Ostatnio mamy mały problem ze Śląskiem Wrocław, a dokładniej rzecz ujmując – z oceną funkcjonowania klubu z Dolnego Śląska. Przez kilka ostatnich lat sprawa była jasna – nie dzieje się tam najlepiej. Później, wraz ze zmianą kadry zarządzającej, Śląsk wychodził na prostą, chwaliliśmy to niejednokrotnie. Jednak ostatnie miesiące to powrót gorszych czasów. Ujmujmy to tak – gdyby prowadzenie klubu porównać do meczu piłkarskiego, to obecne władze drużyny z Wrocławia najpierw strzeliły kilka goli do właściwej bramki, a później – ni stąd, ni zowąd – wpakowały kilka samobójów.
Najpierw duże susy do przodu, a później klika mniejszych kroków wstecz. Ledwie zdążyliśmy pochwalić prezesa Pawła Żelema, który wykonał kawał dobrej roboty w zakresie finansów Śląska. Klub pozbył się zawodników, którzy znacząco obciążali jego budżet. Drużyna została niemal całkowicie przebudowana, a motywem przewodnim zmian były oszczędności, lecz jej poziom drastycznie nie spadł. Ba! We Wrocławiu dalej mają ekipę z ligowej czołówki, tym razem na zdrowszych zasadach. Mają też trenera (autorski pomysł Żelema), który dał się poznać jako człowiek otwarty i co ważniejsze – fachowiec.
Wszystko ładnie-pięknie, ale tylko do pewnego momentu. Lampka alarmowa zapaliła się nam bodajże w momencie słynnego transferu Danielewicza. Jakkolwiek patrzeć, dziadostwo. Ostatnio była sprawa z Plaku, którą zajmowaliśmy się bardzo szeroko. W tym przypadku mieliśmy już do czynienia z dziadostwem do kwadratu.
Teraz we Wrocławiu mają problemy. Z wynikami, z frekwencją, a także z zabezpieczeniem bytu na przyszły sezon. Słowem: nerwówka. Jak przeczytaliśmy dziś w Gazecie Wyborczej, “wrocławskie towarzystwo wzajemnej adoracji” winą za zły stan rzeczy, głównie w zakresie frekwencji lub też ogólniej: atmosfery wokół drużyny, obarcza… lokalne media. Przytoczmy fragment.
Według Pawłowskiego to efekt negatywnej kampanii tworzonej przez lokalne media. Podobne zdanie mają większościowi udziałowcy Śląska zrzeszeni we Wrocławskim Konsorcjum Sportowym. O dziennikarzach wrocławskiej “Gazety Wyborczej” prezes Paweł Żelem mówił, że “plują na klub”.
Winne lokalne media. Nie piłkarze, którzy grają padakę. Nie trenerzy, którzy za drużynę odpowiadają. Również nie władze klubu, do których kompetencji z pewnością należy nadzorowanie prac komórki marketingowej. Lokalne media. Panowie…
Za słowami idą też czyny, bo jakiś czas temu władze zapowiedziały, że z jedną z redakcji spotkają się w sądzie, a Tadeusz Pawłowski, który na początku pracy tak zachęcał dziennikarzy do współpracy, zaczął wojować z osobami piszącymi o Śląsku m.in. poprzez zamykanie treningów. Niby takie ich prawo, nie twierdzimy rzecz jasna, że klub chce bezpodstawnie ciągać dziennikarzy pod sądach, ale umówmy się – ludzie Śląska tej wiosny nie zrobili zbyt wiele, by pisać o nich tylko i wyłącznie pozytywnie. Tak więc obrażanie się na media to jakieś nieporozumienie. Co najmniej dziwna zagrywka.
Naszym zdanie rozważyć należy dwie kwestie. Pierwsza, absolutnie podstawowa: ciąg przyczynowo-skutkowy. Władzom klubu wydaje się powodem złej atmosfery wokół Śląska i niskiej frekwencji jest nieprzychylność mediów, podczas gdy wszelkie publikacje to jedynie skutek ich działań lub bierności. Tak, tak, przyczyn należy szukać w ich ogródku. Poza tym, jeśli już przyjmujemy taką narrację, należałoby się zastanowić, jakie jest przełożenie publikacji w lokalnych mediach na frekwencję… Na pewno jakieś jest, ale damy sobie palca uciąć, że bardzo, bardzo niewielkie. Załóżmy, że zrobilibyśmy ankietę wśród kibiców, którzy bywali na stadionie, ale ostatnio przestali na niego przychodzić. Poprosilibyśmy o podanie przyczyny. Jak myślicie, ile osób wspomniałoby o lokalnej prasie?
No właśnie.
Jak dla nas we Wrocławiu ewidentnie widać już zmęczenie sezonem. Nie tylko u piłkarzy.
Fot. FotoPyK