– Dzielenie punktów i ciągnące się w nieskończoność rozgrywki to jakiś absurd. Po sezonie zasadniczym byliśmy na dziewiątym miejscu, ale przed ostatnią kolejką rundy dodatkowej wciąż grozi nam spadek – denerwuje się na łamach Faktu i Przeglądu Sportowego Ryszard Tarasiewicz, trener Korony. Zapraszamy na piątkową prasówkę.
FAKT
Tak Lewy szykuje się na Gruzję, a tak szykuje się Szczęsny. Jeden szlifuje formę na Mazurach, uprawiając sport, a drugi pali fajki. Tabloidowy temat.
Rybus twierdzi, że czas na Niemcy lub Anglię.
Czy odchodzi pan z Tereka?
– Nie ukrywam, że chciałbym odejść. Zobaczymy, czy to koniec. Z klubu dostałem zapewnienie, że jak wpłynie jakaś oferta, to ją rozważą. Nie będą mnie zatrzymywać. mam rok kontraktu do końca i raczej nie będę podpisywał nowego. Wszystko wyjaśni się w tym miesiącu.
Premier League pana interesuje? Mówi się o zainteresowaniu Swansea. Wcześniej padła nazwa Hull City, ale oni spadli z ligi.
– Wolałbym grać w najwyższej klasie rozgrywkowej. Anglia bardzo mi odpowiada. Chciałbym się sprawdzić w dobrej, zachodnioeuropejskiej lidze. Na razie trudno mi powiedzieć, jaki to będzie dokładnie kierunek, ale podoba mi się też Bundesliga.
Tymczasem Lech już przymierza koronę.
W wielkim stylu wraca do ekstraklasy trener Maciej Skorża (43 l.). Przed ostatnią kolejką prowadzony przez niego Lech potrzebuje punktu do zdobycia mistrzostwa Polski (…) – Teraz już tylko cud… – tak środowe rezultaty skomentował prezes Legii Bogusław Leśnodorski (40 l.). – Jesteśmy bardzo blisko wygrania ligi, ale jeszcze musimy pokonać Wisłę. Wierzę, że tej szansy nie wypuścimy – stwierdził z kolei Skorża. W odmiennym nastroju jest trener Legii Heninng Berg (46 l.), który raczej nie obroni mistrzostwa. Co ciekawe, Norweg miał pretensje do trenerów Górnika o skorzystanie z rezerwowego składu.
Ile można grać z lufą przy skroni? Tarasiewiczowi puszczają nerwy.
– Dzielenie punktów i ciągnące się w nieskończoność rozgrywki to jakiś absurd. Po sezonie zasadniczym byliśmy na dziewiątym miejscu, ale przed ostatnią kolejką rundy dodatkowej wciąż grozi nam spadek – denerwuje się Tarasiewicz, zaznaczając, że m.in. Korona jest ofiarą kontrowersyjnego systemu. – Podzielili punkty i martwcie się utrzymanie. Mówią, że jak się będzie więcej grało, to się podniesie poziom. Wiele klubów niemieckiej Bundesligi w roku ma mniej meczów niż polskie drużyny, a śmiem twierdzić, że są od nas lepsze. Ta reforma jest do niczego – podkreśla szkoleniowiec. (…) – Przez cały sezon uciekamy od strefy spadkowej. No jak długo można? Chwała chłopakom, że wciąż tak orzą. Ktoś powie, za to im płacą, żeby orali. Prawda, tylko ile meczów można grać z lufą przy skroni? A my tak gramy cały czas – przypomina.
W ramkach:
– Wasilewski zostaje w Leicester
– W Europie pytają o Drągowskiego
– 20 milionów na wzmocnienia Legii
GAZETA WYBORCZA
Jak Lech rósł w siłę? Przypomnienie drogi mistrzowskiej Kolejorza.
Wydaje się, że demony tego sezonu zostały odgonione. Trener Maciej Skorża mówił niedawno, że obecne rozgrywki to dla niego najtrudniejszy okres w karierze. We wrześniu objął zespół całkowicie rozbity klęską w pucharach z amatorskim Stjarnanem, zespół zbudowany z piłkarzy o bardzo kruchej psychice, zdolnych utracić kontrolę nad meczem z byle powodu. Wreszcie zespół, z którego tuż przed zatrudnieniem Skorży sprzedano najlepszego napastnika – Łukasza Teodorczyka, bo Dynamo Kijów złożyło wysoką ofertę. W tym czasie Legia toczyła przegrane z powodu dyskwalifikacji za kłopoty z liczeniem kartek, ale wygrane na boisku batalie z Celtikiem, po których pozostała z przeświadczeniem, że jeśli do Ligi Mistrzów nie trafiła, to nie z powodu słabości sportowych, tylko administracyjnego niedopatrzenia. I wygrywała dalej – w Lidze Europy kolejno z Lokeren, Trabzonsporem czy Metalistem Charków. – Dojrzała drużyna – mówiono. – Na dodatek o tak szerokiej kadrze jak nikt w Polsce. Trener Henning Berg może tą kadrą rotować, by grać na kilku frontach. Lech cierpiał. W październiku w Kielcach stracił prowadzenie i punkty w doliczonym czasie. Podbeskidzie odebrało mu je w podobnych okolicznościach u siebie w obecności ledwie 12 tys. widzów. W Poznaniu taka frekwencja oznaczała jedno – kibice tracili nadzieję. Pod koniec listopada, po kolejnej wpadce i przegranej 2:3 z Piastem w Gliwicach, poznaniacy zajmowali dopiero ósme miejsce, czyli ostatnie kwalifikujące do grupy mistrzowskiej, do Legii tracili dziewięć punktów. Nawet po ich podziale, przewidzianym po rundzie zasadniczej, i tak zostawało pięć. Sprawa wydawała się rozstrzygnięta. Jednak wiosną wiele się zmieniło. Berg stracił lidera – Miroslava Radovicia sprzedanego do ligi chińskiej. Bez niego legioniści zaczęli remisować, przegrywać. W bezpośrednim pojedynku z Lechem w Poznaniu ulegli 1:2. I konsekwencje tej porażki okazały się poważne.
I jeszcze ostatnia obsesja Buffona.
Po ostatnim gwizdku gwiazdy wielkich klubów zazwyczaj wsiadają do sportowych samochodów, opuszczają stadion ukryte za przyciemnionymi szybami i tyle kibice je widzieli. Nie Gianluigi Buffon. Jego spotkałem przed kilkoma laty w tłumie pod turyńskim obiektem – po wyjściu z pomeczowego prysznica fotografował się z fanami, rozdawał autografy i obszernie odpowiadał na pytania o drużynę. A kiedy skończył, nie wsiadł do maserati ani ferrari, lecz do zwykłej lancii. On nieraz przyznawał w wywiadach, że jest jedynym znanym mu piłkarzem, dla którego samochód to zwykły przedmiot codziennego użytku. Z Juventusem tak się zżył, że turyńczycy zapomnieli już, że dorastał gdzie indziej – w 2001 r. Parma sprzedała go za równowartość 51 mln euro (100 miliardów lirów), kwotę do dziś wśród bramkarzy rekordową. Pięć lat później Buffon podołał najcięższej próbie lojalności – po aferze Calciopoli, w przeciwieństwie do Ibrahimovicia, Cannavaro czy Thurama, nie porzucił klubu karnie relegowanego do drugiej ligi. A chcieli go wszyscy, jako pierwszy od dekad bramkarz wskoczył wówczas na podium plebiscytu Złota Piłka. Klub dziękował mu, wykupując całostronicowe ogłoszenia w największych gazetach. – Nie wiem, może zostałem specyficznie wychowany, ale to dla mnie oczywiste, że skoro Juve pomogło mi zostać mistrzem świata, to zawdzięczam mu zbyt wiele, by rejterować. Nie zastanawiałem się ani chwili – tłumaczył Włoch, który w stroju reprezentacji z największą w drużynie pasją wyśpiewuje hymn, a jako turyńczyk usiłuje łagodzić międzyklubowe waśnie. Także dlatego należy do nielicznych piłkarzy oklaskiwanych na wszystkich stadionach Serie A, zaludnianych wszak przez fanów tyle roznamiętnionych, co skażonych mentalnością plemienną, a zatem nieskorych do okazywania szacunku rywalom. Jego własne opowieści o początkach kariery brzmią jak zmyślona anegdota – w młodości był rozgrywającym, do bramki uciekł ponoć z dwóch względów: nieopanowanego lenistwa (nie chciało mu się biegać i w ogóle uczyć gry w piłkę) oraz niezdolności do stałego utrzymywania koncentracji. Objadał się górami lodów, notorycznie spóźniał na treningi.
RZECZPOSPOLITA
Na początek liga i formalności Lecha.
Lech musi wykonać już tylko mały krok do mistrzostwa. Wystarczy, że zespół Macieja Skorży zdobędzie punkt – urządza ich nawet bezbramkowy remis – w meczu u siebie z Wisłą Kraków, i siódmy tytuł dla poznaniaków stanie się faktem. Lech rozpoczął sezon fatalnie i długo wydawało się, że odda walkę o trofeum walkowerem. W połowie rundy jesiennej tracił do Legii już nawet dziewięć punktów i całkiem zasadne wydawały się rozważania, czy Kolejorz wejdzie w ogóle do grupy mistrzowskiej. Przerwę zimową drużyna Skorży spędziła na szóstym miejscu w tabeli i miała aż sześć punktów straty do lidera z Warszawy. Aż trzech trenerów prowadziło Lecha w kończących się właśnie rozgrywkach. Sezon rozpoczął Mariusz Rumak, który jednak w sierpniu został zwolniony, gdy nie awansował do fazy grupowej Ligi Europejskiej (trzeci sezon z rzędu). Porażka była o tyle bolesna, że rywalem, który wyrzucił Lecha z Europy, byli półamatorzy z Islandii. Rumakowi pokazano drzwi, ale dość szybko wylądował w Zawiszy Bydgoszcz, z którym dzielnie walczy o utrzymanie (musi jutro pokonać na wyjeździe Ruch i liczyć na potknięcie Korony lub Górnika Łęczna). Rumak może więc w tym samym sezonie odebrać złoty medal za mistrzostwo i zaliczyć spadek. Jako trener tymczasowy przez trzy tygodnie pracował w Poznaniu Krzysztof Chrobak, a następnie ustąpił miejsca Skorży.
Korki Cliffa Bastina – Stefan Szczepłek wspomina swoje finały Ligi Mistrzów.
Jadę na 14. finał Pucharu Mistrzów. Prawie każdy z jakiegoś powodu był wyjątkowy. Zaczynałem 30 lat temu od meczu na Heysel. Najpierw byłem świadkiem rzezi dokonanej przez pijane angielskie hordy na Bogu ducha winnych kibicach Juventusu. Zbigniew Boniek został sfaulowany przed polem karnym. Szwajcarski sędzia Andre Daina tego nie widział albo chciał zrekompensować Włochom przedmeczową tragedię. Przyznał Juve rzut karny, a Michel Platini, świadomy sędziowskiej pomyłki, nie próbował jej naprawić. Nie strzelił w aut, żeby zdobyć nagrodę fair play, tylko do bramki, żeby zdobyć trofeum. Juventus wygrał 1:0. Pod szatnią poklepałem Platiniego, przybiłem piątkę z Bońkiem, który dał mi do potrzymania puchar. Był jak ten mecz – cały poobijany. W roku 1993 widziałem w Monachium pierwszy finał Ligi Mistrzów. Olympique Marsylia pokonał AC Milan 1:0, a bramkę strzelił Basile Boli, którego Paweł Janas uczył grać w piłkę w Auxerre. W 1996 ważniejsze od meczu Juventus – Ajax w Rzymie było dla mnie to, co przeżyłem rano na placu św. Piotra. W jakiś cudowny sposób z audiencji generalnej zrobiła się prywatna. Jan Paweł II podał mi rękę jak mgiełka i spytał, co mnie sprowadza do Rzymu. Jedyny raz w życiu zapomniałem języka w gębie. Nawiasem mówiąc, papież nie wiedział, że tego dnia odbywa się w jego mieście finał Ligi Mistrzów. W 1997 Borussia Dortmund pokonała w finale w Monachium Juventus. Na meczu był Franciszek Smuda, którego Widzew przegrał w dwumeczu z Borussią jedną bramką. 20-letni Lars Ricken kilka sekund po wejściu na boisko strzelił Angelo Peruzziemu gola z 25 metrów. Niemcy wygrali 3:1. Peruzzi się rozpłakał. W 1998 spełniło się moje dziecięce marzenie. Zobaczyłem na własne oczy, jak Real zdobywa Puchar Mistrzów. Pokonał 1:0 Juve po golu Predraga Mijatovicia. A ponieważ mecz odbywał się w Amsterdamie, rano w Rijksmuseum zaliczyłem kilka Rembrandtów.
I znów wracamy do Blattera, który zaczyna nas już trochę męczyć. Wypłynęła właśnie lawina sekretów.
Do zarzutów przedstawionych przez FBI przyznał się Chuck Blazer. To amerykański działacz, który był przez lata sekretarzem Konfederacji Ameryki Północnej, Środkowej i Karaibów (CONCACAF), a także prawą ręką szefa CONCACAF i wiceprezydenta FIFA do 2011 roku Jacka Warnera z Trynidadu i Tobago. Ci dwaj to kluczowe postaci w aferze FIFA. To przez fakt, iż Blazer przez pięć lat nie odprowadzał podatków – ani swoich, ani konfederacji, spowodował, że zainteresował się nim amerykański wymiar sprawiedliwości i FBI. Blazer przyznał między innymi, że otrzymywał łapówki od organizatorów turniejów Gold Cup (mistrzostwa strefy CONCACAF) w latach 1996, 1998, 2000, 2002 i 2003. Powiedział także, że zarówno on, jak i inni członkowie Komitetu Wykonawczego przyjmowali korzyści majątkowe przy okazji wyborów gospodarzy mistrzostw świata 2010 (RPA) i 1998 (łapówkę miał mu wręczyć komitet organizacyjny Maroka, który jednak przegrał w głosowaniu z Francją). Warner zapowiedział, że nie będzie dłużej kryć Blattera. – Wiem, dlaczego ustąpił. Już niedługo wyjawię lawinę sekretów – mówił. W dniu rezygnacji Blattera do mediów przedostała się informacja, że komitet organizacyjny mundialu w RPA wpłacił 10 milionów dolarów na konto CONCACAF, które następnie w tajemniczy sposób przedostały się na prywatne konto Warnera. Szef federacji Danny Jordaan potwierdził, że taki przelew faktycznie miał miejsce. FBI uważnie przygląda się związkom sekretarza generalnego FIFA Jerome Valckego i byłego szefa brazylijskiej federacji Ricardo Teixeiry. Prawdopodobnie chodzi o łapówki przy organizacji ostatniego mundialu.
SUPER EXPRESS
Dobrze, że Blatter odszedł – mówi w wywiadzie Michał Listkiewicz.
Świat był bardzo zaskoczony nagłą dymisją. A pan?
– Ja również! Tego się nikt nie spodziewał. Kulis pewnie nie poznamy nigdy, ale wydaje mi się, że decydującą rolę odegrali sponsorzy. FIFA jest potężna, ale potężna siłą swoich wielkich sponsorów. A ci po ostatnich aresztowaniach głośno wyrażali niezadowolenie. Wyczuwam, że to był powód rezygnacji Seppa. Bo na pewno nie naciski medialne. Na to potrafił być odporny. Nie sądzę też, aby FBI coś na niego miało. Nie jest szaleńcem. Wtedy nie ubiegałby się o piątą kadencję.
(…)
Ale Hayatou to współpracownik Blattera, a ludzie chcą zmian. W Polsce padło hasło „Platini do FIFA, Boniek do UEFA”. To realne?
– Nie sądzę. Michel powiedział niedawno, że UEFA to jego dziecko. Doprowadził je do komunii i będzie chciał doprowadzić do pełnoletności. Z Europy może Figo, który już raz się zgłosił.
FIFA musi się zmienić. Co jest najpilniejsze?
– Błędem było przyznawanie dwóch mundiali jednocześnie, jak z Rosją i Katarem. Na szczęście już to naprawiono i teraz będzie się przyznawało pojedynczo. Nie powinno to zależeć od wąskiego grona ludzi, bo wiadomo, że wtedy są różne pokusy. Gospodarza powinny wybierać wszystkie federacje, i taki zapis Blatter też już wprowadził. Nie może też być tak, że prezydent FIFA nie ma wpływu na to, kto jest wiceprezydentem, bo mu ich przywożą w teczce. I potem mamy takie afery jak ta, w którą są zamieszani obecni wiceprezydenci.
Lewy szalał na Warmii. Nie cytujemy stąd ani jednego zdania, ale spojrzeć na obrazki można.
Bardziej ciekawi nas tekst o Lechu, gdzie mrożą szampany.
Niesamowite emocje i nerwy przynosi końcówka tego sezonu w Ekstraklasie. O tym, kto będzie mistrzem, zadecyduje ostatnia, niedzielna kolejka. Wielkim faworytem jest Lech, choć kibice Legii jeszcze się łudzą, że główny rywal przegra w decydującym meczu z Wisłą. Gdyby tak się stało, a Legia pokonała Górnika, to tytuł zostałby w Warszawie. W środę Lech przejechał się po Górniku jak walec, wygrywając w Zabrzu aż 6:1. W życiowej formie jest Szymon Pawłowski, który poza golem zaliczył trzy asysty! Świetny sezon rozgrywa również Kasper Hamalainen (dwie bramki na Roosevelta). W sumie Fin ma już 13 trafień na koncie, nigdy wcześniej nie był tak skuteczny. Jeśli Lech zdobędzie tytuł, to Hamalainena można będzie uznać za jednego z głównych architektów sukcesu. „Kolejorz” liczy, że zajęcie pierwszego miejsca pomoże przekonać go do pozostania w Poznaniu. Umowa wiąże Fina z Lechem tylko do grudnia, a piłkarz nie odpowiedział na razie na ofertę jej przedłużenia. Być może skusi go perspektywa walki o Ligę Mistrzów. Z marzeniami o Champions League powoli żegna się za to Legia, a Henning Berg nie wytrzymuje nerwowo. Po środowej kolejce Norweg oskarżył Górnika Zabrze o niesportowe zachowanie.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Oto okładka.
Nie ma mowy o relaksie – przekonuje Rybus. Większy wywiad niż w Fakcie.
Jaki to był dla pana sezon? Na szczęście bez większych kłopotów zdrowotnych, ale Terek Grozny skończył ligę dopiero na dziewiątym miejscu.
– Początek mieliśmy bardzo dobry i trzymaliśmy się czołówki tabeli. Były apetyty na europejskie puchary, ale potem przyszedł spadek formy. Końcówka pierwszej rundy i runda rewanżowa to pasmo porażek. Był taki moment, że realnym scenariuszem była gra w barażach o utrzymanie. To był nierówny sezon, zarówno dla mnie, jak i klubu. Były okresy bardzo dobre i bardzo słabe. Przegraliśmy dwa ostatnie mecze, a zwycięstwa dałyby nam nawet szóste miejsce. Ostatecznie prognozy dziennikarzy się sprawdziły. Przed sezonem pisali, że skończymy w środku tabeli. Tym razem się nie mylili.
Trener zmieniał pańskie ustawienie na boisku. Grywał pan na lewej obronie.
– Z konieczności w kilku meczach. Nasz podstawowy obrońca często łapał kartki i musiał pauzować. Wtedy grałem za niego. Trener wpadł na taki pomysł. Nie miałem z tym problemu. Oczywiście to dla mnie nowa pozycja, nigdy wcześniej mnie tak nie ustawiano. Musiałem się przyzwyczaić, bo to zupełnie inna gra. Trzeba być bardzo skoncentrowanym. Mam skłonności do gry ofensywnej, więc czasami musiałem się hamować z wypadami do przodu. Starałem się podłączać do akcji, gdy oceniłem, że nie będzie to miało wpływu na naszą grę z tyłu. Lepiej czuję się w pomocy, ale były takie momenty, że moja gra wyglądała nieźle – zwłaszcza, kiedy obok siebie miałem Marcina Komorowskiego. Nasza współpraca wyglądała dobrze, bo dużo mi podpowiadał.
Adam Nawałka dał panu sygnał, że z Gruzją może pan zagrać właśnie w obronie?
– Nie rozmawiałem z selekcjonerem osobiście. Miałem częsty kontakt z trenerem Bogdanem Zającem, który widział mnie podczas kilku meczów. Nie było na razie konkretnych ustaleń. Na zgrupowaniu wszystko się wyjaśni. Być może będę próbowany na tej pozycji podczas treningów i wewnętrznych gierek. Sztab szkoleniowy wie, jak spisywałem się na lewej obronie i oceni, czy akurat tam jestem przydatny reprezentacji. Czasu nie ma dużo. Trzeba podejmować ważne decyzje. W kadrze mamy dobrych fachowców, którzy zrobią tak, żeby wszystko było poukładane jak trzeba.
Lech zmierza spacerkiem po tytuł.
Kolejorz miał punkt przewagi, a ma przed ostatnią kolejką trzy – świętować nie może tylko dlatego, że przy równej liczbie oczek Legia go wyprzedzi ze względu na wyższą pozycję po rundzie zasadniczej. W ten scenariusz jednak wierzy już niewielu. Fakt jest taki, że poznaniakom wystarczy remis z Wisłą do 7. tytułu w historii klubu. – Spokojnie, będzie jeszcze czas na świętowanie. Na razie mamy jeszcze robotę do wykonania – przestrzega kapitan Lecha Łukasz Trałka. – Wierzę, że tej szansy już nie wypuścimy. Jesteśmy bardzo blisko, ale potrzebujemy jeszcze tej kropki nad i – dodaje trener Maciej Skorża. W środę w Lech rozgromił na wyjeździe Górnika aż 6:1. To była piłkarska egzekucja, choć – trzeba zaznaczyć, że to oczywiście nie problem gości – Ślązacy nie zrobili zbyt wiele, żeby przeszkodzić kroczącym po tytuł lechitom. Pojawiły się wręcz oskarżenia, że zabrzanie celowo odpuścili mecz. – Legia nie zasłużyła na mistrza. Ale patrząc jak Lech strzelał dziś bramki… No cóż, Górnik bardzo nie chciał, by korona powędrowała do Warszawy – napisał na Twitterze były minister sprawiedliwości, poseł Jarosław Gowin.
Dziś dodatek weekendowy – ten, w którym zazwyczaj wiele ciekawych materiałów. Na wstępie raz jeszcze o Lechu. Czytamy, bo zasłużyli. Następna stacja: mistrzostwo.
Jesienią przed poznańskim stadionem przy Bułgarskiej stanie lokomotywa „Ty 51-183”, wyprodukowana przez zakłady Hipolita Cegielskiego. To ma być symbol, który nawiązuje do kolejowych korzeni najpopularniejszego klubu w Wielkopolsce. Pojazd wciąż jest „na chodzie” i może rozwijać prędkość do 40 km/h. Kiedy patrzy się w ostatnich tygodniach na grę Lecha, to trudno nie odnieść wrażenia, że jest to tempo pędzącego od niedawna po polskich torach pociągu pendolino. Jeśli nie dojdzie do jakiejś katastrofy na ostatnim odcinku trasy, to w niedzielę wieczorem skład dotrze do stacji „Mistrz Polski”. (…) Dlatego 40 tysięcy kibiców, którzy zapełnią Inea Stadion w niedzielne popołudnie, szykuje się na wielką fetę. – Przygotowujemy coś wyjątkowego, czego w Polsce jeszcze nie było. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, mogę jedynie powiedzieć, że podobne akcje robiły już takie kluby jak Bayern Monachium, FC Liverpool, SSC Napoli, czy FC Sevilla – powiedział nam w czwartek prezes Lecha Karol Klimczak.
Dwadzieścia milionów Legii na wzmocnienia.
Mecz z Lechią Gdańsk (0:0) pokazał jedno: w takim kształcie, jak obecnie, drużyna przestała funkcjonować. Właściwie wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego spotkania z Górnikiem Zabrze (7.05, godz. 18), rozpocznie się mocna przebudowa zespołu. Za sterami wciąż ma siedzieć Henning Berg, choć mocno nadszarpnął zaufanie do siebie. – Trener będzie pracował dalej, choć jeszcze spotkamy się po sezonie i przeanalizujemy go – usłyszeliśmy w Legii. (…) Bardzo prawdopodobny jest scenariusz, w którym przy Łazienkowskiej zostaje Orlando Sa. Portugalczyk ma trzy konkretne oferty (Anglia, Grecja i Turcja), ale zarówno warunki, jak i proponowana kwota transferowa (milion euro), na kolana nie powalają. Napastnik ma w umowie klauzulę odstępnego 3 mln euro. Jeśli ktoś tyle zaoferuje, Legia wyrazi zgodę. Choć zawodnik wcale nie pali się do wyjazdu, widzi, że Berg zmienił do niego podejście. Plan jest taki, by to na Orlando Sa i Nemanji Nikoliciu oprzeć ofensywę stołecznego zespołu. Zostanie też Dominik Furman, choć ostatnio zainteresowało się nim Empoli. Powrót do Polski okazał się dobrym krokiem i tutaj 23-latek chce kontynuować karierę. To zawodnik, do którego jako jednego z niewielu, wiosną nie można mieć większych pretensji. Odejdzie natomiast Jakub Kosecki, prawdopodobnie do FC Luzern, za 300 tys. euro. Od przyszłego tygodnia należy spodziewać się gotówkowych transferów do Legii. I to za duże pieniądze. Dopływ gotówki do klubu zapewni Ondrej Duda. Przejście Słowaka do Interu Mediolan powinno być sfinalizowane w najbliższych dniach. Legia zarobi 6-7 mln euro, część z tych pieniędzy zostanie przeznaczona na wzmocnienia. Dodając do tego 10 mln zł z funduszu transferowego, stołeczny klub może (choć nie musi) wydać latem nawet 20 mln zł.
Poza tym:
– Górnik rusza na Słowację po napastnika
– Podchody Lecha pod Sadajewa
– Minimum 3 miliony euro za Drągowskiego
– Zawisza zmarnował pięć szans, czyli zabójcza presja
Jagiellonia na puchary poleci czarterem, ale jej droga do fazy grupowej Ligi Europy będzie bardzo długa.
Białostocki klub już 2 lipca (rewanż tydzień później) rozpocznie walkę o fazę grupową LE. Będzie to więc zaledwie trzy tygodnie po zakończeniu rozgrywek ekstraklasy. Jaga swojego pierwszego rywala pozna podczas losowania, które odbędzie się 22 czerwca w szwajcarskim Nyonie. W I rundzie eliminacji białostoczanie mogą trafić na kluby z 25 państw. Są wśród nich amatorzy z Andory, San Marino czy Malty. Nie brakuje też nieco bardziej wymagających przeciwników, bo już w tej fazie rozgrywek można trafić na węgierski Ferencvaros, serbski Cukracki Belgrad czy norweski Odd Grenland. Później będzie już tylko trudniej, ponieważ zespół Michała Probierza nie będzie już rozstawiony. W II rundzie eliminacji LE (spotkania odbędą się 16 i 23 lipca) na Jagiellonię czekają drużyny z 21 lig. Optymistyczny scenariusz to trafienie na słowacki Spartak Tranawa czy białoruski Szachtar Soligorsk. Niski ranking UEFA Jagiellonii (5.550) sprawia jednak, że możliwa jest również potyczka z angielskim West Ham United czy tureckim Trabzonsporem.
Sukces Śląska Wrocław jest ponad miarę.
– Potrzebujemy czterech nowych zawodników. Marzy mi się, żebym mógł pożonglować szesnastoma graczami, a nie jak do tej pory trzynastoma – mówi trener Tadeusz Pawłowski. Nie ma pomyłki w liczeniu, bo z końcem czerwca wygasa umowa Marco Paixao. Poza tym kilka klubów z Turcji, gdzie właśnie bardzo zliberalizowano przepisy dotyczące zatrudniania obcokrajowców, obserwuje Roberta Picha. Słowak ma kontrakt ważny tylko do końca tego roku, więc już 1 lipca będzie mógł podpisać dokumenty dotyczące przeprowadzki z początkiem stycznia. Jeśli chodzi o oferty składane przez Śląsk obu tym piłkarzom, do meczu z Wisłą nic się nie działo. – Powiedzmy sobie szczerze. Musimy się wzmocnić na każdej pozycji – stwierdził po meczu z Wisłą obrońca Piotr Celeban. Symptomatyczne, że powiedział o tym on, który prawie nigdy nie wypowiada się w mediach. W najbliższych tygodniach właściciele klubu muszą odkręcić kurek z pieniędzmi. Jeśli nie, trener Pawłowski będzie miał deja vu. Kiedyś w Polarze zdobył mistrzostwo jesieni III ligi zawodnikami, którzy głodowali, bo przez pół roku dostali jedną pensję. Potem w austriackim Feldkirchu władze klubu miały problem, bo zespół pod jego kierownictwem wygrał tak dużo meczów że premie przekroczyły założenia budżetowe. W tym roku po raz trzeci z rzędu osiągnął z klubową drużyną wynik, którego nikt się nie spodziewał. Tym razem w najzupełniej profesjonalnych rozgrywkach.
Dużo czytania w PS, spoglądamy w jeszcze jeden materiał. Nie spaść z ligi jak gamoń.
Znany jest już jeden spadkowicz – PGE GKS Bełchatów. Los dwóch z trzech zagrożonych – Korony Kielce i Górnika Łęczna leży tylko i wyłącznie w rękach zainteresowanych. Zawisza Bydgoszcz musi także liczyć na innych. Kandydatów do spadku łączy jedno – mecze grają z drużynami, które byt w ekstraklasie już sobie zapewniły. – Z doświadczenia wiem, że nie ma reguły, co do tego, z kim się łatwiej gra. PGE GKS Bełchatów spadł i będzie mógł zagrać na luzie. Nie wiem w jakim składzie do nas przyjedzie i nie mam pojęcia, czego można po nich oczekiwać. Z jednej strony brak presji na pewno może im pomóc. Z drugiej może będą mieli jeszcze w głowach to, w jak dramatycznych okolicznościach pożegnali się z ligą – mówi kapitan Górnika Łęczna, Veljko Nikitović. Bełchatowianie szanse na utrzymanie stracili kilka dni temu po golu strzelonym im w doliczonym czasie gry. – Ale dla nas najlepszą informacją jest, że my o wszystkim decydujemy. Dobrnęliśmy do takiej chwili, że można sobie powiedzieć być albo nie być – dodaje zawodnik z Łęcznej. I pewnie dlatego, mimo licznych kontuzji w drużynie, trener Jurij Szatałow zamierza w piątek zaryzykować. Przez niemal całą wiosnę beniaminek grał zachowawczo, defensywnie. W ostatnim meczu ma się to zmienić. Szkoleniowiec zdaje sobie sprawę, że nie może już kalkulować i planuje ustawić zespół ofensywnie, z dwoma napastnikami – Shpetimem Hasanim i Fedorem Černychem.
Uf, wystarczy, choć i tak wiele materiałów pomijamy. Piątkowy PS na dobrym poziomie.