Pytanie wieczoru brzmiało: ile? Ile dziś z Jamajką wygrają Argentyńczycy, a ile bramek będzie autorstwa Leo Messiego? Okazuje się, że kolejno jedna i zero. Czarodziej z Barcelony w dniu swojego setnego występu ani nie zrobił show, ani nie przygotowali go z tej okazji jego koledzy.
Wszystko rzecz jasna przebiegło pod dyktando Argentyny. Messi i spółka wyszli na boisku, a następnie narzucili tempo. Kontrola wydarzeń, posiadanie piłki, trzymanie rywala na dystans i niedopuszczanie go pod bramkę, dochodzenie do sytuacji… Rzecz jednak w tym, że tak można było zagrać z rywalem delikatnie gorszym, nie z Jamajką. Spodziewaliśmy się jazdy bez trzymanki, a podopieczni Gerardo Martino nie puścili kierownicy nawet na moment.
– Brakowało w tej sytuacji jednego zawodnika – oznajmił w drugiej połowie komentator, gdy Argentyńczycy po raz kolejny nie potrafili postawić kropki nad „i”. Jeśli nie brakowało im tego ostatniego podania, to brakowało dostawienia nogi. A tak w ofensywie, mimo absencji Sergio Aguero, grał przecież nie byle kto – Pastore, Di Maria, Messi, Higuain i wchodzący z ławki Tevez.
Z tego kwartetu jako jedyny nie zszedł przed czasem przybysz z Barcelony. Do samego końca miał szansę, by setny występ w kadrze uczcić golem, no i swojej reprezentacji dać coś więcej. Nic z tego nie wyszło. Argentyna od 10. minuty prowadziła 1:0 i, choć realne zagrożenie ze strony rywala nie istniało, nie mogła być w pełni pewna wygranej.
Tak, ten jeden gol Higuaina to było dziś wszystko. Pomimo, że napastnik Napoli przerzucił piłkę nad bramkarzem na poprzeczkę i co chwila minimalnie się mylił, że Di Maria przebiegł z piłką ponad pół boiska i dał się zatrzymać przed linią bramkową, a jego strzał w drugiej połowie odbił się od poprzeczki, że lob Messiego został w ostatniej chwili zatrzymany…
Dwayne Miller. Warto wspomnieć dziś imię i nazwisko tego, który tym Argentyńczykom starał się przeciwstawić. Bramkarz z drugiej ligi szwedzkiej puścił tylko jeden strzał, tak jak z Urugwajem i Paragwajem. Jamajczycy debiutowali w turnieju, ale złego wrażenia po sobie nie zostawiają. Ot, waleczni chłopcy, którzy się nie poddają, choć czysto piłkarsko na trochę innej półce. Co jednak przeżyli – to ich. Fame musi być.
Argentyna? Cóż, wciąż jest daleka od tego, by swoją grą kogokolwiek porwać. Z grupy wychodzi zasłużenie, ale nie wygląda na zespół, który pewnym krokiem miałby za moment wejść do finału.