Dokładnie trzynaście lat temu Korea Południowa, jako pierwsza w historii reprezentacja azjatycka, dotarła do półfinału mistrzostw świata. Jak doskonale pamiętamy byli współorganizatorem tego turnieju, co w tym przypadku miało raczej gigantyczne znaczenie. W ćwierćfinale bezbramkowo zremisowali z Hiszpanią, wygrywając po karnych. Wcześniej w kuriozalnych okolicznościach wyeliminowali Włochów.
O Hiszpanii przed zdobyciem mistrzostwa Europy w 2008 roku, które zapoczątkowało pasmo fantastycznych sukcesów, zwykło się mówić, że grają jak nigdy, a przegrywają jak zawsze. Wtedy, na mundialu w Korei i Japonii, mieli naprawdę silną paczkę. Iker Casillas, Carles Puyol, Fernando Hierro, Luis Enrique, Fernando Morientes, Raul. Fazę grupową przeszli jak burza, z kompletem zwycięstw, ogrywając Słowenię, Paragwaj i Republikę Południowej Afryki. Rozbudzili nadzieje, ale potem, w fazie pucharowej, zaczęły się schody. Mieli spore problemy z Irlandią, którą pokonali dopiero po rzutach karnych. To samo stało się w ćwierćfinale, kiedy los skojarzył ich z Koreą Południową, która wcześniej w arcydziwnych okolicznościach wyrzuciła z turnieju Włochów.
W pierwszej połowie Hiszpanie dominowali, głównie za sprawą świetnej gry młodziutkiego Joaquina Sancheza, ale Koreańczycy przetrwali natarcie i do szatni schodzili z zerem z tyłu. W drugiej na głównego bohatera zawodów wyrósł sędzia, który nie uznał dwóch prawidłowych zdobytych przez europejczyków bramek.
O awansie musiały decydować rzuty karne, a tam presji nie wytrzymał Joaquin, który strzelił prosto w koreańskiego bramkarza. Tym samym Hiszpanie dołączyli do Włochów, tworząc grono ekip ewidentnie przekręconych przez sędziów. Trener Korei, Guus Hiddink, został uznany tam za lokalnego bohatera, a stadion w Gwangju nosi jego nazwisko.