Kiedy jeden robił w pieluchy, drugi przygotowywał się do debiutu w zawodowej piłce. Dziś obaj, ex-aequo, są królami strzelców Serie A. Wschodząca gwiazda, niebywale sprytny Mauro Icardi oraz Luca Toni, na którego zaczyna już brakować określeń. Nazywanie go dziadziusiem, emerytem, piłkarskim starcem ludziom zwyczajnie się znudziło. Tym bardziej, że żwawy 38-latek wszystkie te złośliwe docinki ripostuje na boisku. Takie rzeczy to chyba tylko w Serie A.
Z całym szacunkiem dla ligi włoskiej, która ma przecież przedstawiciela w tegorocznym finale Ligi Mistrzów. Juventus jest jednak planetą krążącą po innej orbicie, nieco oderwaną od makaroniarskiej rzeczywistości. Korona króla strzelców dla Toniego jest tego chyba najbardziej dobitnym przykładem. Bo w której z europejskich lig można wyobrazić sobie coś podobnego? W Anglii? Niemczech? Hiszpanii? Przecież tam napastnicy w wieku Toniego strzelają gole, ale co najwyżej dzieciakom w ogrodzie. Rekord przyklepany. Do tej pory najstarszy capocannoniere, Dario Hubner, miał 35 lat.
Kiedy trzy lata temu Luca podpisał kontrakt w Zjedoczonych Emiratach Arabskich, wszyscy przyjęli to beznamiętnie, ze zrozumieniem. Jest stary, ma znane nazwisko i medal mistrza świata, chce ustawić pokolenie. Naturalna sprawa, tym bardziej, że we Włoszech kompletnie mu nie szło. W każdym z kolejnych klubów musiał odgrywać role drugoplanowe. Dla Romy, Genoi i Juventusu zdobył w sumie dziesięć bramek. Liczba zabawna i aż trudno przyporządkować ją do nazwiska Toni. Nazwiska, które było jak stempel z gwarancją jakości. Nic dziwnego, że zwątpił i postanowił wykorzystać ostatnie miesiące jako-takiej kondycji fizycznej na zagarnięcie pięciu walizek z dolarami. I wtedy zdarzyło się nieszczęście. Największa możliwa tragedia.
Kiedy grał w Al-Nasr, jego partnerka spodziewała się pierwszego dziecka, o które starali się bardzo długo. Niestety, urodziło się martwe. Toni olał baseny, bentleye i dwadzieścia trzy sypialnie. Spakował się i wrócił do Włoch, jak najszybciej było to tylko możliwe. Był załamany, wpadł w depresję. Miał ogromną ochotę skończyć z graniem. Nie miał na to siły i nie miał do tego głowy. Od tego pomysłu odciągnęła go jednak Marta, partnerka. Przekonała, że życie toczy się dalej, a bez tego, co kocha robić najbardziej, będzie mu jeszcze ciężej. Posłuchał. Na szczęście. I zaczęła się powolna odbudowa.
Najpierw trafił do Fiorentiny, gdzie ściągnięto go jako koło ratunkowe po fiasku rozmów z Dymitarem Berbatowem. Nie był jakąś bardzo jasną postacią, ale w klubie, w którym zdobył pierwszą koronę króla strzelców, przypomniał sobie o co w tym wszystkim chodzi. Zaczął w miarę regularnie trafiać do bramki, ale po sezonie dość brutalnie mu podziękowano. Ktoś uznał, że skoro kupują Mario Gomeza, to Toni jest już piątym kołem u wozu. Prawde mówiąc podobny tok myślenia miał ręce i nogi. Pewnie zrobilibyśmy podobnie, ale dopiero dziś widać, jak nieprawdopodobny popełnili błąd. W tym sezonie Serie A, Gomez zdobył osiemnaście bramek mniej, niż Toni. Wystarczy?
I kiedy tak został wypchnięty ze swojego ukochanego klubu, kiedy w metryce przybyła kolejna cyferka, wszyscy byli pewni, że zrezygnuje. W międzyczasie jego partnerka urodziła jednak córeczkę, Blankę. Być może ten fakt naładował go dodatkową energią i postanowił zostać na scenie. Zgadzając się na 50-procentową obniżkę zarobków, podpisał kontrakt z Hellasem Werona, beniaminkiem Serie A. – Dzięki Bogu zarobiłem już w swoim życiu wystarczająco dużo pieniędzy. Postanowiłem grać dalej tylko dlatego, że to kocham. Uwielbiam ciężko pracować, poświęcać się dla tego sportu i będę grał tak długo, jak tylko dam radę – mówił wówczas dla “La Gazzetta dello Sport”.
Tego, co działo się później, czyli ostatnich dwóch sezonów, nie da się wytłumaczyć w sposób do końca racjonalny. W dwa lata zdobył 42 bramki, grając dla klubu spoza włoskiego topu. Sezon temu w wyścigu o statuetkę dla najlepszego strzelca ostatecznie, o dwa gole, wyprzedził go tylko Ciro Immobile. Media chciały, żeby Cesare Prandelli powołał go na mundial. Jego i Francesco Tottiego, ale selekcjoner miał inne plany. Wczoraj natomiast rzutem na taśmę, zaliczając dwa trafienia w ostatniej kolejce, dogonił go Icardi, ale to, co zrobił Toni zasługuje na najwyższe słowa uznania. Zostawił w tyle wielu napastników. Nie dość, że znacznie młodszych, to jeszcze uznawanych za absolutny top. Na przykład Carlosa Teveza, który za moment zagra w finale Ligi Mistrzów, czy Gonzalo Higuaina.
Druga, trzecia czy czwarta młodość. Nieistotne. Z końcem czerwca kończy się jego kontrakt. Pojawiło się zainteresowanie wielu włoskich klubów, w tym sensacyjnego beniaminka z Carpi. Toni na kolejny rok, już ostatni, najprawdopodobniej zostanie jednak w Weronie. Mieście, które nie tylko piłkarsko go wskrzesiło, ale stworzyło piłkarskiego superbohatera.