Reklama

Krzyczeli: „kurwa, wyrzuć pan tego Flavio!” 

redakcja

Autor:redakcja

27 czerwca 2015, 08:00 • 15 min czytania 0 komentarzy

Jak pozbył się „wczorajszego” Droppy i co powiedział mu na odchodne Marco Paixao? W jaki sposób zmieniła go Polska i co robi, aby wciąż pozostać sobą? Czy Śląsk ma się obawiać Słoweńców, a może na dobrą sprawę trener myśli już o wylocie do Szwecji? O tym wszystkim w rozmowie z Weszło opowiada Tadeusz Pawłowski. 

Krzyczeli: „kurwa, wyrzuć pan tego Flavio!” 

Odwiedził pan tegoroczny Festiwal Piwa na Stadionie Miejskim? 

Nie, piwo piję bardzo rzadko. W sumie nie interesowało mnie takie wydarzenie. Zamiast  tego zobaczyłem, jak jest budowana scena największej w Europie opery na wodzie w Bregencji. Miałem też przyjemność obejrzeć nową inscenizację do Turandota.

Pytam o ten Festiwal Piwa, bo na chwilę obecną tego typu eventy przyciągają na Stadion Miejski dużo więcej osób niż wasze mecze. 

Jest ciepło, to mamy modę na piwo. Już mówiłem od dawna, że nasza dobra gra nie przełożyła się na frekwencję. Pomógłby nam sukces w europejskich pucharach. Już sama możliwość gry z Goeteborgiem może znów zaraziłaby wrocławian modą na Śląsk. Dziwię się, że mało ludzi przychodzi na mecze. Stadion jest bezpieczny, można przyjść z całą rodziną. Na pewno magnesem byłaby drużyna z kilkoma fajnymi nazwiskami. Kiedyś ludzie przychodzili na Jasia Sybisa, w mistrzowskim Śląsku także było dużo takich zawodników, chociażby Kaźmierczak, Mila, czy Kelemen. To była kadra, w której nawet Stevanović w pewnym momencie siedział na trybunach. Teraz wielkich nazwisk nie mamy, ale jak na nasze możliwości to odnieśliśmy bardzo duży sukces. Niech ta zielono-biało-czerwona flaga znów zawiśnie wysoko.

Reklama

W rundzie finałowej na mecz z Górnikiem Zabrze przyszło mniej niż sześć tysięcy ludzi. 

OK, chciałbym żeby więcej kibiców było na stadionie, ale mnie cieszą inne rzeczy, czyli gra mojego zespołu. W telewizji nasze mecze cieszyły się dużą popularnością, a ja jestem rozliczany za sferę sportową. Zrobiłem wszystko, by ten wynik był jak najlepszy. Od piętnastu miesięcy mówię, żebyśmy zrobili coś razem. Nie ma co się obrażać na inne poglądy, nawet wśród kibiców. Nawet ci najwierniejsi mają przecież różne odłamy. Jestem pod wrażeniem tego, co widzimy w Poznaniu. Jadąc na mecz zobaczyliśmy niebieską falę ludzi, która kierowała się na stadion. Chciałbym czegoś takiego doświadczyć kiedyś we Wrocławiu. Znaczy się, nie kiedyś, a jak najszybciej.

Jednak na konferencji prasowej przyznał pan, że ludzie którzy wygwizdują grę Śląska, nie powinni przychodzić na wasze mecze. 

Gwiżdże może z dziesięć osób. Są ludzie na forach, którzy mają chyba we krwi pisanie negatywnych rzeczy o Śląsku. Obojętnie co zrobię, to im się nie spodoba. Jest kilku takich na stadionie, ale ja nie mogę nazwać kibicem Śląska kogoś kto wygwizduje mój zespół. To nie jest kibic! Są miejsca, które mogę wskazać na trybunach, gdzie siedzą ludzie czekający tylko na nasze potknięcie. Ci prawdziwi kibice wiedzą, że ja wyrosłem wśród nich i zawsze z nimi byłem. 99 procent z nich darzy mnie sympatią, a te słowa skierowałem do tych jednostek, które nam bardzo źle życzą.

Zna ich trener osobiście? 

Nie, choć był jeden taki na stadionie, który mówił Krzyśkowi Danielewiczowi, by skończył karierę. No i jak go mogę nazwać kibicem Śląska? On może sobie wyobrażać, że jest za WKS-em, ale w moim mniemaniu nigdy nie będzie naszym kibicem.

Reklama

Jak trener zareagował na tę sytuację? 

Później się o tym dowiedziałem, także nie miałem żadnej okazji, by odpowiedzieć temu gościowi. Na forach ludzie co chwilę piszą, że Danielewicz nie umie kopnąć piłki. Smutne, bo to też jest wrocławianin.

W pana zespole jest przecież dużo słabszych od niego piłkarzy, a  dawno nikt nie spotkał się z taką krytyką co on. Dużo czasu poświęca pan na rozmowy z nim? 

Teraz już nie, bo widzę że Krzysiu doskonale daje sobie z tym radę. Na początku rozmawialiśmy. Poza tym uważam, że ten piłkarz dalej się rozwija. Widać u niego postęp, ale na pewno ma swoje mankamenty jak podanie piłki. Ma też wiele super cech, które musimy obiektywnie ocenić. On nie osiągnął maksimum umiejętności. Jest wzorem pracowitości, także kwestią czasu jest kiedy wykona kolejny krok naprzód. To jest chłopak, który bardzo profesjonalnie podchodzi do zawodu. Ściśle trzyma się diety, często konsultuje się z psychologiem. Widać, że ma w życiu jakiś cel. W głowie poukładane, pochodzi z rodziny intelektualistów, a ojciec jest doktorem habilitowanym na Politechnice Wrocławskiej. Wiem to po sobie, że jak wyznaczę cel, to go osiągnę. Najpierw chciałem grać dobrze w piłkę, później celowałem w I ligę, następnie w reprezentację Polski, a w dodatku jako pierwszy w rodzinie – a pochodzę z rodziny robotniczej – skończyłem studia. Nawet brat mi to całe życie powtarza: „Tadek, co sobie założyłeś, to w życiu osiągnąłeś”. Ja na to, że jeszcze nie, bo teraz chcę się nauczyć angielskiego. Tak samo jest z Danielewiczem, który wiesza sobie wysoko poprzeczkę i wiem, że to nie jest jeszcze jego ostatnie słowo.

A mistrzostwo Polski, na który rok pan zaplanował? 

Pomału moje marzenia się spełniają. Jako pierwszy człowiek w historii Śląska poprowadziłem klub do europejskich pucharów, zarówno w roli piłkarza, jak i trenera. A budowa drużyny walczącej o mistrzostwo Polski to złożony proces. Spójrzmy, że przez ostatni rok, czy półtora opuściło nas 20 klasowych zawodników. W tej chwili klub jest w przebudowie. Obecnie nie stać nas na mistrzostwo. Dziś ludzie oczekują od nas nie wiadomo, jakiego sukcesu w europejskich pucharach. Jeśli nam nie wyjdzie, to będę chciał, żeby ci ludzie trzeźwo spojrzeli na sytuację. Ile to już razy Legia próbowała zaistnieć? Lech kilkukrotnie odpadł z rybakami, czy tam nie wiem z kim. Tylko ludzie, którzy z nami pracowali, wiedzą ile ciężkiej pracy kosztowało nas zajęcie czwartego miejsca w lidze. Teraz chcę dokładać do tego zespołu kolejne cegiełki. Mamy Jacka Kiełba, Adama Kokoszkę jeszcze nie uważam za załatwionego zawodnika, ale jest już blisko. Oprócz nich, liczę na jeszcze trzech nowych piłkarzy. Moim zdaniem gra w pucharach pozwoli nam zbliżyć się w lidze do czołówki. Przy umiejętnym wzmocnieniu, możemy na stałe zadomowić się w górnej części tabeli. Dla mnie ten start w pucharach to kolejny etap tworzenia mocnego zespołu. Teraz chcemy wynieść, jak najwięcej międzynarodowego doświadczenia.

Możecie też pójść drogą Ruchu Chorzów, który startował w eliminacjach Ligi Europy, a później długo walczył o utrzymanie w lidze. Zwłaszcza, gdy ma się tak wąską kadrę, jak Śląsk. 

Tylko ja uważam, że gramy inną piłkę niż Ruch. Przede wszystkim jesteśmy motorycznie dalej. Pomału doskakuje nam młodzież, jak Bartkowiak, Dankowski i Wrąbel. Nawet nie chcę ich za bardzo chwalić, ale są to chłopcy, których już stać na grę w lidze. Jeśli Kiełb, Kokoszka i trzech następnych wzmocnią  zespół, to już można mówić o dużej rywalizacji w Śląsku. Jednak swoją pracę zaczynamy od jakości treningu. Cały czas powtarzam, że jak na treningu będzie jakość, to i w meczach jej nie zabraknie.

Jeszcze do niedawna miał pan czterech młodych. Decyzja Angielskiego zaskoczyła pana?

Szkoda. Zaszokował mnie. Mleko się wylało. Przyszedł, podziękował, a ja powiedziałem mu, że jestem zawiedziony, bo w ostatnim roku poświęciłem mu dużo czasu. Dbaliśmy o jego rozwój, dałem mu dziesięć dni wolnego, aby jak najlepiej przygotował się do matury, bo moim zdaniem to było na ten moment najważniejsze. Gdyby nie te egzaminy i kontuzja, to grałby u mnie jeszcze częściej. Dużą wagę przywiązuję do tego, by moi młodzi piłkarze skończyli szkołę. Zresztą tak podzieliłem pracę w sztabie szkoleniowym, by każdy trener odpowiadał za jednego, czy dwóch juniorów. Karol był jednym z chłopaków, na którego w tym roku mocno liczyłem.

Pawłowski go oszlifował, przyłożył wagę do pracy nad mankamentami i umożliwił skończenie szkoły, a Angielski spakował walizki. 

W marcu wziąłem go na rozmowę, powiedziałem, jak będzie wyglądała końcówka sezonu i że jest dla mnie ważnym zawodnikiem. Odpowiedział, że chce grać w Śląsku, dlatego jego przenosiny do Gliwic były dla mnie zaskoczeniem. Do tego już nie ma co wracać, życzę mu wszystkiego dobrego i może kiedyś się spotkamy.

Na kim najbardziej zawiódł się pan w ostatnich miesiącach? 

Na nikim. Zespół odpłacił mi się przecież dobrą grą i zrealizowaliśmy swój cel. Mieliśmy kryzys, ale udało się z nim wygrać. Zaplanowaliśmy sobie, aby dobrze wystartować w pierwszych siedmiu meczach wiosny, jednak szczęście nas opuściło. Gdybyśmy wygrali karne z Legią i nie mieli takiego pecha w spotkaniu z Jagiellonią, kto wie gdzie dziś byłby Śląsk. Przewidywaliśmy, że po tych siedmiu grach wpadniemy w dołek, ale na rundę finałową znów mieliśmy być w gazie. W meczach z czołową ósemką wypracowaliśmy bilans trzech zwycięstw, trzech remisów i jednej porażki.

Nie wierzę, że nie zawiódł się pan na Droppie. Tym bardziej, że akurat do tego piłkarza miał pan ojcowskie podejście. 

Wiesz, akurat tutaj, to ja do dziś nie wiem…

Czy te plecy go bolą, czy nie? 

Plecy, a później kolano. Z Droppą w składzie moglibyśmy jeszcze więcej osiągnąć. Lukas strasznie mi związał ręce, jeśli chodzi o rotację, a raczej jej brak. Tak wąską kadrą ciężko było ugrać więcej. Bardzo skomplikował mi pracę.

To miał być dzień, jak co dzień. Tymczasem drużyna ćwiczy na siłowni, trener przychodzi się przywitać, a tam rozwrzeszczany Droppa ma dużo więcej do powiedzenia niż zazwyczaj? 

Jestem trenerem, który nie szuka takich przypadków. Mimo że nie grał, to mógł sobie wypić jakieś piwo, ale wypadało schować się w saunie, a nie wychodzić przed szereg.

O 9 rano to raczej nikt piwa nie pije. 

No nie, dlatego zadziwiła mnie ta cała sytuacja. Był głośny i to zwróciło moją uwagę. Sam zrobił sobie krzywdę, ciekawe jak się potoczy teraz jego kariera. Dla mnie szkoda, ale życie toczy się dalej i to już temat zamknięty.

Droppa i Milos Lacny sprawiali wrażenie gości, którzy grali w przeciwnym zespole. Obydwaj publicznie podważali autorytet trenera. 

Mnie to już nie ziębi. Ja wywieszam skład, a jedyne co mogłem do nich powiedzieć, to żeby spakowali torby i poszli sobie do domu. Tego nie zrobiłem i dałem Lacnemu szansę do samego końca. Po tej sytuacji powiedziałem chłopcom, by nie wypowiadali się publicznie na mój temat. Nawet, jeśli mają mnie chwalić. Niech mówią o grze swojej i kolegów.

Czego zabrakło Lacnemu, by przebić się w Śląsku? 

Prosta sprawa, miał dwie bardzo ciężkie kontuzje, w tym zerwanie więzadeł krzyżowych. Widziałem u niego duży problem w grze w kontakcie. Jeżeli miał sytuację na czysto w polu karnym, to umiał ją doskonale wykończyć. Środkowy napastnik musi jednak przebić się jeszcze do tej szesnastki. On po kontakcie z rywalem leżał na ziemi. Lepiej było się z nim rozstać niż, żeby znów powtórzyły się pretensje, czy niezadowolenia.

Dużo nauczył pana pierwszy pełny sezon w ekstraklasie?

Teraz jestem już zupełnie innym człowiekiem i trenerem.

Przesiąknął pan polską mentalnością?

Chłopcy z zespołu mówią, że bardzo dobrze, jak od czasu do czasu wyjadę do domu w Bregencji, bo wracam jako inny człowiek. Dzisiaj chwalili mnie na treningu taktycznym, mówiąc że jestem pełen energii i takiego chcą mnie widzieć. W Austrii nie spotykam się z zazdrością, nienawiścią i obgadywaniem mnie po kątach. Spotykam ludzi na ulicy, przywitamy się, a przy tym przywitaniu każdy szczerze spojrzy prosto w oczy. Mam takie wrażenie, że nawet przy zwykłej rozmowie Austriacy dają sobie odczuć, że słuchają się nawzajem i nie ma mowy o ignorancji. W ostatnim czasie w Polsce spotkało mnie dużo krytyki, często słusznej, bo nie ma przecież ludzi nieomylnych. Staram się, aby ta presja mnie nie zmieniła. Zresztą fajnym wyróżnieniem był upominek od dziennikarzy na koniec sezonu. Wręczyli mi butelkę wina i prosili, abym został taki sam, jaki jestem. Nie obrażam się, jak zostanę skrytykowany w gazecie, czy na stronie internetowej. Pracuję we Wrocławiu półtora roku i jeszcze nikomu nie odmówiłem wywiadu. Nawet jeśli nie kojarzę dziennikarza, to nie mam w zwyczaju pytać, z której redakcji przyszedł. Po prostu swoją pracą staram się udowodnić wszystkim, że zasługuję na prowadzenie Śląska i jestem dobry w tym, co robię. Wydaje mi się, że zrobiłem dużo dobrego dla tego klubu. Dziś mamy dużo spotkań z młodzieżą i wszyscy chcą, abym ja też się pojawiał. Pomimo mojego obciążenia pracą, najczęściej z zespołu wybieram się na takie wizyty. Naprawdę nie jest to łatwe, ale chcę medialnie promować Śląsk. Może po bezpośrednim kontakcie z trenerem ludzie chętniej będą wybierać się na stadion.

To kiedy znajduje pan czas dla żony? 

Dobrze nam się wiedzie, bo mimo tego, że jesteśmy ze sobą 45 lat to widać fajne zrozumienie i poszanowanie. Tyle czasu razem. No i dalej seks, to jest dobre!

Gdybyśmy cofnęli się o pół roku, co dziś zmieniłby pan w swojej pracy, aby wiosna w waszym wykonaniu nie była gorsza od jesieni? 

Inaczej bym wzmocnił drużynę. Nie chcę mówić o Mili, bo przyszedł do mnie w listopadzie i powiedział, że marzy o zakończeniu kariery w Lechii. Nie chciałem mu robić pod górkę. On zachował się fair, przychodząc do mnie na rozmowę, a ja też trzymałem się swojego zdania. Mogłem się uprzeć, że Sebastian musi zostać, bo bez niego nie damy rady. Obydwie strony zachowały się po dżentelmeńsku. Grałem z Milą w otwarte karty. Zimą naprawdę straciłem trzon zespołu. Odszedł lider, Droppa nie grał, a Pawełek doznał kontuzji. Dziś wiem, że mogłem użyć więcej dyplomacji, aby wzmocnić drużynę klasowym zawodnikiem.

Jednak w sprawie Marco Paixao bardzo często zmieniał pan zdanie. Najpierw kapitan miał dograć sezon, później odebrał mu pan opaskę i zapowiedział odsunięcie od składu, by po kilku dniach znów przywrócić Portugalczyka do pierwszej jedenastki. 

Wiesz co,  ja byłem za długo na Zachodzie. To jest normalna sprawa, że zawodnicy pół roku wcześniej zapowiadają odejście z klubu. Marco był mi bardzo potrzebny do spełnienia celu, czyli zakwalifikowania się do europejskich pucharów. Muszę to powiedzieć, że miałem duży nacisk z różnych stron, aby oddzielić braci. Mówiono mi, że oni razem w składzie nie potrafią grać. Jeśli faceci strzelają tyle goli dla klubu i jest to powtarzalne, to odsunięcie ich uważam za samobójstwo. Taki sam przypadek był rok temu z Flavio. Pamiętam, jak dziś, gdy gość przyjechał rowerem na nasz trening i mówi „Panie Tadeuszu, kurrrwa, wyrzuć pan tego Flavio”. I co teraz? Wicekról strzelców. Wiedziałem, że Marco po takiej kontuzji będzie miał nierówną wiosnę. Jesień w nowym klubie zagra już dużo lepiej. Według mojego sumienia, działałem uczciwie i z korzyścią dla klubu. Naprawdę spotykałem się z falą krytyki, ale wytrzymałem ciśnienie. Marco bardzo nam pomógł w osiągnięciu celu.

Jak wyglądało pożegnanie z nim? 

W środę po treningu przyszedł do pokoju trenerów. Podziękował za profesjonalną pracę. Za opaskę kapitana, mówiąc że dla niego – jako obcokrajowca – był to wielki zaszczyt. Marco i jego partnerka traktują Wrocław, jak swój drugi dom i chcieliby jeszcze tutaj wrócić. Uściskaliśmy się. Nie ukrywam, że trochę się wzruszyłem.

Zgodzi się pan, że jeśli sprzedacie Roberta Picha i Flavio Paixao to jakości w zespole zabraknie?

Obawiam się tego, stąd porozmawiałem z Robertem. Jego umowa wygasa za pół roku, Flavio ma jeszcze rok kontraktu. Wiele osób powtarza, że my dobrze pracujemy i chłopcy się u nas rozwijają, nawet ci w zaawansowanym wieku. Teraz Tomek Hołota pójdzie z formą do góry. Ten zespół robi postęp, a piłkarze są łakomymi kąskami na rynku. Jeśli chcemy zbudować we Wrocławiu silną drużynę, to musimy konsekwentnie i długofalowo pracować z pewną grupą zawodników, która utrzyma tę jakość i będzie wzorem dla młodych. W każdej dziedzinie dobrą firmę cechuje stabilność. Pracownicy wiążą się z nią na lata, bo są po prostu zadowoleni. Nie wiem, jednak czy za pół roku, czy za rok będzie nas stać na równą walkę o naszych kluczowych zawodników z innymi klubami.

Jeśli w lipcu wpłynie oferta za Picha, Flavio, czy Hołotę to postawi pan weto?

No, w tej sytuacji to jest niemożliwe, żeby odeszli. Nie wyobrażam sobie kolejnych ubytków w kadrze. Jednak weźmy pod uwagę, że to jest życie i różnie może być. Jednak ja naprawdę nie chcę o tym nawet myśleć.

O powtórzenie czwartego miejsca w nowym sezonie będzie jeszcze trudniej?

Liczę przede wszystkim, że wyjaśnią się sprawy właścicielskie i drużyna zostanie dofinansowana. Gdyby udało się i w tym roku mieć drugie miejsce po jesieni, to może wiosną pójdziemy na całość? Tego bym sobie życzył.

Najpierw trzeba jednak uzupełnić luki po napastnikach. Można się spodziewać jakiegoś głośnego nazwiska?

Na zapłacenie odstępnego nas nie stać, a środkowi napastnicy to stosunkowo najdrożsi piłkarze. Dla najlepszych w lidze priorytetem jest wyjazd za granicę. Zresztą widzimy to po przykładzie Piątkowskiego. Mimo tego, że ma tyle lat, to nie mogliśmy spełnić jego oczekiwań. Nie stać nas na zapłacenie piłkarzowi za sam podpis. Sam chętnie zatrzymałbym Marco Paixao z podwyżką paru tysięcy euro. Może to, co zaproponowaliśmy Marco, było dla jego menedżera śmieszne?

W jakiej roli widzi pan Jacka Kiełba?

Powoli wpasowujemy go do gry na prawym skrzydle. Grał w zespole nastawionym na kontrę, także w tym elemencie daje nam kolejny wariant. Szybko przechodzi do ofensywy i to dla nas nowa możliwość, bo do tej pory bazowaliśmy na ataku pozycyjnym. Jacek szybko się zintegrował i po tych trzech dniach widać, że jest już pełnoprawnym członkiem zespołu.

Z Celje kto zatem zagra w ataku? Znów postawicie na fałszywą dziewiątkę? 

Na to się zanosi. Flavio lubi grać za napastnikiem,  na szpicy mogę wystawić Machaja lub Grajciara. Możemy jeszcze zgłosić jednego zawodnika na 24 godziny przed meczem, jednak już pracujemy nad taktyką na Słoweńców. Nie chcemy za dużo zmieniać. Musimy zdominować przeciwnika, utrzymywać się przy piłce, a będzie dobrze.

Więc Słoweńców się nie obawiacie?

Ściągają dużo młodych zawodników z byłej Jugosławii. Zadziorni zawodnicy, bardzo dobrze wyszkoleni technicznie. Przecież U-20 Serbów zdobyło mistrzostwo świata. Celje to zespół, który zapewnia piłkarzom z Bałkanów przeskok do poważniejszego futbolu. Grają w podobnym stylu, co my. Także respekt do nich mam, ale uważam że jeśli zagramy na swoim normalnym poziomie, to damy sobie radę.

Nie wierzę, że trener nie ucieka myślami do Goeteborga. 

Uciekam, właśnie uciekam. Tym bardziej, że z tym miastem mam fajne wspomnienia. Strzeliłem tam swojego pierwszego gola dla Śląska w europejskich pucharach. Moja bramka zadecydowała o awansie drużyny do kolejnej rundy. Grałem ze złamaną ręką, a gips schowałem pod koszulką, żeby rywale nie widzieli. Duże ryzyko, ale opłacało się wyjść na ten mecz. Do drugiej rundy podejdziemy już w mocniejszym składzie i będziemy w stanie narzucić rywalom dobre tempo. Po lądowaniu szwedzkiej ziemi całować nie będę, jednak liczę że kolejną rywalizację z drużyną z Goeteborga będę wspominał jeszcze milej.

Rozmawiał MICHAŁ WYRWA

Najnowsze

Weszło

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
27
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
35
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...