Wszystko było jasne już po pierwszym meczu. Na Estadio Sanchez Pizjuan huragan o nazwie Sevilla rozerwał Fiorentinę na strzępy i rewanż miał być formalnością. Dopilnowaniem, by wdeptani w ziemię Włosi nie wydostali się na powierzchnię. Udało się w stu procentach. Sevilla potwierdziła, że jest jedną z najprzyjemniejszych dla oka drużyn w Europie i już po 22 minutach kierownik klubu mógł opuścić ławkę, by kliknąć „confirm” przy rezerwacji lotu do Warszawy.
Na Narodowym zamelduje się chyba najatrakcyjniejszy zespół rozgrywek. Zespół, który w siedmiu z ośmiu meczów fazy pucharowej strzelił przynajmniej dwa gole, a na rozkładzie ma Monchengladbach, Villarreal, Zenit, a teraz Fiorentinę. Wreszcie zespół, który dzięki niebywałemu pressingowi i maksymalnej intensywności – intensywniej po prostu grać się nie da – sprawia, że przeciwnik czuje się jak w pralce. Przed tygodniem zachwycaliśmy się niewiarygodnym tempem, z jakim gra Sevilla, a przede wszystkim jak trafne decyzje podejmuje przy takim rytmie. Dziś zachwycamy się dojrzałością. Przyklepaniem wyniku i kontrolowaniem go do samego końca.
Dziś przeciwnik siadł mentalnie wyjątkowo szybko. Już na przedmeczowej konferencji trener Montella szacował szanse swojego zespołu na 10-15%, ale kluczowym momentem rewanżu mogła być 16. minuta. Wtedy Sergio Rico popisał się nieprawdopodobnym refleksem na linii, a już po pięciu minutach półfinał zabił Carlos Bacca, który odnalazł się w tłumie z typowym dla siebie sprytem, wbijając 26. gola w tym sezonie i – co ciekawe – było to 26. trafienie z pola karnego. To się nazywa lis szesnastki.
Kropkę nad „i”, też z bliska, postawił pięć minut później Daniel Carrico, co tylko potwierdziło, jak straszną Cracovię grała dziś w obronie Fiorentina. Włosi mieli jeszcze szansę na bramkę honorową, gdy Krychowiak – faulując Pizarro – sprokurował karnego. Ilicić jednak zamienił jedenastkę na tzw. „Ramosa”, jak w fachowej literaturze określamy strzał w okolice stadionu. Sevilla może więc odliczać dni do wylotu, a polscy kibice wznowić walkę o wejściówki. Grzech nie obejrzeć Vidala, Banegi, Vitolo czy Bakki, skoro są tak blisko.