Reklama

Lech niepewnym krokiem po swoje, Legia nietrzymająca ciśnienia i szalona Jaga

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

07 czerwca 2015, 19:29 • 4 min czytania 0 komentarzy

Oj, kusił dziś los poznański Lech. Kibice Kolejorza do ostatnich sekund nerwowo obgryzali paznokcie, bo piłkarze Macieja Skorży nie zrobili zbyt wiele, by pewnie sięgnąć po tytuł. W równoległej konfrontacji Legia od 15. minuty prowadziła, a Lech – hm, niespecjalnie starał się, by na to prowadzenie w ogóle wyjść. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, nawet w końcówce meczu, i tytuł powędrowałby do Warszawy.

Lech niepewnym krokiem po swoje, Legia nietrzymająca ciśnienia i szalona Jaga

Lech grał dziś bardzo uważnie. Starał się nie popełniać prostych błędów, nie zostawiać rywalom zbyt wiele miejsca i nie dać się zaskoczyć. Aż zbyt dosłownie potraktowali w Poznaniu słowa: byle nie przegrać. I długimi momentami Lech wyglądał tak, jakby po prostu nie chciał przegrać. Jakby po to mistrzostwo miał się po prostu prześlizgnąć.

A przecież w doliczonym czasie gry do piłki w polu karnym skakał Burliga, co chwilę Wisła miała zrywy pod szesnastkę gospodarzy, zaś na samym początku drugiej połowy Paweł Brożek nieco zaskoczył Gostomskiego. Słychać było gwizdy w Poznaniu, które symbolizowały nic innego, jak tylko nerwy.

Wyjaśnijmy sobie jednak jedną rzecz: Wisła nie zagroziła dziś Lechowi na tyle, by go pokonać. Rzecz w tym, że poznaniacy nie mogli być tego pewni. Do samego końca musieli utrzymywać koncentrację na najwyższym poziomie, musieli być uważni. To było stąpanie po cienkim lodzie i coś nam się wydaje, że mimo tej mistrzowskiej euforii trener Skorża będzie o tym pamiętał. Ten ostatni krok nie został wykonany w sposób, na jaki wszyscy liczyli. To było takie głośne: ufff. Tak głośne, jak rozczarowanie Skorży, że mecz i ta niepewność zostają przedłużone o pięć minut doliczonego czasu.

Lech zdołał korzystny wynik utrzymać. To mistrzostwo, nie mamy tutaj wątpliwości, jest zasłużone.

Reklama

Legia, o dziwo, w końcu zrobiła swoje. Na to, że podopieczni Henninga Berga znów wyrżną o własne nogi liczyło wielu, na czele z całym Białymstokiem. Wszystko dlatego, że Jagiellonia miała dziś szansę, by warszawiaków jeszcze wyprzedzić i zgarnąć wicemistrzostwo. W pierwszej kolejności musiała jednak liczyć na wpadkę Legii. Tymczasem ona najpewniej ze wszystkich w grupie mistrzowskiej rozprawiła się z Górnikiem. Kucharczyk w przerwie mówił o długim i męczącym sezonie, a na dzień dobry – otwierając wynik meczu – zrobił przebieżkę przed ławką rezerwowych zabrzan.

Nie przeszkodzicie nam. Wicemistrzostwo jest nasze! – żartowano na Twitterze, że tak krzyczał Kucharczyk. Chęć legionistów, by coś wszystkim udowodnić, była spora, ale nikt wygraną z Górnikiem zawracać sobie głowy nie zamierza. To wicemistrzostwo, nawet jeśli było przed tą kolejką zagrożone, to żaden powód do świętowania. Tym bardziej, że Legia jest dziś pełną niewiadomych. Orlando Sa, łapiąc kontuzję po niespełna pół godzinie gry, od razu zszedł do szatni, nie podchodząc nawet na chwilę do Henninga Berga.

Takich drobnych symboli było dziś wiele. W Legii sytuacja z Sa potwierdziła, że tam w środku szatni nie zawsze panowały odpowiednie relacje, w Lechu – że kwestia doświadczenia i mocnej psychiki to momentami zagadka. A Jagiellonia? Ona potwierdziła, że ten sezon to prawdziwy rollercoaster.

W Białymstoku tak się skupiali na Legii, zaczęli nawet później od niej po wyrzuceniu serpentyn przez kibiców, że zapomnieli o własnej grze. Błąd tuż przed przerwą popełnił Bartłomiej Drągowski (Dąbrowski – dla Cezarego Olbrychta), a świetnej szansy nie wykorzystał Patryk Tuszyński. No to w odpowiedzi po ładnej akcji gola załadował Colak, był o krok kolejnego… I co? Jaga jeszcze w 78. minucie przegrywała 0:2, a potem Tuszyński z karnego, Modelski po niespodziewanym strzale, Romanczuk z dobitki i Gajos również z karnego. 4:2.

Oto Jagiellonia Michała Probierza. Tak ją właśnie zapamiętamy. A to zwycięstwo jest o tyle istotne, że do drugiej Legii zabrakło punktu, do pierwszego Lecha – tylko dwóch. Wielkie ukłony w stronę Białegostoku.

W dobrym stylu zakończył sezon też Śląsk Wrocław z dwoma golami Flavio Paixao. Ale ten, kto nie ogra w rundzie finałowej Pogoni Szczecin, to frajer. Michniewicz z siedmiu meczów przerżnął sześć, tylko raz remisując. Tak się kończy ten szczeciński przegląd kadr i testowanie młodzieży. W klubie wiedzieli jednak, że jeśli mają się tego podjąć, to właśnie teraz – po osiągnięciu celu, czyli po awansie do grupy mistrzowskiej.

Reklama

Trener Tadeusz Pawłowski zrobił wszystko to, co w tym sezonie sobie wymarzył. Teraz poprzeczkę sobie stawia wysoko, naprawdę wysoko: – Może to zabrzmi śmiesznie, ale moim celem jest wejście do fazy grupowej mistrzostw Europy.

No to trzymamy kciuki! W sumie to wesoły, pełen emocji był ten sezon.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Polecane

Wszyscy następcy oraz kompani Stocha, Kubackiego i Żyły. Kiedy ktoś odpali na dobre?

Kacper Marciniak
0
Wszyscy następcy oraz kompani Stocha, Kubackiego i Żyły. Kiedy ktoś odpali na dobre?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...