Którego juniora Legii cechuje największy potencjał? Który ma głowę na duże granie? Jaka jest dziś różnica pomiędzy juniorami Legii, Lecha i ich rówieśnikami z innych krajów? Jak powinna wyglądać modelowa droga z piłki młodzieżowej do dorosłej? O tym w rozmowie z Weszło opowiedział Piotr Kobierecki, trener z akademii Legii, który dziesięć dni temu wygrał ze swoją drużyną Centralną Ligę Juniorów.
Wyjątkowo głośno zrobiło się w tym sezonie o Centralnej Lidze Juniorów – też to odczuliście?
Zainteresowanie diametralnie wzrosło po wejściu przepisu, na mocy którego mistrzowie będą grali w UEFA Youth League. To sprawiło, że sukces w CLJ stał się priorytetowy. Wręcz wyjątkowo ważny. Po fazie zasadniczej polepszyła się też otoczka. Przeprowadzono super transmisję meczów, a do tego przy Łazienkowskiej była świetna oprawa kibicowska. To wszystko podnosi prestiż i potęguje rozwój.
Do klimatu derbowego dostosowali się też piłkarze.
Po obu meczach z Lechem widać było ten dodatkowy smaczek.
Tym bardziej, że piłkarz Lecha, Kamil Szubertowski wprost powiedział, iż chce trafić na Legię, bo z wami wygrają.
Ten wywiad był po meczu z Polonią, gdy Kamil został bohaterem. Strzelił ładną zwycięską bramkę, która dała dogrywkę i rzuty karne, a potem pod wpływem emocji powiedział parę słów, które mogły na nas podziałać mobilizująco. Skorzystałem nawet z tego przy odprawie przed pierwszym meczem i pokazałem chłopakom, choć większość pewnie już to widziała. Nic nie motywuje bardziej niż lekceważące opinie ze strony rywala.
Twoi zawodnicy „odwdzięczyli się” Szubertowskiemu prowokując go po bramkach.
Nie pochwalam tego. Adrenalina była tak duża, że dali jej upust, to przełożyło się na atak personalny wobec Kamila… Cóż, taka jest piłka młodzieżowa, ale trzeba to hamować, bo im wyżej zajdą, tym częściej będą ulegali większym prowokacjom. Nikt też jednak nie przekroczył granicy jakoś wyjątkowo. Do rękoczynów przecież nie doszło. Wszystko zostało trochę wyolbrzymione.
Po pierwszym meczu z Lechem, kiedy poszło wam dość gładko, napisaliśmy, że Legia była zdecydowanie lepsza, ale na dłuższą metę nie ma to żadnego znaczenia, bo większość tych chłopaków i tak zginie w dorosłej piłce. Denerwują cię takie opinie?
Nie mogą denerwować, bo przecież nie są wyssane z palca. Patrzymy na poprzednich mistrzów Polski juniorów – choćby zeszłoroczną Wisłę Kraków – i widzimy, ilu się przebiło. My – jako akademia Legii – chcemy zadać kłam statystykom.
Z Wisły poza Tomaszem Zającem, który podpisał dziś kontrakt z Koroną, nie przebił się nikt.
Był jeszcze Żemło.
No tak, ale zaliczył tylko epizod.
Trzeba ocenić w dłuższej perspektywie. Zając – z tego, co wiem – bardzo dobrze wyglądał w Chrobrym Głogów, ale kontuzja zahamowała jego możliwości. W Centralnej Lidze Juniorów dominował jednak totalnie. Przeskok z wieku juniora do seniora to newralgiczny moment. Niektórzy z naszych zawodników może nie brylowali w Legii II, ale dzięki doświadczeniom z III ligi było im łatwiej w CLJ.
Jakie masz argumenty stojące za swoim rocznikiem? Dlaczego akurat tym chłopcom – w przeciwieństwie do roczników 93, 94 i 95 – ma się udać?
Akademia cały czas się rozwija i teoretycznie każdy kolejny rocznik wchodzący do seniorów powinien być lepszy. Czasem bywa tak – nie mówię akurat o Legii – że nawet przy gorszej pracy ktoś dysponuje tak dużym talentem, że się przebije. Bywa też jednak przeciwnie. Jestem w Legii krótko, bo zaledwie pięć lat – choć patrząc na dynamikę ostatnich zmian to i tak dość długo – i widzę, że ten rozwój postępuje. Teraz np. wprowadziliśmy trening dwufazowy. Dwa razy w tygodniu mamy po dwa treningi przygotowujące zawodników do unikania kontuzji przy wchodzeniu do piłki seniorskiej. Analizując poprzednie roczniki, widzieliśmy, że to problem. Często ci zdolni szybko łapali kontuzje, co hamowało ich rozwój.
Na czym polega ten trening?
Wzmacnianie poszczególnych partii mięśniowych. Ćwiczenia rozciągające i stabilizacyjne. Sebastian Krzepota, który pracował w różnych sportach, jest ekspertem w tej dziedzinie. Już teraz widzę, że daje to efekt. Patrząc na najstarsze roczniki, drugą drużynę czy CLJ – mieliśmy bardzo niewiele naciągnięć czy kontuzji mięśniowych. Staramy się tak dobierać obciążenia treningowe, by były jak najbardziej kompatybilne z piłką seniorską. Żeby nie odczuli szoku wchodząc wyżej.
Jak daleko jesteście od znalezienia tego złotego środka, jak przejść z juniora do seniora?
CLJ i druga drużyna to jeden blok. Założenia i obciążenia są prawie identyczne. Dzięki temu przejście z CLJ do rezerw, czyli piłki dorosłej, jest płynne. Kolejny krok to ujednolicenie z pierwszym zespołem. Teraz trener drugiego zespołu, Krzysztof Dębek pojechał na obóz do Austrii z pierwszą drużyną, by zobaczyć, jak to wygląda od środka. Założenia i wymagania wobec zawodników w poszczególnych rocznikach mamy takie same. Wzorem jest sytuacja, kiedy ktoś przyjedzie na mecz i – nie patrząc na barwy – po stylu potrafi rozpoznać Legię.
Czyli?
Nie chcę zdradzać szczegółów. Chodzi o całość – budowę akcji od obrony, przez przyspieszenie w środkowej strefie, aż po finalizację. Mamy tam schematy, ale dochodzi też kreatywność. Nie można jej zabijać. Zawodnicy muszą też myśleć niekonwencjonalnie.
Na poziomie CLJ zdarza wam się grać mecze typowo pod realizację pewnych założeń? Typu – mierzycie się z rywalem, którego powinniście gładko ograć, ale celowo testujecie nawyki gry w głębokiej defensywie?
W młodszych rocznikach – oczywiście. Wtedy najbardziej skonsternowani są rywale. Sami nastawiają się na głęboką defensywę i nie wiedzą, co się dzieje na boisku.
Lech podobno zgubił trochę punktów, gdy Skorża nakazał w CLJ ćwiczyć bronienie strefą. Słyszałem opinię, że nie potrafili tego robić i przez to potracili sporo punktów przy stałych fragmentach.
Analizując mecze Lecha z Polonią i Górnikiem Zabrze – nie zaobserwowałem tego. Może wcześniej tak było, ale Lech ma tak duży potencjał i doprowadził do tak bezpiecznej przewagi, że byłem pewien, iż utrzymają pierwsze miejsce w grupie. W pewnym momencie ścigali się z Lechią, ale wiedziałem, że to kwestia czasu, kiedy odjadą.
Jaka jest dziś różnica pomiędzy juniorami starszymi Legii i Lecha? Pytam, bo na pewno nie taka jak pokazuje wynik finału CLJ. Tym bardziej, że nie zagrali Bednarek, Kownacki i Serafin, którzy mieli kontakt z dorosłą piłką, co na tym poziomie jest szczególnie widoczne.
Wygrała Legia, lepszy zespół, ale nie mam kryształowej kuli, by stwierdzić, jak by się to zakończyło, gdyby ta trójka zagrała. Duży wpływ na dwumecz miała otoczka przy Łazienkowskiej. Lech – taka moja opinia – był sparaliżowany przez trybuny. We Wronkach tak to nie wyglądało – tam graliśmy z zupełnie innym “Kolejorzem”. Mam bardzo dobre zdanie o tej drużynie. Wysoko ich oceniam. Grają w piłkę, mają powtarzalność i sposób na wprowadzanie juniorów.
A jak wypadacie na tle rówieśników z innych krajów?
Graliśmy w styczniu z Herhą i różnica była duża. Byli lepsi pod każdym względem – fizycznym, mentalnym, technicznym i taktycznym. Natomiast z rocznikiem 98. na turnieju we Francji potrafiliśmy wyeliminować Benficę i Panathinaikos, a w półfinale odpadliśmy jedną bramką z Athletikiem Bilbao. Dlatego lepiej nie generalizować. Z Herthą była różnica więcej niż jednej klasy, ale to nie reguła. Cieszę się, że teraz zagramy sparing z Unionem Berlin. Takie mecze pokazują nam, czego brakuje. Czasem nawet dobrze zderzyć się ze ścianą i zauważyć, jak chłopaki zareagują.
Praca z juniorami Legii jest trudniejsza niż w przypadku innych klubów? Nie ma co ukrywać, że zdarza im się odlatywać. Było zamawianie pizzy nocą do bursy, kradzież ubrań, traktowanie ludzi z góry i tym podobne sytuacje.
Pracujemy z najlepszymi chłopakami w kraju, więc trzeba zrozumieć, że to często indywidualności. Zawodnicy, którzy przyszli do nas jako gwiazdy swoich zespołów lub regionów. Jasne, że czasem zaczyna szybko szumieć w głowie i czują, że są bardzo wysoko. W takim wieku sodówka odkręca się najłatwiej. Dlatego raz w tygodniu mamy zajęcia z psychologiem. Jeżeli ktoś potrzebuje indywidualnej konsultacji, to tez nie ma problemu. Nie ukrywajmy – Warszawa to dużo pokus, a Legia – wyjątkowo medialny klub. Szansa na zatracenie się zawodnika jest tu dużo wyższa. Dlatego też czujemy większą odpowiedzialność.
Jak ich kontrolujecie?
Najlepiej, żeby chłopcy mieszkali w bursie. Wtedy wychowawca jest za nich odpowiedzialny, a wszystkie wyjścia monitorowane. Mamy kontakt ze szkołą, spotykamy się codziennie w klubie i widzimy, jak funkcjonują na co dzień. Nie siedzimy jednak w ich głowach. Odstępstwa muszą się zdarzać.
Do jakiego stopnia jesteście tolerancyjni na wyskoki?
Bywało, że zawodnicy musieli opuścić akademię za kwestie pozasportowe. Na szczęście ostatnio nie było wielu takich sytuacji. Często największą karą jest brak gry w meczu.
W Barcelonie za kiepskie oceny odsuwają zawodników od treningów.
My nie chcemy blokować możliwości treningu.
Wszyscy zdali maturę z rocznika 96?
Nie wszyscy zostali dopuszczeni. Pozytywnym przykładem jest Eryk Więdłocha, który raz nie zaliczył promocji do następnej klasy, sporo z nim rozmawialiśmy, zreflektował się i ostatni rok, już w innej szkole, miał wyjątkowo udany.
Ci zawodnicy czują, że mają dużo do stracenia czy w ogóle to do nich nie dociera?
Najmocniej się o tym przekonują, gdy już ich nie ma. Sporo dostaję takich telefonów: „trenerze, gdybym wiedział, że tak będzie, to inaczej bym to pokierował”. Albo gdy zaczyna się palić grunt pod nogami. Często przychodzą do nas piłkarze z mniejszych klubów, pamiętają, gdzie się wychowali i mają więcej motywacji. Wiedzą, że nie wszędzie jest tak kolorowo jak w Legii.
Mentalność polskich juniorów idzie do przodu? Przykłady Lewandowskiego i Krychowiaka działają?
Nie ma reguły. Bardzo zmieniła się natomiast szatnia. Stała się bardziej tolerancyjna dla wielu zachowań. Obserwując niektórych zawodników, widzę, że ciężko byłoby im się odnaleźć w dawnej szatni. Albo szybko by się zreflektowali, albo by przepadli. Wielu juniorów w dzisiejszych czasach ma postawę roszczeniową. Uważają, że coś im się z góry należy.
Kto u was ma głowę na duże granie?
Jestem bardzo zadowolony, z tych, którzy schodzą z dorosłego zespołu. Nie widać żadnych gwiazdorskich manier. Cała czwórka jest poukładana – Ryczkowski, Makowski, Wieteska i Bartczak. Zwłaszcza Ryczkowski – chłopak pewny siebie, a przy tym pełen pokory i chęci do pracy. Widzę to choćby po tym, jak przykłada się do rozgrzewki. Przyjemnie też pracować z Arkiem Najemskim, Filipem Karbowym i Konradem Michalakiem.
A kto ma największy potencjał piłkarski, nie licząc tych, których kibice Ekstraklasy już poznali?
Z tych mniej kojarzonych – Robert Bartczak. Ma bardzo niekonwencjonalny drybling i potrafi wygrywać akcje jeden na jeden, a tego brakuje wielu polskim skrzydłowym. Nieszablonowy, a przy tym praktycznie nie pokazuje emocji. Dla niego – właśnie ze względu na chłodną głowę – ten przeskok nie powinien być tak drastyczny. Kto jeszcze? Najemski, Karbowy i Michalak, a z młodszych roczników – Szczepański i Hołownia. Dwa lata młodsi, a nie odstawali i dawali dodatkową jakość.
Hołownia to obrońca, a z Lechem zachował się jak rasowy snajper.
Zachował się kapitalnie, ale przez ostatnich pięć minut mógł strzelić trzy gole. To nie był jakiś finezyjny zabieg taktyczny, że poszedł na „dziewiątkę”. Pod koniec meczu Mateusza łapały skurcze, zaczął na niego grać Kamil Jóźwiak, dynamiczny zawodnik z dobrym dryblingiem, więc chcąc zabezpieczyć tył, dałem go do przodu. Okazał się bohaterem, ale to nie jest oznaka jakiegoś wyjątkowego nosa trenerskiego. Zwykły pragmatyzm.
Największy zwycięzca finału to natomiast Makowski, który piłkarsko wypadł super, ale trudno go sobie wyobrazić w siłowych pojedynkach np. z Vrdoljakiem.
Musi się obudować fizycznie, ale i tak ma moc. Kiedy w młodym wieku za szybko urośniesz, ciało potrzebuje sporo czasu. Rafał w pierwszym meczu w Zabrzu zagrał na środku obrony. Potem chcieliśmy zwiększyć pułap motoryczny w środku boiska, więc przesunęliśmy go wyżej. Tym bardziej, że pamiętałem, że w poprzednich latach w akademii grywał na defensywnej pomocy. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Był najlepszy na boisku. Nie dość, że zdobyliśmy przewagę motoryczną, to jeszcze nieźle czytał grę, przewidywał ruchy na boisku i wytrzymał fizycznie. Dodam też, że ma kapitalną piłkę przekątną.
Nie boisz się, że powtórzy losy Jagiełły czy Tomasiewicza, którzy zaginęli w niższych ligach?
Nie skreślałbym Tomasiewicza. Chłopak dopiero teraz trafił na pierwszy sezon w piłkarskiej piłce, a niewielu zawodników ma w tym wieku taki zmysł do gry kombinacyjnej, grę na jeden-dwa kontakty i szybkość podejmowania decyzji. Sprawia, że wszyscy wokół niego grają lepiej. Może się wybić nawet przy braku warunków fizycznych.
Jeżeli taki – dajmy na to – Karbowy dostanie ofertę z Korony i zapyta cię o radę, to co odpowiesz? Lepiej, żeby najlepsi juniorzy w Polsce ogrywali się w słabszych drużynach Ekstraklasy czy szli krok po kroku w hierarchii klubowej?
Najlepiej, żeby zaufali nam i szli krok po kroku. Lepiej tak niż, żeby potem mieli się cofać. Modelowy wzór to CLJ, drużyna rezerw i przejście do szerokiej kadry pierwszego zespołu. Mamy teraz przykład Michała Kopczyńskiego, który przeszedł podobną drogę, zebrał świetne recenzje za grę w Wigrach i teraz pojechał z pierwszym zespołem na obóz do Austrii. Na przykład w Herthcie poza zespołem U-19 mają drużynę U-23. Wtedy zawodnicy w pełni ukształtowani mogą wejść do pierwszego zespołu i sprostać wymaganiom piłki seniorskiej. Wielu młodych ma gorącą głowę, chcą grać na już, a potem życie ich weryfikuje. Najlepiej zaufać klubowi. Jakkolwiek spojrzeć – wielu zawodników zadebiutowało w tym sezonie.
Jaki masz kontakt z Bergiem?
Nie mam kontaktu.
Żadnego?
Żadnego. Oczywiście bywam na treningach pierwszego zespołu, ale osobiście kontaktu nie mamy.
A nie powinniście mieć?
Do tej pory łącznikiem pomiędzy pierwszym zespołem a naszym blokiem był trener Magiera. Ja częściej rozmawiałem np. z Goncalo Feio.
Dostaliście jakieś premie za mistrzostwo?
Odcinam się od takich tematów. Jestem zbyt ambitnym człowiekiem, by kierować się premiami. Kompletnie o tym nie myślę. Jeżeli jednak ktoś wprowadzi taki system, to premie powinny być podzielone w równym stopniu pomiędzy wszystkich pracowników akademii. Na to, że ci chłopcy dziś tak wyglądają, pracował sztab ludzi przez wiele lat.
Powiedz na koniec, jakie sam masz ambicje w trenerce.
Chciałbym kiedyś pracować w piłce seniorskiej, ale nie mam wielkiego ciśnienia, żeby trafić tam jak najszybciej. Na razie jestem szczęśliwy, że pracuję w akademii. Mam dużo pokory. Zawód trenera jest taki, że dziś cieszę się z mistrzostwa, a jutro może mnie nigdzie nie być.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK