Na mistrzostwa Europy w Polsce i na Ukrainie przyjeżdżali jako jeden z głównych faworytów. Mieli być siłą, mechaniczną pomarańczą, a przeciwnicy zrobili z nich pomarańczowy przecier. Zaczęło się równo trzy lata temu, 9 czerwca 2012 roku, w spotkaniu z Danią. Przeciwnikiem, który wypunktował ich jako pierwszy, szokując całą Europę. Gola nie zdobył ani Arjen Robben, ani Robin van Persie. Udało się za to Duńczykowi – Michaelowi Krohn-Dehli’emu. I Holandia zebrała pierwszy z trzech skalpów.
Holendrzy atakowali, ale to jedna z nielicznych akcji Duńczyków jako jedyna skończyła się w bramce. Skrzydłem szarpnął Simon Poulsen. Jego dośrodkowanie zablokował jeden z Holendrów, ale piłka trafiła pod nogi Krohn-Dehliego, który minął obrońcę i mocnym strzałem po raz pierwszy w tych mistrzostwach pokonał Maartena Stekelenburga. Tego, który dwa lata wcześniej, na mistrzostwach świata w Republice Południowej Afryki, był jednym z architektów wicemistrzostwa. Na Ukrainie było już zupełnie inaczej.
Porażka w pierwszym meczu, w grupie śmierci, z najsłabszym przeciwnikiem, mając w perspektywie mecze z Niemcami i Portugalią – mówiąc lekko – nie mogła napawać optymizmem. Ale holenderskie gazety pisały o tym, że choć przytrafiła się wpadka, to jeszcze wszystko jest możliwe. Że to mistrzostwa Europy, wszystko się może zdarzyć i skoro Holendrom przytrafiła się wpadka z Danią, to Niemcom czy Portugalii może przytrafić się podobna rzecz z Holendrami. Mylili się.
Tak z Niemcami, jak i z Portugalią, przegrali w stosunku 1:2. Grupę zakończyli z zerowym dorobkiem i zhańbieni wrócili do domów.
“Marzenia o tytule mistrzowskim zamieniły się w koszmar. Przerośnięte ego i ścierające się indywidualności. Ponieśliśmy klęskę, rozwalili nas na kawałki. Zespół był nie tylko nie w formie, ale piłkarze nie obdarzali się także w wzajemnym zaufaniem. Nie byliśmy wystarczająco dobrzy i zasłużenie odpadliśmy” – komentowali dziennikarze holenderskiego „De Stentor”.
Prezes federacji mruknął tylko, że jest to wynik „niegodny”. Swoje rozczarowanie i smutek wyraził także trener, Bert van Marwijk, biorąc na siebie niebotyczny ciężar tej klęski. Pomiędzy nim, a zespołem od jakiegoś czasu wyraźnie brakowało wymaganej do odnoszenia sukcesów chemii. Gdzieś po drodze musiał zrobić fatalny błąd i utracił swój autorytet. Nie da się budzić respektu i mieć posłuchu, podczas gdy twój piłkarz wykrzykuje na całe gardło, żebyś się zamknął. Tak jak Arjen Robben do van Marwijka, co z resztą sam później przyznał.