Jeżeli tak miałby wyglądać mistrz Polski, jeżeli taka drużyna z tym Żyrą, tym Masłowskim, tym Kucharczykiem, tym zaangażowaniem, tą taktyką i takim traktowaniem ligi sięgnęłaby po tytuł, byłby to wstyd dla polskiego futbolu. To jest właśnie podsumowanie Legii Warszawa, od kiedy opuścił ją Miroslav Radović. Jedni prezentują hobby-football (Duda), drudzy przestają nadążać za przeciwnikami (Vrdoljak, Saganowski), trzeci tylko się frustrują (Sa), a gdzieś nad tym wszystkim kontrolę traci Henning Berg. Kontrolę nad zarządzaniem drużyną („rywalizacja” Saganowskiego z Sa) i nad taktyką, bo ta nie sprawdza się od dawna. Najlepszym podsumowaniem dzisiejszy mecz z Lechią. Jeden celny strzał.
Taka Legia nie dałaby rady nawet podkładającemu się Górnikowi.
Rozmówki pomeczowe. Jak wiele mówią w takich sytuacjach…
– Igor, znasz aktualny wynik Lecha? – pyta w przerwie reporter Lewczuka.
– Dawaj.
– 4:1 dla Lecha.
– No, czyli faktycznie musimy poprawić naszą grę.
I po meczu następny – Furman gratuluje “Kolejorzowi” mistrzostwa, mimo że jego drużyna ma jeszcze matematyczne szanse na mistrzostwo. Trudno o bardziej symboliczne obrazki pokazujące zespół przegranych. A nawet nie tyle zespół co bardziej grupę ludzi, którzy potrafią grać w piłkę – tego im nie zarzucimy – ale kompletnie nie umieją tego robić ze sobą. Potem kończy się w sposób przewidywalny – jedyne zagrożenie, jakie stwarza Legia to świetne stałe fragmenty Furmana, ewentualnie rajdy Kucharczyka lub przebijanie się Orlando przez mur obrońców. Tyle. Wejście Żyro wywołuje ból brzucha ze śmiechu (jak można zmarnować taką piłkę meczową?), a żeby poczuć się jak Masłowski, trzeba byłoby sobie przypiąć dwa pięciokilowe ciężarki do nóg i ruszyć na maraton. Emerytura, a nie 800 tysięcy euro.
Legia przegrała to mistrzostwo tak naprawdę dużo wcześniej. Przegrała je odpuszczonymi meczami z Koroną czy Bełchatowem. Przegrała rotacjami Berga, które może i pomogły zawojować Europę jesienią, ale które pozostawiły trwały, długofalowy ślad. Przegrała w pewnym sensie megalomanią trenera, który chciał się pokazać na tle poważniejszych rywali – i to mu się udało – a który wyrżnął o bandę na najprostszych zakrętach. Legia przegrała mistrzostwo najpierw zbytnią pewnością siebie, a następnie chaosem, którego nikt nie potrafił opanować po odejściu „Rado”.
Lechia natomiast zagrała dziś przeciętny mecz. To drużyna, która wciąż jest budowana, ale widać, że znajduje się na właściwej drodze. Większość ostatnich transferów wypaliło i nawet tak anonimowi zawodnicy, jak 18-letni Buksa pokazali, że potrafią coś wnieść, choćby potężny strzał z dystansu lewą nogą. Kupę roboty przy rozegraniu, ale też w defensywie wykonał Stojan Vranjes, w destrukcji jak dzik harował Łukasik, ale zupełnie zabrakło argumentów z przodu. Colak wracał się do rozegrania, rozbijał pomiędzy obrońcami, ale nie pokazał żadnego błyskotliwego zagrania, Mila wysypał się z kontuzją, Makuszewski już dawno wypadł z formy, a Nazario to zwykle jeden wielki znak zapytania.
Wielki znak zapytania stanowi też Lechia. Wróbelki ćwierkają, że latem w Trójmieście ma się pojawić ciężarówka z pieniędzmi, które pomogą zbudować duży klub. Na puchary trzeba jednak poczekać.