Vanuatu na 197 miejscu rankingu FIFA, Fidżi na 199. Nieprędko zdarzy się, by drużyny z absolutnego rankingowego dna biły się o tak istotną stawkę, jak awans na Igrzyska Olimpijskie. W finale kwalifikacji w Papui Nowej Gwinei te dwie ekipy zmierzyły się ze sobą i po trwającym 120 minut klincze karne zdecydowały o tym, że do Brazylii pojedzie Fidżi. Wyspiarze napisali historyczny rozdział dla rodzimego futbolu, a w nagrodę przyjdzie im pokopać z najlepszymi w brazylijskich świątyniach futbolu.
Co tu kryć: Fidżi to turystyczny raj
Wiele się musiało ułożyć po ich myśli, by taki bajkowy scenariusz mógł się ziścić. Oczywiście jeśli Australia wciąż należałaby do federacji Oceanii to potrzebowaliby cudu, ale “Socceroos” przeszli do Azji. Zostawili za sobą jednak Nową Zelandię, która w ten sposób została lokalnym dominatorem, zdecydowanie najmocniejszą bandę w regionie. Nowozelandczycy zawsze są tu faworytami, ale nie dzieli ich od reszty przepaść jak to miało miejsce w przypadku Australii – da się ich zaskoczyć. Przecież na Puchar Konfederacji w 2014 też jechało Tahiti, a nie oni, wywrócili się bowiem na… Nowej Kaledonii. Tym razem najtrudniejszy przeciwnik został wyeliminowany przy zielonym stoliku: działacze Vanuatu wykryli, że dla Nowej Zelandii gra nieuprawniony zawodnik, co zakończyło się dyskwalifikacją dla “Kiwi” mimo półfinałowego zwycięstwa. Ostatnią przeszkodę Fidżi przeskoczyło jednak samo.
To są historyczne miesiące dla tamtejszej piłki, bo przecież również w tym roku rywalizowali na młodzieżowym mundialu. Jak tu się dostali? Też nie po trupie Nowej Zelandii, bo to na jej ziemi rozgrywano mistrzostwa świata, więc zwolniło się dodatkowe miejsce dla Oceanii. Wszyscy nie tyle wróżyli im, że przegrają wszystkie mecze i wrócą do domu, co nawet podkreślali, żę w takim rozwiązaniu wstydu nie będzie. Zerowe oczekiwania, bo i drużyna znacznie słabsza od wszystkich rywali. A jednak, udało im się. Pokonanie Hondurasu 3:0 w drugiej kolejce sprawiło, że Fidżi do końca biło się o wyjście z grupy, i choć ostatecznie nic z tego nie wyszło, to i tak ogółem był to drugi największy sukces w historii wyspiarskiego piłkarstwa. Teraz już trzeci, bo awans na Igrzyska wskakuje na pierwsze miejsce, a srebro zajmie jednorazowe zbicie Australii pod koniec lat osiemdziesiątych w eliminacjach mundialu.
Skąd tu nagle taka generacja? Nie ma przypadku – potentat telekomunikacyjny Vodafone podpisał z federacją Fidżi kontrakt marzeń. Wyobraźcie sobie, że tak słaby piłkarsko kraj, nawet w skali regionu nie mający wybijających się zawodników, podpisał umowę dzięki której dostaje na futbol milion dolarów rocznie od prywatnego sponsora. To prawie tyle samo, ile dostaje cała Oceania na dwanaście miesięcy od FIFA! W miejscu, gdzie piłka jest w powijakach, takie pieniądze musiały szybko zacząć robić różnicę. Szczególnie, że Vodafone bardzo pilnuje na co idą przekazywane pieniądze i tak powstało już dziesięć porządnych akademii piłkarskich na terenie wysp. W tym regionie przyzwoite boisko w niektórych państewkach potrafi być na wagę złota, a tu mówimy o szkółkach z prawdziwego zdarzenia.
Les Murray, jeden z zasłużonych dla oceanicznej piłki trenerów, który prowadził różne tutejsze reprezentacje, twierdzi, że Fidżi od zawsze miała najwięcej utalentowanych piłkarzy: – Czysty talent znaczy dziś niewiele, chodzi o to co z niego potrafisz wycisnąć. A do tego muszą być warunki.