Wojciech Pawłowski (ten z Udinese) na testach (na testach!) w lidze litewskiej (z tej Litwy!). To bezprecedensowe wydarzenie – bo chyba do tej pory żaden z litewskich zespołów nie miał okazji testować byłego bramkarza drużyny z Udine – wprawiło nas w bardzo refleksyjny nastrój. Przemijanie. Ulotność talentu. Chwilowość, bardzo krótki termin przydatności wśród piłkarskich „wonderkidów”. No i te kolejne lekcje pokory, które od jakiegoś czasu odbiera Pawłowski, ale i które w tym sezonie zaliczyło wiele gorących głów.
Zaczęliśmy zastanawiać się, czy istnieje w Polsce człowiek, któremu na łeb wylano więcej wiader zimnej wody. Pawłowski był nią oblewany prawie co pół roku, aż do wrzucenia do wanny z lodem – bo tak należy określić testy na Litwie. Spokorniał już dawno, teraz próbuje po prostu ratować karierę. Przebić go prawdopodobnie się nie uda, ale wyselekcjonowaliśmy grono, którym sezon 2014/15 zdeptał wyobrażenia o swoich olbrzymich talentach.
MICHAŁ ŻYRO
Sezon rozpoczynał jako jeden z tych, którzy mieli wprowadzić Legię do wymarzonej fazy grupowej Ligi Mistrzów. Początkowo szło nieźle – ukłuł między innymi dwukrotnie Szkotów z Celtiku Glasgow. Im jednak dalej w sezon, tym bardziej fantastyczny Żyro wysyłany do Żyrondystów z Bordeaux stawał się starym, wyszydzanym Żyrą odsyłanym do Żyrardowianki.
Nadal to klasowy skrzydłowy, który dałby sobie radę w niemal każdym zespole Ekstraklasy. Nadal to facet, który może zrobić sporą karierę. Ubiegły sezon był jednak dla niego wiadrem lodowatej wody – okazało się, że jednak nie przerasta tej ligi, jednak nie wszystkie jego strzały lądują w bramce i nie wszystkie dośrodkowania znajdują adresata. Aha, hit: noty z Weszło od 29. kolejki: 2, 4, 3, 3, 3, 2, 3, 1, 4.
Jeśli tego nie nazwiemy twardym powrotem do rzeczywistości, to my już nie wiemy, co można by tak nazwać.
JAKUB ŚWIERCZOK
Podobnie jak Żyro – to nie jest kompletnie tragiczny zawodnik bez szans na jakąkolwiek lepszą przyszłość. Nie, zupełnie nie o to chodzi w naszym zestawieniu. Po prostu Świerczok – zarówno przez ludzi związanych z Zawiszą, jak i przez samego siebie – reklamowany był jako facet, który pożre tę ligę. Zje ją, zakąsi ogórkiem i strawi, zanim zdążymy policzyć mu punkty w klasyfikacji kanadyjskiej. Zamiast tego dostaliśmy gościa w miarę solidnego, ale… No kurczę, cztery gole? Co to jest? Po wypowiedziach Świerczoka dotyczących przeskoku, jaki zaliczył wracając do Polski spodziewaliśmy się czterdziestu sztychów. Aha, na pewno spokorniał, to duży plus i niezły prognostyk na przyszłość. W piłkę grać też potrafi.
JAKUB KOSECKI
Wahaliśmy się, czy w ogóle go tu umieszczać. W końcu kto przed sezonem w niego wierzył? Mimo wszystko – wydaje nam się, że ten sezon był jednak w pewnym sensie decydujący. Kosecki prawdopodobnie pogodził się, że raczej nie zawojuje już świata i reprezentacji Polski, a i z miejscem w Legii może być problem. Nadal ma potencjał na solidnego ligowca, ale jednak – poziom walki o dalsze fazy europejskich pucharów to nie jego bajka. No i chyba dość boleśnie przekonał się, że raczej nie nadaje się do walk w klatkach. Długowłosy nawet do niego nie wyszedł.
MUHAMED KEITA
Presja go przerosła. Albo inaczej – gość lubi sobie popykać w niedzielę po południu, ale do większego grania się nie nadaje. Pytaniem otwartym pozostaje – czy pobyt w Lechu był kubłem zimnej wody na głowę Keity czy może raczej skautów „Kolejorza”.
BRACIA MAK
Oj, to był już naprawdę solidny lód na głowę. Gdzie oni nie szli jesienią? Legia była bodaj najsłabszym z klubów, do których przymierzano sympatycznych bliźniaków. Trochę kontuzje, trochę towarzystwo parodystów, trochę charakterystyczna dla „młodych” 23-letnich talentów chimeryczność. Tak czy owak – nagle z fantastycznego duetu napędzającego Bełchatów mamy parę zawodników z I ligi, o których raczej nikt się nie zabija. Jeśli już szykowali buty ze skóry aligatora na dyskoteki w Londynach, Dortmundach czy innych Mediolanach… Cóż, już nie szykują.
Choć mamy jeszcze wątpliwości, czy lód na głowę był potrzebny Makom, czy raczej ich fanom, także wśród dziennikarzy. Jakkolwiek na to spojrzeć – dziś obaj bliźniacy są odbierani o wiele spokojniej. I dobrze. Chyba także dla nich.
Okej, okej, zanim spadną na nas gromy. Ma przed sobą – prawdopodobnie – wielką karierę. Już teraz ma coraz większą rolę do odegrania w układance mistrza Polski. Jeśli się nie popsuje – jest szansa, że przez lata będziemy się cieszyć jego grą, także w reprezentacji. Nie da się jednak pominąć go w tym zestawieniu. Kownacki bowiem po fenomenalnym wejściu do ligi, w tym sezonie przekonał się na własnej skórze, że Ekstraklasa to jednak inny poziom niż juniorskie granie. Miała być „Dycha Kownasia”, miało być taśmowe strzelanie goli i wuchta asyst – zamiast tego dostaliśmy co najwyżej solidność. Oczywiście, w jego wieku bycie solidnym zawodnikiem najlepszego polskiego klubu to jakieś osiągnięcie. Ale – co chyba sam przyzna – liczył na więcej.
Dziś już wie, że wielkie osiągnięcia, tytuł króla strzelców, dycha Kownasia i tak dalej przyjdą z czasem. Nic za darmo, nic od razu. Co zresztą – paradoksalnie – najczęściej w tym sezonie powtarzali chyba jego mentorzy z Akademii Lecha.
BARTŁOMIEJ PAWŁOWSKI
Z Malagi do Podbeskidzia przez spadek z Zawiszą. Właściwie Bartłomiej Pawłowski powinien się znaleźć w jednym ze wcześniejszych rankingów, gdzie określaliśmy największych przegranych tego sezonu. W Bydgoszczy miewał przebłyski. Nadal może się rozwinąć w całkiem przydatny element zespołu z dolnej ósemki Ekstraklasy. Ale – jak zawsze – jest jedno ale. Czy Bartłomiej, nawet po porażce w Hiszpanii, naprawdę chciał stać się „przydatnym elementem zespołu z dolnej ósemki”? Naszym zdaniem otrzymał potężnego strzała w potylicę, a co gorsza – chyba jeszcze nie do końca ogarnął jak widowiskowy jest jego zjazd. Im szybciej się z nim pogodzi, nabierze pokory i postanowi walczyć – tym lepiej. Na ten moment jednak: prysznic. Zimny zasłużony prysznic.
DAWID JANCZYK
Po prostu. Mamy tylko nadzieję, że po tym, jak stracił karierę wreszcie spróbuje przynajmniej uratować życie.
ROBERT PODOLIŃSKI
Na koniec Robert Podoliński, dla którego ten sezon również był bardzo nieprzyjemnym spotkaniem z ziemią. Nagle okazało się, że 3-5-2 nie jest lekiem na całe zło. Nagle okazało się, że wszystkie techniki, które doskonale działały na piłkarzy Dolcanu, zawodników z Cracovii w ogóle nie ruszają. Elastyczność okazała się cenniejsza od dogmatyzmu, a umiejętność pójścia na kompromis – zdecydowanie bardziej wartościowa od układania wszystkiego pod własne idee.
Nadal lubimy Podolińskiego za styl, elokwencję, wyrazistość. Sezon 2014/15 był jednak prawdziwym zdeptaniem wyobrażeń o „trenerze nowej generacji” i wyśmienitym fachowcu, który z dowolnego zespołu zrobi niepokonaną maszynę do zbierania punktów. O dziwo – sam Podoliński był chyba gościem od początku świadomym nieuchronnego zetknięcia z ziemią. Kolejne porażki chyba nie do końca go zaskakiwały, ba, wyglądało to trochę tak, jakby już po pierwszych kilku wtopach zrozumiał, że Ekstraklasa to dla niego jeszcze nieco zbyt wysokie progi.
*
Puenta? Wszyscy wierzymy, że okład z lodu na kark, jaki otrzymał każdy z bohaterów tego tekstu zadziała lepiej niż orzeźwiające wiadra wody na łeb Kmicica. Ewentualnych następców zaś – ściągnie na ziemię, jeszcze zanim odfruną.
Fot. FotoPyK