Reklama

Piłkarz miesiąca. Pora docenić kosmitów.

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

03 czerwca 2015, 14:46 • 9 min czytania 0 komentarzy

Wracamy z naszym stałym cyklem. Maj obfitował w ostateczne rozstrzygnięcia. Ważyły się losy mistrzostw w niektórych ligach, rozstrzygnięto kwestie krajowych pucharów i jednego kontynentalnego. W Lidze Mistrzów ostatni akord ciągle przed nami, ale majowe półfinały już zapewniły nam sporą dawkę futbolu nie z tej Ziemi. Pora docenić bohaterów. Tradycyjnie jest ich tylko dwudziestu, więc mówimy o absolutnym topie. Również tradycyjnie za poszczególne miejsca w klasyfikacji przydzielamy punkty, które na koniec roku pozwolą poznać nam najlepszego z najlepszych.

Piłkarz miesiąca. Pora docenić kosmitów.

Zanim zaczniemy, jesteśmy wam winni listę piłkarzy, którzy byli blisko dwudziestki, ale jednak zabrakło dla nich miejsca. No to jedziemy, kolejność przypadkowa: Domenico Berardi, Denys Boyko, David Silva, Artiz Aduriz, Max Gradel, Jonas, Sadio Mane, Wes Morgan, Raffael, Filip Kostic i jeszcze kilku innych kozaków.

Startujemy.

Dziadek dobrze się trzyma, o tym wiedzieliśmy od dłuższego czasu. Ale że pogodzi kilku dzieciaków (w porównaniu z nim, rzecz jasna) w walce o koronę króla strzelców? No tego się nie spodziewaliśmy. Tytułem musi się podzielić z Mauro Icardim, co oczywiście nie zmienia faktu, że przykozaczył. 38 lat! Przecież już trzy lata temu odchodził na emeryturę, chcąc jedynie pokopać za godziwe pieniądze u szejków. Wrócił w wielkim stylu, ten sezon tylko potwierdził, że bujany fotel i kapcie jeszcze nie dla niego. Pal licho, jak jego osiągi świadczą o Serie A jako lidze, klasa.

Reklama

Napisalibyśmy, że nie jest to człowiek znany tzw. masowemu widzowi, ale mówimy przecież o gościu, który zaliczył już niemal 300 występów we francuskich klubach i grywa w reprezentacji Francji. Wypada więc go kojarzyć, tym bardziej, że miewa okresy, w których naprawdę wymiata. Taki w jego wykonaniu był maj, Payet pociągnął w końcówce Marsylię we właściwym kierunku, a jak pamiętamy – wcześniej drużyna ta miała swoje problemy. Strzelali inni – Gignac, Ayew, Alessandrini – ale nikt nie ma wątpliwości co do tego, komu należą się największe honory.

Król asyst Bundesligi, nazbierał aż dwadzieścia jeden ostatnich podań zamienionych na bramki. Trzy z nich dorzucił już w maju. To głównie dzięki niemu Wolfsburg wyrósł na drugą siłę w niemieckim futbolu. Nie mówimy tylko o lidze, bo w tym miesiącu w mieście Volkswagena świętowano również zdobycie Pucharu Niemiec. Kto poprowadził drużynę do finałowego triumfu? Zgadliście, był to niepozorny na pierwszy rzut oka Belg. Żeby nie było wątpliwości, nic nie mamy do Basa Dosta, ale wydaje nam się, że przy mniej chimerycznym napastniku, liczby de Bruyne mogłyby być jeszcze bardziej kosmiczne. Allofs mógłby sprowadzić mu jakiegoś kozaka. A może to Belg powinien zmienić otoczenie?

Reklama

Tak jak patrząc na murawę, ciężko uwierzyć, że Toni ma już 38 lat, tak w głowie się nie mieści, że z Verrattiego taki gówniarz. Ma 22 lata, a dyryguje linią pomocy jednej z najlepszych drużyn Starego Kontynentu. Rozdziela piłki między Ibrahimovicia, Cavaniego, Pastore. Zazwyczaj jest w cieniu tych, którzy strzelają, ale tym razem naprawdę ciężko było nie dostrzec jego wkładu. W maju wraz z kolegami świętował mistrzostwo i Puchar Francji. Ploteczki? Chce go rzecz jasna pół Europy, ostatnio najwięcej mówiło się o Realu, ale odejście Ancelottiego, z którym dobrze się dogaduje, trochę pokomplikowało sprawy.

Sezon spisany na straty. Niby 21 spotkań na liczniku oznaczać powinno, że nie ma tragedii, ale to nieco myląca liczba. 757 minut w tym sezonie – takie ujęcie znacznie lepiej oddaje istotę rzeczy. Przegrał z kontuzjami. Jednak biorąc pod uwagę ostatnie mecze, może żałować, że ten przeklęty sezon właśnie dobiegł końca. Wskoczył na bardzo wysokie obroty. W lidze – do spółki z Blackettem – uratował remis z Manchesterem United, a także rozstrzelał West Brom. Kto wie, jak bez niego zakończyłaby się batalia o podium. Do tego otworzył wynik w prestiżowym starciu o Puchar Anglii. Mało?

Fiorentina w maju wygrała wszystkie pięć spotkań w lidze, dzięki czemu na finiszu rozgrywek wyprzedziła Sampdorię, Genoę i Napoli. W dodatku w każdym z tych meczów strzelała po trzy bramki, a ofensywną machinę nakręcał właśnie 27-letni Słoweniec. W maju sezon uratowała zarówno drużyna, jak i sam piłkarz. Wcześniej w dwudziestu spotkaniach strzelił zaledwie dwa gole i zaliczył dwie asysty. To, co w pełni wystarczyło na ligowych rywali, okazało się niewystarczające w Europie. Dwumeczu z Sevillą w półfinale Ligi Europy nie zaliczy do udanych. Stąd „tylko” piętnaste miejsce.

Utrzymał poziom z maja, znów wcielał się w rolę lidera Realu, a – umówmy się – to zadanie jedynie dla największych orłów. Ogromny splendor, ale jeszcze większa odpowiedzialność. Czy podołał? Zdania zapewne będą podzielone. W obu meczach z Juventusem był jednym z najlepszych – jeśli nie najlepszym – piłkarzy Realu. W lidze dokładał kolejne asysty, jego licznik ostatnich podań zatrzymał się na liczbie trzynaście, tyle samo zdobył też bramek. Maj zdecydowanie na plus, podobnie jak cały sezon. Tylko pusta gablota nieco razi.

Jeden z większych pechowców naszego rankingu. Jeśli nas pamięć nie myli, to za każdym razem jego nazwisko przewijało się w gronie kandydatów, lecz ostatecznie stawialiśmy na innych. Otamendi zaliczył fantastyczny sezon. Zapewne będzie go pełno we wszelkich zestawieniach, najlepszych jedenastkach, a co w tej sytuacji raczej nieuniknione – również w spekulacjach transferowych. Maj to dla niego przede wszystkim tradycyjna harówka związana z rozbijaniem ataków rywali, w której jest świetny, lecz także czas pokazania światu snajperskich umiejętności. Trzy bramki w czterech meczach, nawet Kamil Glik zapewne z uznaniem pokiwałby głową.

Kolejny, jeśli dobrze liczymy, już sto pięćdziesiąty szósty dowód na geniusz Monchiego. Przyszedł z Almerii za trzy miliony, czyli grosze. Wiele spotkań rozegrał jako skrzydłowy, ale za bardzo gorący towar na rynku uchodzi jako prawy obrońca. To na tę pozycję przymierza go Barcelona. Delikatne problemy z bronieniem są, ale to raczej naturalne (przypomnijcie sobie początki Łukasza Piszczka). No dobra, maj. Jego miesiąc. Zaczął od wywalczonego karnego i asysty w spotkaniu przeciwko Realowi, dwoma golami i asystą w meczu z Fiorentiną zafundował kolegom bilety do Warszawy. Na Stadionie Narodowym też zagrał swoje.

W końcówce sezonu mikrus z Hiszpanii znów był liderem Arsenalu. Chętnych do przywłaszczenia sobie tego tytułu nie brakowało – mowa o m.in. Oezilu, Sanchezie – ale to Cazorla odcisnął na Kanonierach największe piętno w tym okresie. Tym większy szacuneczek z naszej strony. O ile przy Walcottcie postawiliśmy znak zapytania, jeśli chodzi o odegraną rolę w kluczowych momentach, o tyle przy Cazorli takich wątpliwości już nie mamy. Zasługi przy zdobyciu podium Premier League i Puchar Anglii nie do podważenia.

Bardzo dobry miesiąc ma za sobą cały Manchester City. Oczywiście niewiele to zmienia w końcowej ocenie gry tej drużyny – drugie miejsce i brak trofeów powodują, ze The Citizens należy się co najwyżej trója. Nieco inaczej jest w przypadku Aguero, on świetną grą w maju przypieczętował zdobycie korony króla strzelców Premier League, zostawiając daleko w tyle rewelacyjnego na początku roku Harry’ego Kane’a i Diego Costę. Od derbów Manchesteru – jeszcze w kwietniu – strzelał jak szalony, tylko raz nie udało mu się pokonać bramkarza. Tak się składa, że był to Łukasz Fabiański. Tu sprawę za snajpera z Argentyny załatwili jednak koledzy.

Może i nie imponuje specjalnie liczbami, ale taki już jego urok. W linii pomocy otoczony jest zdecydowanie bardziej medialnymi piłkarzami od siebie – w skali światowej, rzecz jasna – ale to właśnie on, a nie Pirlo, Pogba czy Vidal, odegrał kluczową rolę w awansie Juve do finału Champions League. Za mecze z Realem należą mu się co najmniej dwie mocne ósemki, a gdyby ktoś chciał go ocenić jeszcze wyżej, nie mielibyśmy zbyt wiele kontrargumentów. To nie przypadek, że w maju, w obliczu rotacji, to właśnie jemu została powierzona opaska kapitana. W Berlinie warto mieć na niego oko.

Wiele wskazuje na to, że w najwyższej formie nie są jego doradcy, którzy podpowiedzieli mu, że warto urządzić pokaz hucpy na konferencji prasowej w najgorętszym dla klubu okresie. Jeszcze więcej podpowiada nam, że w nie najlepszej dyspozycji są jego styliści i fryzjerzy, o czym przekonać mogliśmy się podczas finału Pucharu Króla. To jednak tylko poboczne wątki, bo sam Dani Alves w formie jest mistrzowskiej. Znów kursuje prawą stroną w tę i we w tę jak za najlepszych czasów. Z jedenastu asyst w tym sezonie cztery zaliczył właśnie w maju (niektóre źródła podają, że miał ich pięć – chodzi o podanie przy pierwszej bramce Messiego z Athletikiem). Choć katalońskie media przerzucają się nazwiskami kandydatów do jego zastąpienia, nie będzie to łatwe. Tym bardziej, że Messi mówi, że nie wyobraża sobie drużyny bez Brazylijczyka.

Kibice w Paryżu zapewne plują sobie w brodę, że na najwyższy poziom wskoczył tak późno. To długo nie był jego sezon. Trafiał, ale rzadko i w dodatku pojedynczo. Serie zostawił sobie na koniec sezonu. Ostatnio tylko bramkarz Montepellier wyszedł cało z pojedynku z Urugwajczykiem. Czterech pozostałych poległo, a bramkarz Guingamp aż trzykrotnie. Cavani trafił też w finale Pucharu Francji przeciwko Auxerre, jak się okazało, była to jedyna bramka w tym meczu, więc tym samym stał się bohaterem Paryża.

Zapewne znajdą się wśród was tacy, którzy zasługi Neymara w ostatnich wynikach Barcelony sprowadziliby do dostawiania nogi w kluczowych momentach. Jednak według nas degradowanie Brazylijczyka do roli „sępa”, to ocena zbyt powierzchowna, a co za tym idzie bardzo krzywdząca. Gość współtworzy najlepszy atak świata i nawet jeśli jest jego najsłabszym ogniwem, to jest również ogniwem niewymienialnym. W maju pokazał, że ma wiele do zaoferowania. I nie chodzi nam tutaj jedynie o ozdobniki w postaci piętek czy nietypowych zwodów.

Absolutny bohater finału Ligi Europy, jedna z kluczowych postaci półfinałów tychże rozgrywek. To w zupełności wystarczyło, by załapać się do pierwszej piątki. W lidze Emery go oszczędzał – w pierwszym składzie wyszedł tylko na Real, któremu strzelił zresztą bramkę. W związku z powyższym w pełni rozumiemy tę politykę. Jego gra doprowadziła nawet do tego, że van Gaal zaczął rozważać podmiankę kolumbijskich snajperów. Jakkolwiek patrzeć, spory komplement.

Jego statystyki w skali całego miesiąca zbytnio nie imponują, ale Moratę wywindowała jakość, a nie ilość. Nie jakość samych bramek, a przeciwnika któremu zostały strzelone. W pierwszym meczu z Realem zbliżył się do ideału. W drugim uciszył Santiago Bernabeu, czyli swój piłkarski dom. Ciężko nie rozpatrywać tej sytuacji w kategoriach zemsty. Gdyby pozostał w Realu, mecz oglądałby zapewne z perspektywy linii bocznej. Teraz zapowiada, że będzie chciał pokonać bramkarza Barcelony, by nieco osłodzić fanom Królewskich sezon bez trofeów. Dobry chłopak.

Zmagał się w maju z problemami natury zdrowotnej, ale swoje zdążył zrobić. Strzelał tylko Cordobie, ale urosło to rangi wydarzenia, gdyż był to pierwszy hat-trick Suareza w barwach Dumy Katalonii. Skupił się bardziej na podawaniu. Być może kiedyś byłoby to nie do pomylenia, ale ten sezon pokazał, że „El Pistolero” w barwach Barcelony ewoluuje. W lidze ma więcej ostatnich podań niż bramek. Z kolei we wszystkich rozgrywkach ich liczba jest równa. W maju błysnął głównie dwiema asystami w meczu z Bayernem i jedną w finale Pucharu Króla.

Nie poprowadził Realu do żadnego trofeum w tym sezonie. Można nawet powiedzieć, że w najważniejszych momentach zawiódł jako lider. Dwumecz z Juve? Gole w obu spotkaniach, ale prócz tego na boisku nie zachowywał się jak najlepszy piłkarz świata. Starcie z Valencia. Długo będzie się mu wypominać zmarnowaną jedenastkę. Nie zmienia to jednak faktu, że statystyki w maju wykręcił naprawdę kosmiczne. Hat-tricki z Sevillą, Espanyolem i Getafe zapewniły mu trzecie Trofeo Pichichi. Wszyscy, nawet fani Portugalczyka, mają świadomość że inaczej miał wyglądać ten miesiąc, ale nie wypada nam nie docenić jego indywidualnych popisów, na tym polega przecież ten ranking.

Wybaczcie, ale nie będziemy uzasadniać tego wyboru. Nie ma takiej potrzeby. Golem w finale Pucharu Króla jedynie potwierdził, że kwestia Złotej Piłki za ten rok została rozstrzygnięta rekordowo szybko.


Bramkę zapewne oglądaliście tysiąc razy, więc teraz posłuchajcie

*

I nasze TOP30. Klasyfikacja powoli nabiera kształtów, choć wciąż by się w niej znaleźć, wystarczył jeden świetny miesiąc. Cierpliwości, nie jesteśmy jeszcze nawet półmetku. Do zobaczenia za miesiąc.

Przygotował Mateusz Rokuszewski


Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...