Na Islandię nie wyjechał po to, żeby grać w piłkę. Robi to tylko dlatego, że… parę lat temu stracił pracę jako malarz. Z Vikingurem Olafsvik zwiedził trzy klasy rozgrywkowe – od tej najwyższej do trzeciej. Teraz jest pośrodku, a grę w piłkę łączy z pracą w szkole. O islandzkim boomie na futbol, sukcesach tamtejszej reprezentacji, swoim koledze który strzelał tyle co Leo Messi i Cristiano Ronaldo i egzotycznych propozycjach z Tajlandii i Iraku opowiada nam Tomasz Łuba.
Skąd w ogóle pojawił się pomysł, żeby zarabiać na życie grając w piłkę na Islandii? Kompletna egzotyka.
Szczerze? Przyjechałem tu za pracą. To wszystko dlatego, że w Polsce kluby mi nie płaciły. Inaczej w ogóle nie przyszłoby mi to do głowy, ale byłem młody, nie dostawałem pieniędzy na czas. Nie ukrywam, że trochę się bawiłem i w pewnym momencie powiedziałem sobie, że to bez sensu. Że dość. Byłem na wypożyczeniu w Wiśle Płock, miałem wrócić do ŁKS Łomża, ale wiedziałem, że będzie kicha z kasą. Że trzeba będzie czekać dwa czy trzy miesiące. W Płocku też nie dostałem ostatniej dużej wypłaty. Postanowiłem wyjechać. Chciałem zostać kilka miesięcy, zarobić i wrócić, ale stało się inaczej.
Chyba nie żałujesz?
Nie, jestem zadowolony. Poznałem żonę, urodziła mi się dwójka dzieci. Pieniądze zawsze są na czas. Z drugiej strony człowiek zastanawia się co by było gdyby… Może udałoby się osiągnąć coś więcej. Ale męczyło mnie ciągłe chodzenie do tych prezesów, którzy nigdy nie dotrzymywali obietnic. Potrafił ci powiedzieć prosto w twarz, że pieniądze będą jutro, a przychodziły za miesiąc. Miałem tego dość.
Czyli co do sytuacji w Łomży Krzysztof Przytuła jednak miał trochę racji.
Ten ekspert z telewizji, co ich tam trenował? Tak, widziałem ten filmik, ale to były już inna czasy. Ja pamiętam czasy, kiedy wszystko było tam elegancko. Później się popsuło, trener Ojrzyński poszedł do Wisły Płock i zabrał mnie ze sobą na półroczne wypożyczenie. Miałem nadzieję, że mnie wykupią, ale nie dałem rady. Nie bez powodu mówią, że w Płocku ludzie zapominają jak grać w piłkę. Prezentowałem się słabo, zawiodłem samego siebie. Pierwszy raz wyjechałem z domu, a tam w szatni goście, których znałem tylko z gazet czy telewizji. Peszko, Mierzejewski, Wiśniewski, Sobczak, Geworgian. Siedziałem cichutko. Czułem się dziwnie, niepewnie. Teraz wszedłbym tam ostro, pokazywał się, ale wtedy byłem bardzo nieśmiały. Ostatnio oglądam z synkiem mecz, Peszko strzela bramkę dla reprezentacji, a ja mówię: synu, kiedyś z nim grałem. A ten nie wierzy. W sumie nic dziwnego.
W Płocku cię nie chcieli, ty nie chciałeś do Łomży. I wtedy zadzwonił telefon.
Kolega namawiał mnie do wyjazdu jeszcze kiedy byłem w Płocku, ale wtedy nie było takiej opcji. Piłka była numerem jeden. Gdzie, ja, do pracy, na koniec świata? Potem, kiedy dowiedziałem się, że mnie nie wykupią, temat wyjazdu powrócił. Długo się zastanawiałem. Szczerze mówiąc, w pewnym momencie mi się odechciało. Dopiero dzień przed wylotem powiedziałem sobie: człowieku, to przecież bez sensu. I poleciałem.
Pierwsze wrażenie?
Ciężko. Nigdy wcześniej nie pracowałem, a tu musisz wstawać na ósmą rano, albo jeszcze wcześniej, robić kanapki. Pracowałem jako malarz, więc fizycznie. Może nie jakaś bardzo ciężko, ale jednak. W pierwszych dniach zastanawiałem się: kurwa, co ja tutaj robię. Ale potem dostałem pierwszą wypłatę i jakoś poszło. Nie musiałem od nikogo pożyczać, tak jak to było w Polsce. Pożyczałem i nie oddawałem przez miesiąc czy dwa, bo prezes robił mnie w konia.
Pieniądze były, ale piłki brakowało.
Strasznie, kurczę… Dzięki Bogu po kilku miesiącach na Islandii wybuchł kryzys. Znajomi śmiali się, że gdzie się nie pojawię – czy to Łomża, czy Islandia – jest kryzys. Zwolnili mnie z roboty i zastanawiałem się, co robić. Wrócić do Łomży? Bez sensu. Moja dziewczyna, teraz już żona, podsunęła pomysł, żebym wrócił do piłki. Postanowiłem pójść na trening do takiej małej, trzecioligowej drużynki, spodobałem się. Poziom nie był szalony, ale obiecali, że znajdą mi pracę plus jakieś tam kieszonkowe z klubu. Zgodziłem się, bo to było lepsze niż gra za darmo w Łomży. Potraktowałem to jako przystanek. Chciałem w ogóle ruszyć. W klubach z najwyższej ligi nie biorą piłkarzy z ulicy. Pograłem tam chwilę, wybrali mnie najlepszym graczem drużyny. Zrobiło się o mnie głośno i zadzwonił do trener mojego obecnego klubu – Vikingura Olafsvik.
Czytałem na jego temat. Bośniak, mieszka na Islandii ponad dwadzieścia lat, a od trzynastu trenuje ten sam klub.
Straszne, nie? W porządku gość. Wie czego chce. Jeżeli pracujesz ciężko na treningach, to jest OK, ale jak coś odwalasz, to potrafi krzyknąć. W końcu koleś z Bałkanów, ma charakterek. Musisz uważać co mówisz, nie zawsze można pożartować. Na imprezy też nie ma szans, bo mamy zakaz. Oprócz telefonu od niego miałem wtedy wiele propozycji, nawet z tej najwyższej ligi, ale nie byłem gotowy. Nie chciałem się spalić. Poszedłbym, jeszcze by mnie odstrzelili. Chciałem powolutku, bez ciśnienia się odbudować. Pracowałem tylko do południa plus dostawałem normalną wypłatę z piłki.
Ile konkretnie?
U nas zarabia się między tysiącem, a dwoma tysiącami euro z samej piłki. Plus wiadomo, pieniążki z pracy. Szybko awansowaliśmy do drugiej ligi. Doszliśmy też do półfinału Pucharu Islandii. Dla klubu z małej miejscowości to był naprawdę wielki sukces. Historyczny wyczyn. Przegraliśmy dopiero z FH Hafnarfjardar, najsilniejszym klubem na wyspie. Byliśmy w gazie, mieliśmy kilku dobrych obcokrajowców. Grał u nas na przykład Aleksandars Cekulajevs, który był kiedyś na testach w Lechii. I wiesz co? Parę lat temu był trzecim najlepszym strzelcem w Europie, za Messim i Ronaldo. Grał w Estonii i walnął chyba z pięćdziesiąt goli. Raz oglądam mecz, liga hiszpańska, a komentator mówi, że koleś walczy o Złotego Buta. Zabawne, bo u nas raz grał, raz nie grał, a tam strzelał po cztery czy pięć goli w meczu. Nie wiem, jaki w tej Estonii mają poziom.
Nieźle.
I wiesz co? Potem, jak się tak rozstrzelał, kontrakt podpisał z nim ten sam agent, który prowadzi Yaya Toure. Czujesz klimat? Myślał, że skoro tyle trafia, to jest niezły, ale potem nie mógł go nigdzie wsadzić. Wciskał go na Maltę, na Węgry. A na testach był w Lechii, w Niemczech, ale wszędzie go odpalali. Strasznie ciekawy gościu. Ostatnio grał na Wyspach Owczych.
Łotysz to jeszcze nic dziwnego. Widziałem, że mieliście nawet gościa z Togo. To dopiero hardkor. Człowiek z Afryki na dalekiej północy.
Tak, pamiętam. Grał w młodzieżówce, pokazywał nam fotki z Adebayorem. Dziwne, ale on też przyjechał tutaj do pracy. Teraz mamy w drużynie dwóch Hiszpanów i jednego Brazylijczyka. Ale tak naprawdę cały rok na Islandii, z obcokrajowców, spędzam tylko ja i jeszcze jeden. Na przykład ci Hiszpanie przylatują do nas miesiąc przed sezonem, który trwa od maja do września i potem wracają do domów. Grają i wykonują lekkie prace na stadionie. Koszą trawę, rysują linie, piorą stroje. Jeśli klub jest z nich zadowolony, to za rok przyjeżdżąją znowu. Generalnie chodzi o to, żeby nie płacić za miesiące, w których w piłce i tak nic się nie dzieje.
Ale ci z Hiszpanii to pewnie zgarnięci z jakiejś plaży.
Nie, powiem ci, że całkiem nieźli goście. Jeden nawet z trzeciej ligi. Z tej, z której do Jagiellonii trafił Dani Quintana. Przyjeżdżają tu, bo w Hiszpanii wciąż jest kryzys. Oni im tam nie płacą. Nasz bramkarz, naprawdę całkiem niezły, u siebie zarabiał 300 euro miesięcznie. I mówił mi, że dla niego lepiej jest przylecieć na Islandię, popracować te kilka godzin, ale tutaj może zgarnąć kilka razy tyle. Ostatnio nawet w gazetach pisali, że islandzka piłka przeżywa atak Hiszpanów. Ci goście przyjeżdżają tu nawet grać w czwartej lidze.
Z tego co słyszę na krótkie urlopy raczej nie narzekacie.
Liga kończy się we wrześniu, październik i listopad mamy całkowicie wolny. Okres przygotowawczy zaczynamy w grudniu i trwa on właściwie aż do maja. No i cały czas praca, ale niech nikt nie myśli, że my tutaj harujemy. Nie pracujemy na budowach czy coś w tym stylu. Kluby dbają o zawodników. Nikt nie wyśle cię do pracy, po której będziesz przemęczony, tym bardziej, że trenujemy codziennie, albo nawet dwa razy dziennie. Ja kontrakt zawodowy miałem tylko przez rok. Ten, który graliśmy w najwyższej lidze. Wtedy nie musiałem pracować. Rok temu dostałem fuchę w szkole. Super sprawa, pomagam polskim dzieciakom. Przychodzisz, kawunia z nauczycielami. Trafiła mi się taka robota, bo jestem tutaj szanowany. Praktycznie co roku przyjeżdżają nowi obcokrajowcy, a ja, właściwie jako jedyny, zostałem na stałe.
Widok na stadion klubu Tomka – Vikingura Olafsvik
A ile zarabiają ci najlepsi, z najsilniejszych islandzkich drużyn?
Myślę, że dwóch czy trzech najlepszych zarabia koło sześciu, maksymalnie siedmiu tysięcy euro miesięcznie. Nie jakieś wielkie pieniądze, ale nie trzeba klepać biedy. Kluby nie mają kasy, nie są profesjonalne. Jeśli chodzi o młodych Islandczyków, to na samej piłce nie zarabiają ani grosza. Klub załatwia pracę dajmy na to w jakimś urzędzie, dają w miarę godną pensję. I dodatkowo trenują i grają w piłkę.
W takiej sytuacji sodówka chyba nie grozi. Nie wożą się drogimi samochodami i nie mają pod pachą torebek Louis-Vitton.
U nas w klubie młodzi są spokojni, słuchają się obcokrajowców. Ale to tylko druga liga. W Rejkjawiku może być inna sytuacja. Ja praktycznie od początku mieszkam na wiosce, ale w stolicy jest ulica z klubami i na bank znajdziesz tam niejednego piłkarza. Na Islandii też lubią się bawić. Jest różnica między tymi ze stolicy, a tymi z mniejszych miejscowości.
To tak jakby porównać gościa z Warszawy i gościa z Łomży.
Dokładnie. Warszawka, kozaczek, pewny siebie. Wiesz jak to jest. Tutaj jest podobnie.
Grałeś też w najwyższej lidze, więc możesz powiedzieć coś o otoczce. Ludzi tamta lokalna piłka rzeczywiście interesuje?
Futbol to numer jeden. Jeśli chodzi o ekstraklasę, to mają nawet swoją Ligę Plus Extra. Dyskusje, analizy, błędy sędziowskie… Trzy czy cztery mecze pokazują na żywo w telewizji. Na pewno jest lepiej niż ludzie myślą. Drużynki też wbrew pozorom są niezłe. Ludzie żyją tutaj piłką, szczególnie teraz, tylko jest ich mało. Są niewielkie stadiony na które w najwyższej lidze przychodzi 2-3 tysiące ludzi. Na drugą ligę tysiąc albo mniej. Nie ma dopingu, tylko jakieś okrzyki. W mojej miejscowości mieszka koło tysiąca osób. Każdy każdego zna, każdy z każdym jest na ty i każdy każdego szanuje. Tak samo jak gramy mecze, atmosfera jest rodzinna. Nie mamy ultrasów.
W każdym razie problemów z racami nie macie.
Nawet nie wiem, czy oni w ogóle wiedzą, co to jest (śmiech). Jak gramy mecz, to czasem jestem w stanie usłyszeć głos syna z trybun. Dziwnie, ale zdążyłem się przyzwyczaić.
Słuchaj, mieszkasz tam sześć lat. Przez ten czas islandzka piłka, przynajmniej na poziomie reprezentacji, zrobiła gigantyczny krok. Ma to jakiekolwiek przełożenie na ligę?
Na pewno poziom z roku na rok jest wyższy. Kluby mają więcej pieniędzy. Jeśli chodzi o sukcesy reprezentacji, to dużo dzieci garnie się do piłki. Dużo, dużo więcej niż wcześniej, ale efekty przyjdą nie teraz, ale dopiero za kilka lat. I to nie jest tak, że trener da im piłkę i powie: macie, grajcie. Każdy ma swoją grupę dzieciaków. Szkoleniowcy są wykwalifikowani, mają licencje. Po kursach, po stażach. Treningi są poukładane. Profeska, nie ma amatorki. Mnie też klub zapisał na kurs trenerski przy federacji.
Czytałem, że kluczem do sukcesu są hale, małe boiska i właśnie wyszkoleni trenerzy.
Teraz na Islandii mają zdolną młodzież. Nie to, co było kiedyś, że od każdego zbierali oklep po 0:6. Jeśli chodzi o hale, to budowali je dziesięć, piętnaście czy dwadzieścia lat temu. W ostatnich latach żadna nowa nie przybyła. Teraz zbierają tego efekty. Jak przyjechałem na Islandię, to już te hale były. Na pewno powstają boiska, bez dachu, ze sztuczną nawierzchnią.
Szczerze, to myślałem, że wszystkie boiska na Islandii są syntetyczne, tak jak chociażby na Wyspach Owczych.
Nie, większość jest naturalnych. Chociaż teraz dyskutują czy nie zmienić wszystkich na sztuczne. Czasami w kwietniu jeszcze leży śnieg. Sezon zaczyna się w maju, to boisko przypomina lodowisko. Ale jak widzą, że jest zły stan murawy, to przekładamy mecz, albo gramy gdzieś indziej, pod dachem. Jest jedna drużynka, która wszystkie mecze u siebie gra tylko pod dachem.
A z czego utrzymują się kluby? Na samych biletach chyba by nie wyrobiły.
Sponsorem ekstraklasy jest Pepsi. Poza tym pieniądze dają miasta, do szkolenia dokłada się federacja. No i działające w mieście zakłady pracy. Na Islandii jest kilka dużych przetwórni rybnych. Łowią te ryby i łowią, wysyłają… Masakra jakaś. Myślę, że oni też sporo się dokładają.
Jakieś grosze zarabiają też na transferach.
Młodzi Islandczycy idą do Skandynawii i dopiero stamtąd ruszają do Belgii czy Anglii. Tutaj nie boją stawiać się na talenty. Każdy zdolny ma miejsce w pierwszym składzie. Poziom nie jest wysoki i stosunkowo łatwo się wybić. Agenci ze Szwecji, Norwegii czy Danii mają tutaj rozwinięte kontakty. I przypuśćmy, że dadzą 50 tys. euro czy 100 tys. euro. Malutkie pieniądze, a dla klubu islandzkiego kupa kasy.
Trudno wyobrazić sobie sytuację, żeby ktokolwiek zdążył zebrać jakąś niezłą pakę.
No nie, raczej nie ma opcji, bo zaraz wyjeżdżają. Chociaż powiem ci, że FH Hafnarfjörður ostatnio stał się zawodowy pełną gębą. Mają bardzo dużo obcokrajowców. Pościągali kilku czarnych, jakichś z Belgii. Jeśli coś osiągną, to będzie chyba pierwszy raz, kiedy będą starali się nie rozsprzedać całej kadry.
Czyli przegrana Lecha ze Stjarnan to kompletny przypadek.
Jasne. Oglądałeś, widziałeś różnicę w poziomie. Przeszli dalej, ale co się stało później z Interem. Jak tylko wylosowali Lecha, to dostawałem masę telefonów od dziennikarzy. I pierwsze o co pytali, to o chuliganów. Nie obchodziła ich drużyna, trener, tylko chuligani. Naoglądali się filmików w interencie. Potem po przegranej Lecha w szatni mieli ze mnie bekę.
Okej, porozmawiajmy o planach na przyszłość. W wywiadzie sprzed dwóch czy trzech lat mówiłeś, że na ten okres, gdzie na Islandii nie gra się w piłkę, chciałbyś wyjechać gdzieś indziej.
Ciągle myślę. Na przykład o kilkumiesięcznym wyjeździe do Azji. Raz trafiła mi się propozycja z klubu z Tajlandii. Wiesz, klasa, dobre pieniądze. Fajna przygoda, ale przede wszystkim chodzi o kasę. Rodzinka, dwójka dzieci na utrzymaniu, a tam potrafią płacić po pięć czy sześć tysięcy dolarów miesięcznie.
Wszystko fajnie, ale skąd taka dziwna propozycja?
Mój kumpel, ten Cekulajevs, co tak strzelał w tej Estonii, zajmuje się menedżerką. Raz też miałem propozycję wyjazdu do Iraku czy Iranu. Nie pamiętam… Gdzie jest lepiej, gdzie nie ma wojny?
Raczej chodziło o Iran.
No, tam grali nawet bracia Paixao. Kasa jest naprawdę bardzo dobra, ale życie okrutne. Mój kolega grał tam przez trzy miesiące. Widział przez okno jak gościu babę za włosy i od razu do auta… Masakra, ale jeśli bym tam wyjechał, to tylko za kasą. Jedyny powód. Telefony się pojawiają, ale czekam na konkrety. Co roku mam też propozycję zmiany klubu tutaj, w Islandii, na pierwszoligowy, ale nie z topu, więc nie ruszam się, bo pieniądze miałbym te same. A jeszcze by nie przedłużyli kontraktu i zostałbym na lodzie. Tutaj, w Vikingurze, co rok podstawiają mi umowę pod nos. I jeśli wyjadę pograć gdzieś indziej, to tylko na chwilę. Dalsze życie planuję tutaj, na Islandii.
Rozmawiał PIOTR BORKOWSKI