Niemal trzysta tysięcy mieszkańców. Żadnej konkurencji w mieście, praktycznie żadnej konkurencji w regionie. Całkiem sympatyczna pozycja na mapie. Na zachodzie najpoważniejszy rywal jakieś 200 kilometrów dalej. Na południu – prawie trzysta. Na północy? Ha, chyba FK Kowno, albo nawet Skonto Ryga. Do tego świetny, funkcjonalny i nowoczesny stadion, sporo młodych i zdolnych zawodników oraz wizja. Wizja budowy dumy całego Podlasia, którą wzajemnie napędzają się chyba wszyscy w całym województwie.
Jagiellonia Białystok. Wielki projekt.
Dla niewprawnego widza na początku może to brzmieć dość niecodziennie, bo przecież pierwsze dwa miejsca w lidze od dawna zaklepuje – jak to żartobliwie ujęto – “kondominium poznańsko-warszawskie”, a jeśli ktoś robi zamach na ten duet – no to raczej Wisła czy Śląsk. Problem jednak polega na tym, że trochę niepostrzeżenie, trochę po cichu i bez fajerwerków – godny rywal dla wielkiej dwójki może rosnąć pod wschodnią granicą.
Przesadzamy? Nie, przesadą na pewno byłoby wynosić pod niebiosa Jagiellonię za stylowe skasowanie Lecha i bardzo długie trzymanie w szachu Legii. To tylko 180 minut, dwa mecze, które mogły wprawdzie zaowocować poważnym rozbiciem duopolu, ale jednak – nie mogły przesądzić o losach całej kampanii. Kampanii rozumianej nawet nie jako jeden sezon, ale jako długofalowy projekt.
Nie, Jagiellonii nie można oceniać tylko przez pryzmat znakomitych występów z czołówką, na pewno nie można też brać pod uwagę wyłącznie tej rundy, czy nawet szerzej – wyłącznie kadencji Michała Probierza. Naszym zdaniem Jagiellonia zasługuje na uwagę i szacunek przede wszystkim dlatego, że obecne wyniki, praca trenera i kilka świeżych, młodych nazwisk to nie przypadek, ale owoc konsekwentnie realizowanej wizji.
No… Z konsekwencją może trochę przesadziliśmy, ale tylko trochę. Naszym zdaniem symbolicznym początkiem ery, o której teraz mówimy jest zatrudnienie Michała Probierza. Po nieudanym eksperymencie ze Stefanem Białasem, na ławce Jagiellonii usiadł charyzmatyczny, wygadany, momentami bezczelny facet, który doskonale wiedział, czego chce. Nie ma co ukrywać – Probierz zaczął budować ten klub, co zresztą w pewnym momencie się na nim zemściło. Zacytujmy fragment naszego przedpotopowego tekstu:
Mamy już pierwszego zwolnionego trenera w sezonie 2011/2012. Jest nim Michał Probierz, który w Jagiellonii w ostatnim czasie był zmuszony do pracy w tak uwłaczających warunkach, że to się w pale nie mieści. No i zażądał: czterdziestu pełnowymiarowych boisk (połowa krytych), dwudziestu tysięcy zawodników, ośmiu kompleksów hotelowo-basenowych, portu lotniczego i dostępu do morza oraz wyrzutni rakiet patriot. Czyli dokładnie tego wszystkiego, co mają na Białorusi, w Kazachstanie i Turkmenistanie. Klub uznał, że nie podoła i teraz Michał może już szukać pracy tam, gdzie mu się tak bardzo podobało – np. w Mińsku.
Tak, tak. Każdy Napoleon ma swój Pawłodar. Kompromitacja w europejskich pucharach nie była chyba nawet najbardziej bolesna – chodziło właśnie o fakt, że w Białymstoku kupowano wizję Probierza, kupowano jego pomysły i realizowano to, czego zapragnął, by na koniec usłyszeć: “tu się nie da”. Inna sprawa, że Michniewicz spotkał się z odwrotnym traktowaniem – jemu z kolei kupiono i niemal wciśnięto zawodników, którzy w żaden sposób nie mogli zastąpić choćby sprzedanego rundę wcześniej Grosickiego. Naszym zdaniem Jaga wyciągała jednak wnioski ze swoich błędów.
Tomasz Hajto dostał już o wiele więcej czasu, równe półtora roku. Stokowiec? Chyba był tylko opcją “w oczekiwaniu na Probierza”. Sam powrót charakternego szkoleniowca też zresztą świadczy o jakieś spójnej wizji – wcześniej dostał trzy lata, teraz pewnie też ma spory kredyt zaufania, jako facet, który dba o coś więcej, niż tylko następny mecz. Probierz w rozmowie z nami opowiadał, że zabrał na zgrupowanie juniorów, którzy nie tylko zapoznawali się z regułami panującymi w dorosłym zespole, ale brali udział w sparingach, stanowili integralną część całej drużyny.
Popatrzmy na ich skład. Drągowski to już oklepany temat, ale już na przykład Straus to dowód na potencjał Jagiellonii w całym regionie. Wyciągnięty z Olsztyna i wychowany na solidnego ligowego obrońcę 20-latek potwierdza, że Jaga w tamtym rejonie musi być po prostu uważna i cierpliwa, a talenty same wpadną jej w łapy. Mackiewicz. Nieco starszy, ale to już z kolei produkt klubowej szkółki, która przejęła skrzydłowego wieki temu. Mystkowski, białostocczanin, pięć występów w Ekstraklasie jeszcze przed osiemnastymi urodzinami. Romanczuk. Anonim z Legionowa, który z Legią zagrał tak, jakby miał 300 meczów w lidze. A idą już przecież kolejni, jak choćby Maliszewski, białostocczanin, rocznik 1998, włączony do kadry pierwszego zespołu, czy Gajko i Buzun, wychowankowie Jagiellonii z rocznika 1996, obaj już po debiucie w najwyższej klasie.
Uzupełnia to wszystko “moda na futbol”, która wytworzyła się w Białymstoku po otwarciu nowego stadionu. 21 tysięcy widzów na inauguracyjnym ogoleniu 5:0 Pogoni Szczecin, 15 tysięcy na meczu z Koroną, 11 z Wisłą i Śląskiem. Jest więc zarówno solidna baza fanatyków przychodzących nawet na mecze z Piastem, jak i ogromny potencjał, by zapełniać stadion przy hitowych spotkaniach.
Gdy dodamy do tego bardzo przemyślaną politykę transferową, której potwierdzeniem są m.in. Pazdan czy Quintana… Czy Jagiellonia może wskoczyć na poziom “podlaskiego” odpowiednika Lecha Poznań? Jeśli dalej będzie kroczyć drogą, która doprowadziła ich do ogrania “Kolejorza” przy Bułgarskiej z trzema wychowankami w składzie – kto wie. Wystarczy nadal zgarniać wszystkie talenty od Olsztyna po Rzeszów, wystarczy dbać o pozycję lidera w regionie, czy raczej na całej wschodniej ścianie, wystarczy konsekwentnie budować klub, a nie tylko zespół na kolejną rundę i powinno odpalić.
To naprawdę może być wielki projekt.