Na początku lutego doszło do wielkiej wymiany bramkarzy na linii Legia-Lechia-Bełchatów, o której mówiło się, że to transakcja rodem z wysp brytyjskich i najbardziej skomplikowany lokalny transfer ostatnich lat. Legia wzięła Malarza, Budziłek przeszedł do Lechii, a Bełchatów zdecydował się na Trelę. Po rundzie wiosennej można już wyciągnąć pierwsze wnioski i – przyznacie sami – są one dosyć zaskakujące.
Najdroższy był tutaj Malarz, na którego Legia musiała wyłożyć około pół miliona złotych. Były bramkarz Bełchatowa rozegrał u Henninga Berga ledwie pięć spotkań, więc za każdą minutę jego gry warszawianie zapłacili jakieś 1200 złotych. Rzecz jasna ta wartość będzie maleć z każdym kolejnym występem 35-letniego golkipera, ale póki co nie wygląda nam to na najlepszy interes. Jak dotąd największym pozytywem tego transferu wydaje się fakt, że pozytywnie zareagował Dusan Kuciak, który ponownie stał się silnym punktem warszawskiej drużyny.
Co do samego Malarza – z nim w bramce Legia tylko raz wygrała, a w czterech meczach traciła punkty. Były bramkarz Bełchatowa po raz ostatni pokazał się warszawskim kibicom w marcowym spotkaniu z Lechem, w którym w ogromnym stopniu przyczynił się do porażki swojej drużyny. Popisał się jakąś absurdalną interwencją, przez którą wyleciał z boiska i sprokurował rzut wolny, po którym padł gol. Gdyby nie to, Legia miałaby sporą szansę nie przegrać tego meczu, czyli – co za tymi idzie – nie oddać Lechowi trzech punktów, które w końcowym rachunku okazały się decydujące. Nie zapominajmy też o żenujących tłumaczeniach Malarza, który opowiadał po meczu, że próbował tylko zasłonić twarz. Panie Arkadiuszu…
Drugi transfer, z którym wiązano spore nadzieję, to przenosiny Dariusza Treli do Bełchatowa. Były golkiper Piasta – było nie było – przez pół rundy był podstawowym bramkarzem w Gdańsku, a wcześniej zaliczył dwa kapitalne sezony w Gliwicach. Wszyscy pamiętali jego pojedyncze nieprawdopodobne interwencje, jak i całe mecze, w których żadnym sposobem nie szło go pokonać. Jeszcze do niedawna Trela należał do ścisłej czołówki ligowych bramkarzy w Polsce i potrafił między innymi pociągnąć przeciętnego Piasta do europejskich pucharów. W zeszłym roku zdarzyło mu się nawet otrzymać od Adama Nawałki powołanie do reprezentacji Polski.
Taki golkiper z pewnością mógł pomóc Bełchatowowi w walce o utrzymanie, ale – jak już wiemy – nie zrobił tego. Trela dobrze zagrał tylko w swoim debiucie przeciwko Wiśle, a później udało mu się zasłynąć jedynie z faktu, że legitymował się najniższym współczynnikiem obronionych strzałów w całej lidze (61 procent). Z nim między słupkami Bełchatów tracił mnóstwo goli, a po przetragicznym spotkaniu z Piastem, w którym puścił sześć bramek, w końcu mu podziękowano. A w najważniejszych meczach sezonu bronił wciąż szukający formy Zubas.
Trela zleciał więc z Bełchatowem z ligi, a wczoraj rozpoczął testy w zdziesiątkowanej Koronie. I to nie testy medyczne, tylko piłkarskie, czyli Darek musi udowodnić, że naprawdę potrafi bronić. A równolegle w Kielcach sprawdzają innego bramkarza – Karola Dybkowskiego, czyli nieopierzonego juniora z Unii Tarnów. Jakkolwiek patrzeć, były golkiper Piasta cieszy się dziś porównywalną renomą.
A na koniec niespodzianka, czyli transfer z pozoru wyglądający jedynie na uzupełnienie szerokiej kadry Lechii. Jeszcze przed rundą Łukasz Budziłek deklarował, że w Gdańsku liczy na uczciwszą rywalizację niż w Legii, gdzie nawet nie próbowano dać mu szansy. A zaraz potem dopowiadał, że liczy na miejsce między słupkami Lechii już od pierwszego wiosennego meczu, co w jego rozumieniu byłoby właśnie wspomnianą uczciwością. Jednak Jerzy Brzęczek do maja trzymał go na ławce, po czym pozwolił zagrać wszystkie mecze w grupie mistrzowskiej. I z pewnością na swojej decyzji się nie przejechał.
Budziłek dwukrotnie zagrał na zero z tyłu i generalnie nie schodził poniżej pewnego poziomu. Grał bardzo równo, czym zdecydowanie przybliżył się do roli pierwszego bramkarza w następnym sezonie. Co prawda Lechia jest bliska zakontraktowania kolejnego golkipera z Chorwacji, ale to właśnie Łukasz rozpoczął okres przygotowawczy jako „jedynka” i – jak sam deklaruje – łatwo miejsca w składzie nie odda.
***
Po rundzie wiosennej wygląda więc na to, że z dużej chmury mieliśmy mały deszcz. Najefektowniejszy w tym wszystkim był sam „potrójny” transfer, a postawa wszystkich trzech golkiperów jeszcze do maja nie mogła napawać optymizmem. Trela zdecydowanie zawiódł, Malarz rozczarował w kluczowym momencie, więc właściwie tylko dzięki końcówce sezonu w wykonaniu Budziłka nie możemy nazwać tej transakcji wielką transferową klapą.
Fot. FotoPyk