Reklama

Ciolacu jak Plaku? Na Albańczyku Śląsk dopiero się uczył gnojenia.

redakcja

Autor:redakcja

03 lipca 2015, 11:22 • 3 min czytania 0 komentarzy

Mogłoby się wydawać, że w Śląsku Wrocław serwują nam powtórkę z rozrywki. Zagraniczny piłkarz z względnie wysoką pensją i bez żadnych szans na grę, plącze się gdzieś w drugiej drużynie i odbija od klubowych gabinetów. Na tę chwilę Andrei Ciolacu bliżej ma do przebieżek po parku, którymi niegdyś próbowano zmiękczyć Sebino Plaku niż do gry u Tadeusza Pawłowskiego. Jednak Rumun w odróżnieniu od Albańczyka chce rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron i zejść z klubowego budżetu. Tu jednak działacze Śląska stawiają weto. Jeśli Ciolacu chce odejść, musi oddać kasę, którą wcześniej w Śląsku zarobił. A jeśli nie, to przez kolejny rok będzie gnił w rezerwach.

Ciolacu jak Plaku? Na Albańczyku Śląsk dopiero się uczył gnojenia.

Portal wroclaw.sport.pl opublikował ciekawy dwugłos w tej sprawie:

Andrei Ciolacu:
Prezes Żelem powiedział mi, że jeśli nie zwrócę wszystkich pieniędzy, jakie zarobiłem w Śląsku od początku roku, to zostanę we Wrocławiu jeszcze przez rok. Ale będę tylko ćwiczył z drugą drużyną. Zapowiedział, że nigdy nie zagram w pierwszym zespole. Prezes czeka, aż się poddam i oddam Śląskowi wszystkie pieniądze.

Michał Mazur (rzecznik Śląska):
Zawodnik poprosił o rozwiązanie kontraktu. Nie zamierzamy nikogo na siłę trzymać w klubie, ale też nie widzimy powodu, aby rozwiązywać umowę za porozumieniem stron, skoro zaledwie kilka miesięcy temu ponieśliśmy konkretne koszty związane ze sprowadzeniem piłkarza. Jeśli znajdzie się chętny na jego usługi, to na pewno zasiądziemy do rozmów.

We Wrocławiu mamy więc kolejny etap szukania oszczędności. Zawodników straszy się rezerwami czy klubem kokosa już nie tylko po to, by zrzekli się kasy gwarantowanej przez kontrakt, ale żeby jeszcze oddali to, co zarobili wcześniej. To tak, jakby przyszedł do was szef i powiedział, że nie jest zadowolony, więc musicie zwrócić półroczną pensję. A jeśli nie, załatwi wam przeniesienie do biurowej piwnicy.

Reklama

Rozumiemy że Ciolacu nic drużynie nie daje, rozumiemy też, że okazał się transferowym niewypałem. Problem w tym, że ktoś go wcześniej wyszukał i podpisał z nim półtoraroczny kontrakt, zapewniający niemal dwadzieścia tysięcy złotych miesięcznie. Rzecz jasna Śląsk poniósł spore koszty całej operacji, być może musiał też odpalić coś piłkarzowi na start, więc generalnie zrobił fatalny interes. Ale na przebieżki po parku – bardziej niż sam zawodnik – zasługują teraz ludzie, którzy Rumuna do klubu sprowadzili i podpisali z nim kontrakt.

Poza tym zabawne są słowa rzecznika o chętnym na usługi Ciolacu. Wygląda na to, że Śląsk szuka kontrahenta na gościa, który pół roku przekiblował na czwartym poziomie rozgrywkowym i przyszedł do klubu za darmo. Natomiast rozwiązanie kontraktu, by Rumun mógł sam poszukać sobie nowego pracodawcy, już nie wchodzi w grę. A przecież jest też druga strona medalu, bo Śląsk – próbując odzyskać jakieś 115 tysięcy złotych – może stracić dwa razy tyle pozostawiając zawodnika na rok w rezerwach. Część kasy pewnie uda się odzyskać poprzez kary za minimalne spóźnienia i wyjazdy piłkarza na Komisję Ligi, ale z pewnością nie całość.

Na rozwiązaniu umowy obie strony zyskają, a na dalszym trwaniu w tej toksycznej relacji – stracą. I nie wspominamy tu nawet (no dobra, wspominamy) o stratach wizerunkowych Śląska, który wysuwa się na zdecydowane prowadzenie pod względem gnojenia własnych piłkarzy. O następnego zawodnika z Rumunii czy Albanii we Wrocławiu tak łatwo już nie będzie.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...