Reklama

Urodziny tego, który nie przestawał się uśmiechać. Cafu stuknęło 45 lat.

redakcja

Autor:redakcja

07 czerwca 2015, 11:50 • 2 min czytania 0 komentarzy

Dziś 45. urodziny obchodzi jeden z tych, którzy nie podpadali. Tych, których mimowolnie wspomina się po prostu dobrze. Przez lata zapieprzał po bokach boiska jak express, a nawet na moment nie stracił charakterystycznych dla siebie uśmiechu i optymizmu. Uśmiech, pracowitość i prostota – tak najkrócej, w trzech słowach, można scharakteryzować Brazylijczyka Cafu. 

Urodziny tego, który nie przestawał się uśmiechać. Cafu stuknęło 45 lat.

Być może optymizm wyniósł z otoczenia, w którym dorastał, czyli z biednych faweli na przedmieściach Sao Paulo, gdzie najprostsze rzeczy często rosną do miana tych najważniejszych. W niewielkim mieszkaniu gniótł się z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa. W piłkę grał od dziecka, ale w małym Cafu talentu nie dostrzegły wielkie brazylijskie kluby. Krzyżyk na nim postawiły Corinthians, Palmeiras i Atletico Mineiro. Pierwszy poważny kontrakt, z Sao Paulo, podpisał mając osiemnaście lat, czyli stosunkowo późno.

Od samego początku jego główną zaletą była wydajność. Potrafił biegać niemal bez przerwy, przez dziewięćdziesiąt minut, ciągle na pełnej szybkości. Jako jeden z nielicznych łączył cechy atlety z typową dla brazylijskiego piłkarza nienaganną techniką. Pierwszy poważny sukces wywalczył w 1994 roku, sięgając po Copa Libertadores. W tym samym roku zdobył też nagrodę dla najlepszego piłkarza Ameryki Południowej, a niedługo później miał ruszyć na podbój Europy. Ten przy pierwszym podejściu okazał się jednak falstartem. W Realu Saragossie spędził ledwie kilka miesięcy. Coś nie chwyciło. Na kolejne dwa lata wrócił do ojczyzny, ale potem – już jako etatowy reprezentant Brazylii – w wieku 27 lat, po żarliwych namowach Zdenka Zemana, przeniósł się do Romy. We Włoszech zakotwiczył do końca kariery.

Karierę kończył w wieku 38 lat. Dla Romy i Milanu łącznie rozegrał prawie trzysta meczów. Kibice go uwielbiali. Gdziekolwiek się nie pojawił, raził szerokim uśmiechem, a jego znakiem charakterystycznym było… żucie gumy. Przeszedł do historii derbów Rzymu, kiedy zabawił się z Pavlem Nedvedem, zakładając mu potrójne sombrero. Kibice, z uwagi na niespożyte siły, nadali mu przydomek Pendolino.

Reklama

Inna historia to reprezentacja Brazylii, w której grał bez przerwy przez szesnaście lat. Dwukrotny mistrz świata, dwukrotny mistrz Ameryki Południowej, wciąż sygnujący rekord za najwięcej występów dla Canarinhos – dokładnie 142. To jednak nie jego tytuły, ani konkretne mecze, kibice zapamiętają na lata. W ich głowach pozostanie obraz uśmiechniętego, sympatycznego gościa, który nigdy nie odpuszczał.

Najnowsze

Betclic 1 liga

Trela: Nowe niekoniecznie nowoczesne. Polska a globalne trendy w budowie stadionów

Michał Trela
0
Trela: Nowe niekoniecznie nowoczesne. Polska a globalne trendy w budowie stadionów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...