W tak ogórkowym okresie, którego doświadczamy właśnie w piłce, tym mocniej doskwiera nam tęsknota za mundialem. Rok temu o tej porze święto futbolu trwało w najlepsze. Pyszna faza grupowa, czyli mecze od popołudnia do nocy, codziennie sycące piłkarsko dania. Takim z pewnością było też starcie Urugwaju z Anglią.
Zaskakujące były same okoliczności meczu, bo przecież zarówno jedni jak i drudzy wychodzili na murawę stadionu w Sao Paulo z nożem na gardle. Anglicy przegrali “rumble in the jungle”, czyli pojedynek z Włochami w Manaus, z kolei Urusi polegli z Kostaryką. Polegli z Kostaryką bez Luisa Suareza, ale na Anglię miał wrócić i pokazać, że z nim w składzie Urugwaj to zupełnie inny zespół.
Słów na wiatr nie rzucał. To był jego show, jego drużyna, jego dzień. Przełamał się co prawda Rooney, strzelając pierwszą mundialową bramkę (ale też spudłował w dwóch idealnych sytuacjach), a Anglicy nie zagrali wcale słabego meczu, jednak to Suarez dzielił i rządził. Strzelił raz, na 1:0, strzelił też w końcówce, przesądzając o wyniku (pamiętacie, że asystę przy golu na 2:1 zaliczył Gerrard?!). Szalał wtedy do tego stopnia, że mało co, a wcześniej załadowałby gola nawet bezpośrednio z rzutu rożnego. Tak czy inaczej udało się zawlec Urugwaj do triumfu i jakże musiało mu smakować to, że pognębił akurat Anglików. Ci jak zwykle, jechali z wielkimi nadziejami, a wracali na taczce. Specjaliści od zawodzenia swoich kibiców.
Przypomnimy wam fragment gorącego tekstu z tamtego okresu, najlepiej odda nastrój i klimat. Paweł Grabowski pisał wówczas w swoim felietonie tak:
Po Urugwaj – Anglia i tak nic lepszego nie zobaczę. Napisałem kilka dni temu na Twitterze: mundial jak gumpowe pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz co wyciągniesz. Czwartek znowu to potwierdził. Suarez, Suarez, Suarez. Tyle mi wystarczy.
Niesamowite historie piszą te mistrzostwa. Anglicy w końcu zaczynają grać w piłkę i przegrywają. Suarez miał nie grać z powodu kontuzji, a strzela dwa gole. I to jeszcze akurat z tym rywalem. W tej chwili. Gdy przy drugim golu przyjmował piłkę, pomyślałem: maestria! (…) Wczoraj znowu płakał. To nie były łzy najemnika z dolarami w oczach. Płakał, bo wypruł żyły za kraj. Uratował reprezentacje przed klęską. Może za bardzo go teraz gloryfikuję. Może to ulotne, ale właśnie te ulotne chwile budują futbol. Suarez wygrał z kontuzją. Dokonał zemsty na Anglikach.
Ech, mundial. Pocieszenie takie, że za rok o tej porze znów będzie gorąco, tym razem dzięki Euro.