Najdziwniejsze, najbardziej wyjątkowe, niesamowite miejsca, w których gra się w piłkę? O, to jest materiał na dokument. I co ważne, taka produkcja właśnie powstaje. Zabrali się za to filmowcy ze światowej centrali, a dzieło na koniec ma wylądować w muzeum FIFA w Zurychu, gdzie będzie świadectwem tego jak globalnym sportem jest futbol. Dzięki temu obok Maradony, Pelego i Messiego znajdzie się miejsce dla chłopaków z Eriskay FC, maleńkiej szkockiej wyspy na Atlantyku. I tak, wiem, że nie ma gorszego momentu na mówienie o jakiejś pozytywnej inicjatywie FIFA, ale skierujmy soczewkę na wyspiarzy, zapisują fajną historię.
Docelowo wyróżnione ma być osiem lokacji, Eriskay jest pierwszą, którą znamy. Wyspa mająca raptem kilka kilometrów kwadratowych, tylko stu pięćdziesięciu mieszkańców, a przez lata kojarzona była tylko z jednego: z katastrofy statku, który zatonął u jej brzegów, a który przemycał ogromne ilości whisky… Teraz, po siedemdziesięciu latach, ponownie światła reflektorów rzucone zostały na wysepkę i ponownie z dość kuriozalnych powodów. Zapraszamy.
***
Opowiedzcie najpierw o boisku. To w końcu ono w dużej mierze zapracowało na nagrodę.
(Ali MacDonald, były zawodnik Eriskay FC): – Nigdy nie wiadomo jak odbije się piłka, jest bardzo nierówne. Na tiki takę nie masz co liczyć. Między jedną bramką a drugą jest mniej więcej metr różnicy wysokości, więc atakując na jedną z nich masz sporą przewagę. Do pewnego momentu mieliśmy też pięć narożników.
Pięć narożników? Jak to możliwe?
(Dominic MacAulay, mieszka na wyspie i gra w drużynie): – Tuż przy linii bocznej, jeszcze w obrębie boiska, była sporych rozmiarów skała, więc obrysowywaliśmy murawę tak, żeby ją okrążyć. W ten sposób powstał piąty róg boiska. My w Eriskay przyzwyczailiśmy się do tego, a nawet wykorzystywaliśmy na swoją korzyść. Graliśmy o tę skałę jak o ścianę na hali. Dziś już jej nie ma, została wysadzona, ale i tak znamy murawę na wylot i z tego względu u siebie jesteśmy wyjątkowo trudni do pokonania. Wiemy gdzie są dołki, gdzie da się podać, skąd futbolówka się stoczy i nie ma sensu za nią gonić.
Bywa niebezpiecznie?
AM: – Na pewno niebezpieczny jest klif z jednej ze stron. Teraz już lepiej zabezpieczony, ale dawniej, za czasów naszych dziadków, ponoć zdarzało się, że ktoś spadał z niego i trafiał do szpitala.
DM: – Wielką rolę odgrywa też wiatr. Nasz bramkarz przykładowo dzięki niemu strzelił już w tym sezonie cztery gole. Zresztą, aktualnie zbieramy fundusze na nową szatnię, bo podczas jednej z burz wiatr miał prędkość ponad 150km/h i po prostu porwał ją ze sobą na morze. Teraz musimy się przebierać o tak, przy murawie, a często przecież w deszczu czy przy mrozie.
AM: – Po prawdzie, inne drużyny z ligi chcą zablokować granie na Eriskay. Narzekają w federacji, że nie da się normalnie grać, że jest niebezpiecznie. Ale teraz nasze boisko jest sławne i myślę, że przetrwamy. To dla nas ważne, jako jedyni w lidze mamy własne boisko, wszyscy inni grają na obiektach miejskich. Wiele wysiłku wkładamy w to, żeby je utrzymać w przyzwoitym stanie. Ciągle staramy się naprawiać co się da, a warunki i finanse tego nie ułatwiają.
W zespole grają tylko zawodnicy z wyspy?
AM: – Nie, jak mówię, mieszka tu tylko 150 ludzi, odlicz osoby starsze, małe dzieci, kobiety… Byłby problem z uzbieraniem drużyny. Ale zwykle są to osoby w ten lub inny sposób związane z Eriskay. A chłopaki stąd zaczynają wyjątkowo wcześnie, ja miałem czternaście lat, gdy zacząłem grać z dorosłymi.
DM: – Ja też gram właśnie swój pierwszy sezon, mam czternaście lat.
Rywale traktują ulgowo z tego względu?
DM: – A gdzie tam. W ogóle się nie przejmują. Typowa twarda szkocka piłka (śmiech). Ale idzie przywyknąć, z każdym kolejnym meczem się przyzwyczajam i jest lepiej.
Skąd kasa na funkcjonowanie klubu i jakie są wydatki?
DM: – Wydatki są, bo wyjazdy po różnych wyspach swoje kosztują, do tego sprzęt, a takie na przykład piłki przy mocniejszym wykopie potrafi porwać morze. Utrzymujemy się z datków, w rezultacie czego praktycznie każdy kto mieszka na wyspie jest w jakiś sposób zaangażowany w klub. Eriskay FC wiele znaczy dla tutejszej społeczności, łączy nas ze sobą – drużyna działa już ponad sześćdziesiąt lat, grali w niej nasi ojcowie, dziadkowie. Poza boiskiem, nie licząc domów, na wyspie są jeszcze tylko sklep i bar.
AM: – Jeszcze do niedawna nie mieliśmy nawet połączenia lądowego, byliśmy odizolowani. Można się było wydostać tylko łodzią albo promem. Gdy przypływała do nas drużyna na mecz, ugaszczaliśmy ich, robiliśmy mały bankiet – kobiety piekły ciasta, każdy znosił co miał, czy to alkohol, czy to coś do przekąszenia… Taka okazja towarzyska. Dzisiaj też to przetrwało, ale w mniejszej formie – obie drużyny idą do baru na kilka drinków.
Jak wpłynął na was rozgłos w mediach?
AM: – Ja w pierwszej chwili myślałem, że to żart. Potem, że to kompletna abstrakcja. Ale dalej, że to znakomite dla wyspy – wcześniej byliśmy sławni tylko przez Whiskey Galore (film i książka powstała na motywach katastrofy S.S. Politician – przyp. red.), teraz jeszcze znają nasze boisko. Mam nadzieję, że wyspa na tym zyska.
DM: – Szczerze mówiąc, to zainteresowanie jest wręcz przytłaczające. Dzwonią do nas z prasy, ze stacji telewizyjnych, nasza historia opisywana jest w wielu krajach. Sam mecz do dokumentu nagrywano w ostatni wtorek. Aura była tradycyjna, czyli bardzo zimno i bardzo wietrznie. Nagrywano nas ze środka boiska, więc musieliśmy grać omijając ekipę. Przyszła masa ludzi, dawne legendy Eriskay, sporo ludzi z sąsiednich wysp.
Grałeś czy oglądałeś Dominic?
DM: Grałem. Strzeliłem nawet pierwszą bramkę.
No to uwiecznienie w muzeum masz jak w banku.
Tak. To niezwykłe uczucie, mogę kiedyś pojechać do muzeum w Zurychu i zobaczyć, jak strzelam bramkę. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę w stanie coś takiego o sobie powiedzieć.
Przygotował Leszek Milewski