Reklama

Pojedynek wagi ciężkiej. Cieślewicz vs Cieślewicz w… Lidze Mistrzów

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

27 czerwca 2015, 15:24 • 5 min czytania 0 komentarzy

Obaj zajmują się piłką w stu procentach zawodowo. W zeszłym roku po raz pierwszy, chociaż krótko, grali w tej samej drużynie. Przeciw sobie – jeszcze nigdy. Jeden występował w angielskiej piątej lidze, drugi w ekstraklasie Wysp Owczych. Żadnych punktów wspólnych. Ale za moment się to zmieni – w środę walijski The New Saints i B36 Torshavn z Wysp Owczych zmierzą się w eliminacjach Ligi Mistrzów. A w ich barwach bracia – Łukasz i Adrian Cieślewiczowie.

Pojedynek wagi ciężkiej. Cieślewicz vs Cieślewicz w… Lidze Mistrzów

Okazuje się, że obaj nie są tym zrządzeniem losu zachwyceni.

„Zwłaszcza my mogliśmy trafić na trochę słabszego przeciwnika, ale w dniu losowania od rana miałem przeczucie, że tak się to skończy”, mówi Łukasz (Toshavn, Wyspy Owcze). „Z drugiej strony, do wylosowania były tylko na cztery kluby, 25 procent szansy”, dopowiada Adrian (TNS, Walia).

Tutaj przeczytasz nasz niedawny wywiad z Łukaszem Cieślewiczem >>

Łukasz na  Wyspach Owczych od lat jest najbardziej znanym i najlepiej zarabiających zawodnikiem. Ludzie świetnie go kojarzą. Rozdaje autografy. Bez problemu utrzymuje się wyłącznie z gry w piłkę. Adrian jako 16-latek wyjechał do Anglii i aż pięć lat spędził w Wrexham. To zaledwie piąty poziom rozgrywkowy. „Mimo tego, nigdy nie potrzebowałem innej pracy, miałem stabilizację i niezłe warunki. Nawet Conference National trudno porównywać z tym, co dzieje się w niższych ligach w Polsce”, mówi.

Reklama

Rok temu, przez krótką chwilę, on też grał na Wyspach Owczych. „Doznałem kontuzji, straciłem część sezonu, więc skorzystałem z okazji, by w okresie wakacyjnym pojechać do brata i przez sześć tygodni rozegrać kilka meczów. W tym dwa z Linfield, w eliminacjach Ligi Mistrzów”, opowiada. Z pucharów szybko odpadł, ale w kraju wygrał wszystko, co było do wygrania. Najpierw tytuł mistrza Wysp Owczych, potem – już w nowym klubie – puchar i mistrzostwo Walii. Łukasz nie dziwi się, że wyjechał. Po latach w Anglii, czuje się tam lepiej. „Liga mu pasuje, może wykorzystać największe atuty, dużą szybkość”.

Jak do tego doszło, że obaj grają w piłkę za granicą, często w egzotycznych miejscach, a w Polsce nawet nie spróbowali? Adrian twierdzi, że to „wina” ojca, Roberta Cieślewicza. To on jako pierwszy kopał na Wyspach Owczych i zapewnił obu synom szansę wyjazdów zagranicznych. „Tam, bądźmy szczerzy, nie było wielkiej konkurencji. Łatwiej dało się przebić w piłce. Ja wyjechałem do Anglii, Łukasz z kolei do Danii. Spędził w niej osiem lat, nim znów wrócił na wyspy”, opowiada Adrian.

Pierwszy mecz między sobą zagrają w najbliższą środę, w liczącym 12 tysięcy mieszkańców Torshavn. Obaj zgadzają się, że faworytem dwumeczu w ramach eliminacji Ligi Mistrzów są Walijczycy. Wielokrotnie grali już w pucharach, dwa razy udało im się awansować do kolejnej rundy. W sezonie 2010/11 wygrali z irlandzkim Bohemians FC, rok później z Cliftonville FC z Irlandii Północnej. Poza tym, tylko przegrywali. Ale czego spodziewać się po klubie, który musi rozpoczynać przygodę pucharową w pierwszej rundzie – razem z ekipami z Gibraltaru, San Marino, Armenii, Irlandii Północnej czy Estonii.

The New Saints jest jedynym zawodowym klubem w walijskiej pierwszej lidze, co ma swoje plusy i minusy. „Klub jest dobrze zorganizowany. Mamy wszystko, czego nam potrzeba. Pieniądze bardzo dobre, prezes jest multimilionerem.”, wylicza młodszy z Cieślewiczów. „Z drugiej strony, inne zespoły dzieli od nas przepaść. Nie ma rywalizacji, ligę wygraliśmy z przewagą 18 punktów”.

Zdaje sobie sprawę, że w kraju słychać o nim dość okazjonalnie. Teraz, gdy zagra w pucharach. Wcześniej w 2012 roku, kiedy w FA Cup zdobył piękną bramkę w meczu z Brighton. Z Polski nie miał ofert. Możliwości powrotu nie rozważa. „Mam już swoje lata, myślę o stabilizacji. Z TNS podpisałem dwuletni kontrakt, teraz rozmawiamy o jego przedłużeniu”, opowiada. Rok temu był na tygodniowych testach w Oldham Athletic, klubie z angielskiej League One. Twierdzi, że wypadł nieźle, w sparingu strzelił gola, ale gdy trener Lee Johnson, który chciał go w klubie, odszedł, temat szybko upadł.

Reklama

B36 Torshavn Łukasza Cieślewicza dwie ostatnie edycje pucharowe kończyło w pierwszej rundzie. „W obu przypadkach graliśmy z Linfield z Irlandii Północnej i paradoksalnie, obie te przygody wspominam bardzo dobrze. Było blisko. Za pierwszym razem przegraliśmy dopiero w karnych”, mówi. Jego zespół również ma na koncie tylko dwa pucharowe awanse, oba dawno temu. Wygrane z maltańskim Birkirkara FC oraz klubem z Islandii o wdzięcznej nazwie – uwaga – Íþróttabandalag Vestmannaeyja.

Jakie więc tym razem są cele Cieślewiczów?

Wiadomo, że ich kluby nie są w stanie zdziałać cudów. Łukasz mówi, że priorytetem jest przejście pierwszej rundy, bo to pieniądze dla klubu, a dalej – cokolwiek się wydarzy. „Później chodzi już o przygodę. Najlepiej trafić na jakiś mocny zespół, żeby było co wspominać, nawet pomimo porażki”.

Liczyli, że w drugiej rundzie eliminacyjnej los któremuś z nich przydzieli Lecha Poznań. „Drugie Stjarnan? To byłoby coś”, śmieje się Adrian. „Jesteśmy z Gniezna, mamy niedaleko do Poznania. Tata nawet pracuje w Lechu, więc dla znajomych i rodziny byłoby to fajne doświadczenie”. W tym roku jednak skończy się na planach. Już wiadomo, że na tego z Cieślewiczów, którego zespół wygra, w kolejnej rundzie czeka węgierski Videoton. Rodzina będzie śledzić wyniki w internecie. Mama stwierdziła, że na mecz się nie wybiera, nawet nie wiedziałaby komu kibicować. Tata, który pracuje w akademii Lecha, chciał przylecieć do Walii, ale akurat wyjeżdża na dwutygodniowy obóz.

10517268_459038014270793_427335573944744314_o

Sezon na Wyspach Owczych trwa krótko. Kończy się już na początku października, ze względu na pogodę – niskie temperatury i silny wiatr, który sprawia, że trzeba odwoływać mecze. Zimowy okres, co najmniej dwa miesiące, Łukasz spędza w Polsce, ale o obecnej porze roku niespodzianek nie przewiduje. „Jest pogodnie, nie pada. Aura w środę nie będzie nam pomagać”, zapowiada. Najwyżej kibice, dla których przyjazd Walijczyków to niecodzienne wydarzenie. Statystycznie, na mecze na Wyspach Owczych chodzi 1/10 całej populacji. Choć liczebnie wciąż garstka, to najwyższy odsetek w Europie.

Obaj w swoich klubach odpowiadają za zdobywanie bramek. Obaj tymczasowo odpowiadają też za rozpracowanie przeciwnika. Są tymi, którzy wiedzą więcej. 

Łukasz: „to naturalne, że spróbujemy pomóc trenerom swoją wiedzą”.

Adrian: „nie wiem jak brat, ale ja co mogłem, to już przekazałem”.

PAWEŁ MUZYKA

Fot. Ólavur Frederiksen, FaroePhoto

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...