Lenistwo. Jeden z siedmiu grzechów głównych. W futbolu – bodaj ten najcięższy. Mimo że już od trampkarzy kolejni szkoleniowcy jak mantrę tłuką: „talent musi być poparty pracą” – lenistwo co roku gubi kolejnych magików futbolu. Niewykorzystany dar od Boga. Rozmienienie na drobne naturalnej siły, zmarnowanie przewagi nad rówieśnikami. Historia futbolu zna wiele przypadków zawodników, którzy jak szybko wdrapywali się na szczyt, tak jeszcze szybciej zachłystywali się sukcesem i kończyli na peryferiach poważnego futbolu. Alkohol, hazard, szybkie życie. Gdzie tu znaleźć czas na pracę i trening?
Anderson
Przykład wręcz podręcznikowy. Z Gremio trafił w 2006 roku do FC Porto, skąd już po roku zainteresowanie jego usługami wykazał Sir Alex Ferguson. Młody pomocnik uchodził za piekielnie zdolnego rozgrywającego, który na długie lata miał przejąć kontrolę nad grą „Czerwonych Diabłów”. Kwota, jaką Anglicy przelali na konto mistrza Portugalii, wyniosła około 17 milionów funtów. Anderson jednak zamiast kolekcjonować mecze w pierwszej jedenastce i kolejne udane zagrania, konsekwentnie gromadził kolejne kilogramy. Nie przeszkadzało mu jednak to w uzupełnianiu swojej prywatnej gabloty, która podczas przygody z MU poszerzyła się o dobrych kilka trofeów, na czele z pucharem Ligi Mistrzów. W ciągu ośmiu lat rozegrał raptem 105 spotkań i w 2014 roku trafił na wypożyczenie do Florencji. Świat błyskawicznie obiegły zdjęcia z testów medycznych, podczas których brazylijskiemu zawodnikowi sylwetką bliżej było do boksera wagi ciężkiej niż zawodnika czołowego klubu. Sam jednak komentarze dotyczące wagi zbywał ripostą: „Nie jestem gruby, jestem seksowny”. Serie A także nie zawojował, więc śladami swoich wielu rodaków powrócił do ojczyzny. Ofensywna, szybka piłka z Kraju Kawy przywitała Andersona dość brutalnie, kiedy to już w 36. minucie swojego debiutu musiał opuścić murawę, a na ławce czekał już lekarz, który wymęczonemu zawodnikowi podał maskę z tlenem.
Nicolas Anelka
Kiedy w swoim pierwszym sezonie w barwach „Kanonierów” 18-letni wówczas Nicolas pokonywał pięknym strzałem ze skraju szesnastki bramkarza Manchesteru, obserwatorzy byli zgodni – na naszych oczach rodzi się wielki talent. W dwa lata Francuz zdobył na angielskich boiskach 23 bramki, więc 35 milionów € wydanych wtedy przed Real Madryt nie wydawało się sumą przesadzoną. W stolicy Hiszpanii jednak nadzieja futbolu znad Sekwany zaczęła ukazywać swoje prawdziwe oblicze. W drużynie „Królewskich”, choć udało mu się nawet trafić do siatki w półfinale Ligi Mistrzów, nie sprawdził się kompletnie. Przez pewien okres, blisko na dwa miesiące, był nawet odsunięty od treningów z drużyną za brak profesjonalizmu i chroniczne lenistwo. Snuł się po boisku, zatracił błysk, bezradnie wymachiwał rękoma i pokrzykiwał na partnerów. Woda sodowa wręcz tryskała mu uszami.
Kolejne lata to była prawdziwa sinusoida, raz chwalił się w internecie wielkością swojego przyrodzenia, by już po chwili być kochanym przez fanów Boltonu. Kilka lat później został jednak wykopany z francuskiej kadry za wiązankę, którą puścił pod adresem Raymonda Domenecha, a kolejno notował ważne trafienia dla londyńskiej Chelsea. I tak w kółko. Nie pomogło nawet przejście na islam, które niepokornego Anelkę miało pokierować na właściwą drogą – od tamtego momentu miał wziąć się w garść, ciężko pracować i raz na zawsze wybić sobie głupoty z głowy. Skończyło się jak się skończyło. Łącznie zwiedził 11 klubów, od niewielkiego West Bromwich, przez tureckie Fenerbahce, aż po wielki Real. Do tego 69 występów w reprezentacji i ledwo 14 bramek. Ze swojej kariery na pewno mógł wycisnąć o wiele, wiele więcej.
Adel Taarabt
U progu potencjalnie wielkie kariery wyprawiał cuda w niebiesko-białej koszulce QPR. Hitem internetu były serie dryblingów, których dopuszczał się na murawach Championship. Pierwszego obrońcę mijał ruletą, drugiemu zakładał siatkę, nad trzecim przerzucał piłkę, a nim umieścił ją w siatce, murawę wycierał jeszcze bramkarzem. Do tego potrafił precyzyjnie przylutować z dystansu. Nic dziwnego, że w mediach mnożyły się porównania nawet do samego Ronaldinho – Adel boiskowym luzem i fantazją nie odstawał od bardziej utytułowanego kolegi. Dość szybko jednak zaczęła dawać o sobie znać natura lesera.
Pytany przez dziennikarza o to dlaczego po stracie piłki nie goni rywalem, retorycznie zagadywał: „A po co? Są obrońcy”. W Londynie więc trochę się zasiedział i dopiero w 2013 roku zmienił otoczenie. Na wypożyczeniu w Fulham furory jednak nie zrobił, podobnie zresztą jak w trakcie przygody z Milanem. Dziś Marokańczyk ma 26 lat i przenosi się właśnie do Benfiki Lizbona. Ten klub, ta liga – to prawdopodobnie ostatnia szansa by przestać z bólem serca wspominać jak ofertę z Tottenhamu przedłożył nad tę od Arsene’a Wengera i zakopać demony przeszłości. No i być może w końcu uda się udowodnić byłemu trenerowi, Neilowi Warnockowi, że Taarabt to nie tylko „brak zaangażowania i bezustanne przeliczanie w głowie gotówki”.
Lukas Podolski
CV Niemca bez wątpienia jest imponujące. Bayern, Arsenal, Inter… Do tych klubów nie trafiają zazwyczaj goście z ulicy. Kiedy po trzech latach gry w Koeln ze średnią nieco ponad 0,5 gola na mecz podpisywał umowę z monachijczykami, Uli Hoeness był pewny swego. Oto bowiem zgarnął jednego z najzdolniejszych chłopaków na globie, który lada moment na Mundialu stworzył super groźny duet napastników z Miroslavem Klose. Ponadto swoją przygodę z Bawarią powoli kończył Roy Makaay, a także latynoski duet Pizarro-Santa Cruz miał odejść w zapomnienie. Wszystko więc wskazywało na to, że główną armatą FCB zostanie urodzony w Polsce napastnik. Podolski początek miał jednak fatalny. Na pierwszego gola czekał do 7. serii gier, na drugiego zaś do… 23. Niestety, w kolejnych sezonach nie było wcale lepiej i po zdobyciu 15 goli w trzech sezonach gry powrócił do ukochanej Kolonii. Tam znów się odbudował i przeniósł do Arsenalu. Mimo niezłego startu z czasem konsekwentnie osiadał na laurach, aż w 2015 roku zakotwiczył w – powiedzmy sobie szczerze – bardzo przeciętnym Interze.
I to także okazały się za wysokie progi. Dopiero z perspektywy czasu możemy zrozumieć słowa Uliego Steina, który przed laty tak mówił o Podolskim: „To bardzo utalentowany zawodnik, ma absolutnie wszystko by stać się najlepszym na świecie. Ale jest jeden problem – nigdy nie widziałem bardziej leniwego zawodnika. Mecze to nie wszystko, na treningach trzeba dawać z siebie sto procent. Lukas nie daje z siebie nawet połowy”. To samo mówił o nim także Berti Vogts, który w próżniactwie Poldiego upatrywał przyczyn jego niepowodzenia w Bayernie.
Dimitar Berbatov
Bułgar otwarcie przyznawał definiując swój styl gry: „Gdy ktoś ma wielkie umiejętności, nie musi się przemęczać”. Na boisku poruszał się raczej w tempie żółwia, nie dla niego były kilkudziesięciometrowe sprinty, czy harowanie za dwóch między obrońcami rywala. „Dimka” to wybitny technik, a przy tym boiskowy leń. Potrafił przyjąć piłkę spadającą z horrendalnej wysokości tak, że nawet na milimetr nie odskoczyła do stopy, ale już po chwili na poczet tego zagrania rezygnował z pressingu. Nie ulega wątpliwości jego wyborne zaawansowanie piłkarskie, ale sposób gry dość szybko media na Wyspach zdefiniowały jako „leniwy geniusz”.
Kiedy po meczu reprezentacji dziennikarze zarzucali mu, że stara się niewystarczająco, on bez chwili zawahania ripostował: „Może i tak. Ale nie zmusicie mnie do biegania jak głupi wokół boiska, stawiam na jakość a nie ilość”. Kiedy reprezentował barwy Fulham do historii przeszła jego koszulka, którą ukazał po kolejnym trafieniu: „Keep calm and pass me the ball”. W razie kłopotów wystarczyło zagrać do spacerującego Berby, który potrafił momentalnie odwrócić się z futbolówką i z gracją pokonać golkipera. A wszystko to bez kropli potu na czole. Nawet gdy wykonywał rzut karny to stronił od solidnych rozbiegów i mocnych uderzeń. Dwa, trzy kroczki i delikatne kopnięcie w róg. Ale jak mu nie wybaczać tego boiskowego lenistwa, kiedy potrafił wyrabiać takie cuda?
Juan Roman Riquelme
Bez wątpienia jeden z największych piłkarskich mózgów, których kiedykolwiek wydała ziemia. Zawodnik genialny, jedyny w swoim rodzaju, prawdziwy maestro. Podobnie jednak jak i poprzednik – jak ognia unikał nadprogramowego zmęczenia. Niestety, pech Argentyńczyka polegał na tym, że nie mógł tak jak Berbatov kręcić się w okolicy jednego punktu i bezwiednie oczekiwać na piłkę. Od rozgrywającego wymaga się zagrania na wolne pole i pognania za akcją tak aby w razie czego umiejętnie zakończyć ją strzałem. A i niewykluczone, że już po kilku sekundach trzeba gnać w stronę swojej bramki by próbować przerwać kontratak przeciwników. Roman wyłamywał ze schematu. Po boisku poruszał się w zasadzie marszobiegiem, niespiesznie przyjmował piłkę, spokojnie pokonywał kolejne metry – tak jakby rywale mieli dostosować się do tego tempa i nie rzucać się w pogoń za mikrym pomocnikiem.
Kółeczko jedno, kółeczko drugie, zacinka, wtedy ewentualnie przerzut. Nie wysilał się rówineż na tygodniu. Kiedy w Barcelonie kazano mu zjawić się pół godziny przed zajęciami żeby popracować nad swoim urazem, Juan rzeczywiście, przybył na plac punktualnie. Przez równe 30 minut jednak starannie polerował swoje buty, a sztab szkoleniowy miał w głębokim poważaniu. Jorge Valdano zwykł mówić, że JRR po boisku „podróżuje i podziwia widoki”. Być może w Europie z powodzeniem grałby na zdecydowanie wyższym poziomie niż prowincjonalne Villareal, ale właśnie ten osobliwy, powolny styl nie odpowiadał każdemu. Uwielbiali go tylko w jego Boca, gdzie miał władzę autorytarną.
Matt Le Tissier
Bycie piłkarskim obibokiem Matt wzniósł na bardzo wysoki pułap. Organizm Anglika to był jeden wielki zakład przetwórstwa – przyjmowane wieczorami kebaby i inne obfite w kalorie posiłki na murawie ewoluowały w niekonwencjonalne zagrania i piękne gole. W swojej biografii bogato opisywał menu, które stosował jako piłkarz. Opowiadał też o tym w jaki sposób przy każdej możliwe okazji unikał cięższych ćwiczeń na treningach. Kiedy trener wyznaczał zajęcia bez piłek ukierunkowane na dopracowywanie sylwetki – Matt robił absolutnie wszystko żeby nie machać hantlami. Internetowe memy sugerują naukowcom kolejną zagadkę z Archiwum X.
Rafael Van der Vaart
To kolejny z tych zawodników, którzy zwiedzili naprawdę ciekawe kluby i pograli trochę na wysokim poziomie, no ale jednak, pozostał spory niedosyt. Wypływając z Ajaxu do HSV uchodziło za najgorętszy kąsek na rynku transferowym. Świetna lewa noga, precyzyjne stałe fragmenty, otwierające podanie i w razie potrzeby bomba z dystansu. Sam jednak jak mantrę powtarzał swoją dewizę: „Nie mogę ciągle być w biegu, żeby grać pięknie. Każdy na boisku ma swoją pozycję i swoje zadania – ja jestem ofensywnym pomocnikiem”. Po tym jak nie do końca wyszło mu w Realu i zaliczył niezłe lata w Tottenhamie, powrócił do Hamburga gdzie rzekomo miał się odbudować. Niestety, Rafael prezentował się poniżej wszelkiej krytyki. Jeszcze bardziej apatyczny, jeszcze wolniejszy, z jeszcze bardziej widoczną, irytującą manierą spacerowania po połowie przeciwnika.
Nawet w róg boiska po piłkę poruszał się tak jakby jakaś niewidzialna siła pociągała go z tyłu za koszulkę. Dochodziło nawet do takich absurdów, że w kilku meczach ostatniego sezonu miał pod względem przebiegniętych kilometrów przedostatni wynik w drużynie. Jako środkowy pomocnik plasował się nawet za stoperami. Teraz przeniósł się do Betisu i można być pewnym, że to kolejny krok na drodze do piłkarskiej emerytury.
*
Oprócz wyżej wymienionych zawodników można umieścić jeszcze szereg graczy – szczególnie tych pochodzenia latynoskiego. Od opasłego Adriano, przez Robinho, aż do Ronaldinho. Każdy z nich w, mniejszym lub większym stopniu, na treningach wolał kręcić kolejne sequele filmów z serii Joga Bonito, zamiast ciężko pracować nad wydolnością i siłą fizyczną. Wskutek lenistwa większość z nich skończyła na peryferiach futbolu rozmieniając na drobne swój talent i zaprzepaszczając ogromny potencjał, który drzemał w ich stopach. A wy, jakich piłkarskich leserów żałujecie najbardziej?
Marcin Borzęcki