że zwolnił jednego trenera, zatrudnił drugiego… Przyprowadził Tatę, potem wyrzucił…
Każdy mówi to, na co ma ochotę.
Ale ile jest w tym prawdy?
Messi jest bardzo otwarty, ekstrawertyczny.
Ekstrawertyczny?
Ma swoją osobowość, ale też dojrzewa. Zbiera doświadczenie. To już głowa rodziny, ma większą odpowiedzialność. Jeżeli posłuchacie ostatnich jego wypowiedzi, to już nie jest tak nieśmiały gość. To przemowa dorosłego człowieka, jednego z naszych kapitanów, który potrafi przejąć odpowiedzialność.
Był moment, kiedy sytuacja z Luisem Enrique stała się skomplikowana?
Nie, bo obaj walczyli o ten sam cel! Zdarzały się czasem kłótnie, ale to tylko sprawia, że idziesz do przodu.
Ale kłótnie były?
Były, ale w ramach rywalizacji. Ludzie mówią za dużo, a to zwykła rywalizacja wewnątrz drużyny. Takie sytuacje sprawiają, że grupa się jednoczy i osiąga cel.
Te napięcia na to wpłynęły?
Tak, zdarzyło się, że trener widział coś, a Messi coś innego.
Chodzi o sytuację z treningu, gdy Luis Enrique był sędzią gierki i nie odgwizdał faulu dla drużyny Messiego. Ten się wściekł.
Dlatego mówię, że to gość strasznie nastawiony na rywalizację. To normalne rzeczy. Jeden miał takie zdanie, drugi inne, nasze treningi ogląda wiele osób i ktoś to wypuścił na zewnątrz. Drużyna to dwadzieścia kilka światów. Każdy myśli inaczej. Zdarzają się nieporozumienia, ale wynikają one ze wspólnego celu – walki o trofea. Zdarza się to w najlepszych rodzinach.
Gdybyś został prezesem CBF, to co byś zmienił?
Po pierwsze – trener, który zostaje wyrzucony, nie może prowadzić innej drużyny. Jeżeli trener odchodzi z jednego miasta, idzie dalej, odchodzi, potem wraca… Nie może tak być. Potrzebna jest etyka. Skoro go zwolnili, to niech poczeka w „zamrażarce”, a szansę trzeba dać komuś innemu. Druga sprawa – dziennikarze muszą zrozumieć, że trening jest otwarty przez 15 minut, a potem potrzebujemy pewnej swobody. Nasz praca powinna być prywatna, a podczas mundialu musieliśmy wręcz biegać między reporterami. Nic nie mogło się stać, bo cokolwiek by się wydarzyło, zaraz stałoby się newsem. Nie możesz zachowywać się tak, bo o tym napiszą. Nie możesz postępować tak, jak czujesz. To do niczego nie prowadzi. Jeżeli musisz przywalić, przywal. Musisz się kłócić, kłóć się. To rywalizacja. Nie możecie mieć dostępu do wszystkiego. Prywatność. Rozmawiałem ostatnio z Bravo. Powiedział, że oglądali nasze treningi przez 24 godziny na dobę i wiedzieli o nas wszystko. Gdzie tu prywatność? Nie możesz zrobić czegoś, bo powiedzą: „a, bo trener coś tam z kimś tam”. Potrzeba prywatności, byśmy mogli normalnie się zachowywać. A my robimy to, co chcemy, by ludzie pomyśleli. Musimy otwierać reprezentację dla ludzi, ale naród musi zrozumieć, że jeżeli mamy rozgrywać wielkie mecze, które spełniają oczekiwania, to tytuły są ważniejsze od uścisków.
Jesteś w reprezentacji od 2007 roku. Brałeś od tamtej pory udział we wszystkich oficjalnych turniejach. Uważasz, że nie cieszysz się tu taką opinią, na jaką zasługujesz?
Nie mnie oceniać. Zawsze powtarzam, że w Brazylii trudno o taką markę, bo tutaj jeśli nie wygrasz mistrzostwa świata, wydaje się, że jesteś nikim i kończy się tak, że nie cieszysz się takim szacunkiem jak inni zawodnicy. Ogólnie uważam jednak, że moja historia w reprezentacji bardziej kojarzy się ze zwycięstwami niż porażkami. Tak chcę myśleć. Zwycięstwa jednak nie uczą. Zawsze mówię: „nie przegrałem, tylko się nauczyłem”. Przegrałem 1:7 z Niemcami, co traktuję jako olbrzymią naukę. Zdecydowanie większą niż wiele tytułów, które zdobyłem. Powiedziałem, że chciałbym zagrać przeciwko Niemcom. W innych sytuacjach nie doszłoby do takiej porażki, bo bym zainterweniował. Zainterweniowałbym nawet, gdyby miało to wpłynąć na inne sprawy, pozaboiskowe. Stanąłbym w obronie grupy. Dzisiaj widzę, że niektórzy zawodnicy tak bardzo marzą o grze w reprezentacji, że wręcz się boją, że jeżeli popełnią błąd, to już nie wrócą. Jeżeli boisz się ryzyka, to trudno o sukces. Od strachu do sukcesu jest bardzo daleko. Dziś nasi reprezentanci nie czują pewności, jaką powinni czuć, by odgrywać swoją rolę. Zawsze postępujemy tak, jak chcemy, by ludzie pomyśleli. „Jeżeli zaryzykuję zagranie trudniejszej piłki i nie wyjdzie, padnie gol dla przeciwnika, to będzie moja wina” – takie panuje myślenie. Bracie, w sporcie drużynowym nie ma winnych! Winny jesteś wtedy, kiedy masz zamiar zrobić coś źle. Jeżeli nie masz takiego zamiaru, możesz to tylko nazwać brakiem odpowiedzialności.
TĆ