Pamiętam całe zastępy piłkarskich magików, na pęczki wybitnych zespołów. Nostalgia sprawia, że taki – dajmy na to – Nedved wydaje mi się lepszym, niż pewnie był naprawdę, podobnie z Man Utd przełomu wieków. Ale już teraz, na gorąco, mam niezwykle silne przekonanie, że takie trio jak Messi – Suarez – Neymar to jest zupełnie coś innego, unikalnego. Coś, czego do tej pory nie widziałem. Jest w ich współpracy jakiś element podwórkowego grania, szukania się na boisku tak jak szukało się podaniem kumpla z ławki, ale tu zarazem wiesz, że za tym wszystkim stoi precyzyjna organizacja. Jest dziecięca radocha ze wspólnej gry, ale podlana światowym poziomem umiejętności i zabójczą skutecznością. Jest jakiś romantyczny, efekciarski old school, ale i zorientowany na efektywność modern football.
Jeśli ktoś chciałby mnie namówić do regularnego oglądania Barcelony w La Liga, gdzie Blaugrana rozstrzyga mecze tak mniej więcej w dwa kwadranse, to tylko poprzez tę trójkę, tylko poprzez ucztę estetyczną, jaką gwarantują. Oczywiście wiem, że Enrique zmontował maszynę dalece bardziej wyrafinowaną, spłycanie jej do gry tego tria byłoby nieuczciwe. Widzę, jak mrówczą robotę wykonuje Busquets, ile ciężaru bierze na siebie Rakitić, jakim stachanowcem jest Alba. Wiem, że Barcelona od lat nie miała tak dobrych statystyk jeśli chodzi o stałe fragmenty gry, wiem, że pracuje się tu wielotorowo. Ale nic nie poradzę – ta trójka jest dla mnie symbolem tej nieuchwytności, jaką osiągnęła Barca. Trofeum nie mogło pójść w godniejsze ręce, to niemal niesprawiedliwe, że są aż tak dobrzy.
Ale, ale, ale. Wszyscy dziś będą doceniać Barcę, wysławiać ją pod niebiosa i ja również musiałem, po prostu musiałem to zrobić, zarówno z wewnętrznej potrzeby jak i czystej sprawiedliwości. Ale nie zapominajmy o Juventusie, najlepszej na kontynencie drużynie złożonej wyłącznie z ludzi. Zaryzykuję i powiem, że w takiej formie jak dziś, z taką pasją, werwą i zażartością, Stara Dama położyłaby na łopatki każdą drużynę na świecie. Problem tylko w tym, że Barcelona opuściła już ziemską orbitę, dlatego Juve przegrało finał.
Pirlo przebrał się na jeden mecz w życiu za polskiego ligowca, nie grał Chiellini. Tevez na oko prezentował jakieś dwadzieścia siedem procent swoich możliwości, przeciętniacko wypadli Vidal, Pogba. Tyle tak ważnych ogniw, które nie pokazały pełni swojego potencjału, które grały średnio, słabo albo wcale, a przecież Juventus rzucił tak mocnej Barcelonie poważne wyzwanie. Wyszedł z otwartą przyłbicą, miał jaja rzucić się rywalowi do gardła, zaryzykować. Bianconeri dali nam dzięki temu diabelnie emocjonującą drugą połowę, czyste piękno futbolu. Suarez, Messi, Rakitić – no ekstra piłkarze, ale co powiecie o choćby Marchisio? Ilu z was kojarzy go raczej średnio? Nie wie co ten chłop ma tak naprawdę w arsenale? A tu proszę, jak ten facet wspaniale dziś grał. Tak samo Lichtsteiner, Morata, Bonucci, Buffon – ten mecz miał wielu bohaterów, którzy choć przegrali, to nie zasłużyli na brak braw, anonimowość, łatkę przegrańców.
Stara Dama może i zeszła bez pucharu, ale na tej największej scenie, na którą zawitali po długiej przerwie, udowodniła, że jej miejsce jest wśród najlepszych. To jest ich berlińskie zwycięstwo. Juventus ma świetlaną przyszłość i to bardzo dobra wiadomość – europejski szczyt, który w ostatnich latach tylko się zawężał, będzie ciekawszy z silnym Juve. Bianconeri trafią na piłkarski Olimp, dołączą do Bayernu, Realu, PSG, angielskich krezusów, którzy też w końcu muszą odpalić, będzie więcej ciekawych starć, potyczek o podwyższonej temperaturze.
Ale w tym elitarnym gronie nie będzie Barcy. Konkurencja ma prawo obawiać się, ż aketualnie ten zespół jest jeszcze o – powiedzmy – pół długości przed resztą stawki.
Leszek Milewski