Sygnalizowaliśmy to już wczoraj. Od dłuższego czasu obawialiśmy się, że wyjście słońca i rozpoczęcie lata w pełnej krasie to najgorsza wiadomość dla sympatyków Ekstraklasy. Intensywność meczów spada w tym czasie do poziomu, jakiego nie widać nawet w starciach gwiazd TVN-u z reprezentacją polityków. Tam przynajmniej te wszystkie brzuchate Ryszardy Kalisze jakoś się starają, by się nie skompromitować na oczach publiczności. W Ekstraklasie już niekoniecznie. Dzisiejsza potyczka Łęcznej z Ruchem to już taka kicha, że aż się prosiło, by na ekranie obok wyświetlić legendarne spotkanie Cracovii z Zagłębiem i poprosić o wskazanie różnic. Tych byłoby niewiele.
Napiszemy to delikatnie: wstydu, panowie, nie macie.
Z tego wszechobecnego marazmu w 52. minucie na moment wychylił się Marek Zieńczuk. Skrzydłowy Ruchu rzucił świetną piłkę do Kuświka, a ten – po 652 minutach bez bramki – w ładnym stylu się przełamał. Była to zarazem druga akcja tego meczu. Pierwsza miała miejsce w 34. minucie i była podstawą do stworzenia całego podsumowania highlightów z pierwszej połówki. – Widzimy tu najlepszą sytuację – stwierdził tuż przed przerwą Rafał Dębiński, którego najlepiej skontrował Wojciech Jagoda: – Nie najlepszą, tylko jedyną.
Kurtyna.
Od tamtej pory nie zmieniło się praktycznie nic. Łęczna bez kontuzjowanego Bonina nie potrafiła stworzyć żadnej składnej akcji (chyba że taką nazwiemy niemrawy strzał Tanczyka), a Ruch – zadowolony (i zaskoczony) po trafieniu Kuświka – rozłożył leżaki. Takie tempo meczu najbardziej odpowiadało Filipowi Starzyńskiemu, który ma to do siebie, że potrafi przestać 148 meczów z rzędu, ale świetnie ułożona noga pozwala mu czasem zapunktować w klasyfikacji kanadyjskiej. Szczególnie z piłki – nomen omen – stojącej. I to właśnie odróżnia popularnego „Figo” od poważnych ligowców – stać chłopaka, by wygrywać takie mecze w pojedynkę, ale do tego trzeba choćby minimum ambicji. Minimum przyspieszenia, agresji, pressingu. Minimum zdecydowania, kreatywności. Ale niestety właśnie słowo „minimum” najlepiej określa historię Starzyńskiego w Ekstraklasie. Minimum przyzwoitości.
Ruch stawia milowy krok w kierunku utrzymania, Łęczna nawet nie próbowała udawać, że na tym utrzymaniu jej zależy, ale drużynie Szatałowa trzeba oddać, że w uzyskaniu korzystnego wyniku przeszkodził jej sędzia. Kuriozalna sytuacja. Patrik Mraz biegnie na pojedynek w polu karnym z Rafałem Grodzickim, obrońca Ruchu z całym impetem wchodzi w niego ciałem, wybija z rytmu… Ewidentna jedenastka. Nie ma o czym dyskutować. Grodzicki nawet nie myślał o piłce – widać to w każdej powtórce. Werdykt? Żółta za Mraza. Prawdopodobnie za pyskówkę, bo za co innego?
Sędzia Stefański dostosował się do poziomu piłkarzy. Pełen Łomżing.