Wiele wskazuje na to, że nikt już nie zatrzyma Kamila Wilczka w walce o koronę króla strzelców. Lider klasyfikacji włączył wczoraj piąty bieg i strącił z trenerskiego stołka Marka Zuba, strzelając GKS-owi Bełchatów cztery gole. W sumie ma ich na koncie już dwadzieścia.
Cztery gole w jednym meczu, to chyba wypada zacząć od gratulacji…
– Prowokowaliście mnie (śmiech) Piszecie, że żółwi wyścig po koronę, że tylko Zwoliński strzela regularnie, że Wilczek nie ucieka, no to musiałem zareagować…
Ale żeby od razu Marka Zuba zwalniać?
– Zwolniony?
Już oficjalnie.
– O kurcze, to niemiło. Tego akurat nie miałem w planach.
Dzisiaj w Gliwicach dzień świąteczny?
– Chyba już do mnie dotarło, co się stało, chociaż przyznaję – długo nie ogarniałem sytuacji. Musiałem się z tym przespać, wstałem i okazuje się – to prawda. Generalnie, po meczach mam problem, żeby zasnąć, dzisiaj nie spałem chyba aż do czwartej. Było o czym myśleć.
Obejrzałeś powtórki?
– Włączyłem sobie skrót. Paradoks polega na tym, że najpierw zagrałem jedną z najgorszych swoich połów w całej rundzie. Byłem zły na siebie w szatni, nic mi nie wychodziło – albo byłem spóźniony, albo źle przyjąłem, albo straciłem. Całkowicie mi to 45 minut nie wyszło. Trener Latal miał pretensje. Na szczęście strzeliłem pierwszą bramkę i wszystko puściło.
Złapałeś luz. Zacząłeś sobie pozwalać na coraz więcej i wszystko wychodziło.
– Czasem tak jest. Wtedy już cokolwiek kopniesz to wpada. Zwłaszcza ta ostatnia bramka. Myślę: „mam trzy, dlaczego nie spróbować czwartej”. Zaryzykowałem, byłem już mocno podbudowany psychicznie i to się opłaciło. Fajnie wyszło, bo wczoraj mój syn miał akurat pierwsze urodziny. Wcześniej był też na meczu z Legią, w którym zaliczyłem hat-tricka. Będę ten dzień na pewno pamiętał.
Teraz już chyba nie ma sensu czarować, że sprawa walki o koronę króla strzelców jest otwarta.
– Jestem bliżej niż dalej, to na pewno. Chociaż… Piłka jest nieprzewidywalna. Skoro ja strzelił to i każdy inny piłkarz za chwilę może strzelić cztery bramki.
Kogo traktujesz dziś jako głównego rywala?
– Chyba jednak Pawła Brożka, bo to zawodnik, który wiele razy potwierdzał, co potrafi.
W całej rundzie strzelił o jedną więcej niż ty wczoraj.
– Dlatego coraz bardziej wierzę, że może mi się udać…
Czujesz, że w grupie spadkowej masz teoretycznie łatwiej?
– Wiem, że niektórzy tak powiedzą, ale to nie jest moja wina, że ktoś wymyślił tę reformę. Nie ma meczu, w którym łatwo zdobyć cztery bramki, chyba że na podwórku. W grupie spadkowej jest dużo fizycznej walki, często drużyny przesuwają się na własną połowę, nie chcą stracić gola jako pierwsze, starają się grać z kontry, jest mniej miejsca dla napastnika. To uproszczenie, że jest łatwiej.
W ostatnim wywiadzie dla Weszło mówiłeś, że teraz każdy mecz traktujesz jako ten, w którym wiele możesz przegrać, coś stracić, pokrzyżować swoje plany…
– To prawda, mam ciśnienie, żeby grać w każdym meczu, staram się nie łapać kartek, poważniejsze urazy na szczęście mnie omijają i to procentuje. Wcześniej miałem średnią około jednego strzelonego gola na dwa mecze, teraz – dzięki wczorajszemu – już trochę więcej. Dla mnie to jest teraz ważne, żeby się pokazać, różni ludzie jeżdżą, obserwują…
Dostajesz jakieś sygnały od menedżera?
– Wiadomo, że czasem rozmawiamy, ale na razie to są tematy między mną a nim. Póki co, to on wszystkim się zajmuje, ja skupiam się na graniu. Po sezonie zadecydujemy. Uważam, że tak jest w porządku wobec wszystkich – każdy zajmuje się swoją działką.
Bolton ponownie się nie kontaktuje? Mówiłeś, że chętnie byś tam wrócił.
– Z tego co wiem, nie, ale jak to w piłce – teraz jest temat, a za chwilę go nie ma i na odwrót. Championship dopiero się skończyła, teraz jeszcze są baraże. Plany się lubią zmieniać, więc zaczekamy z tym do końca sezonu.
Rozmawiał PM