Dariusz Wdowczyk zdążył już wrócić do pracy po siedmioletniej dyskwalifikacji spowodowanej udziałem w procederze korupcji, a tymczasem jeden z sędziów, dla którego razem z Andrzejem Woźniakiem mieli niegdyś organizować łapówkę, wciąż walczy i przekonuje, że nie popełnił żadnego z zarzucanych mu czynów. Tydzień temu w pierwszej instancji sąd okręgowy we Wrocławiu uznał go winnym ustawienia meczu Śląska Wrocław, ale Marcin Wróbel zapewnia, że nie spocznie. Choćby sprawa miała trafić do trybunału w Strasbourgu.
Minęło siedem lat, od kiedy straciłeś możliwość sędziowania w Ekstraklasie, a ciągle walczysz. O co? O sprawiedliwość? Bo przecież już nie o powrót do zawodu.
– Nadzieję na kontynuację przygody z gwizdkiem straciłem bezpowrotnie. Przez pierwsze lata walki w sądach i PZPN-ie ona jeszcze się tliła, miałem wielką chęć pokazania, że nie można zniszczyć komuś życia w efekcie pomówienia. Teraz tych sił i chęci już tak wiele nie mam. Jak mówi przysłowie: „więzienia są zapełnione niewinnymi ludźmi”, ale przestało mnie już bawić, że w tzw. państwie prawa można niewinną osobę postawić w charakterze podejrzanego, później ją oskarżyć, a na końcu skazać. Dźwięczą mi w uszach słowa obrońców, które usłyszałem kiedyś czekając na rozprawę – „w pierwszych wyrokach prawdopodobnie wszyscy zostaną skazani”. Było na to wielkie medialne zapotrzebowanie, publiczne poparcie dla sędziów i prokuratorów, presja, żeby ten cały brud i syf wyczyścić. Usłyszałem, że być może nawet ci nieliczni niewinni będą o swoje racje walczyć dopiero w Strasbourgu. Przeraża mnie ta perspektywa. Od początku deklarowałem, że nie popełniłem żadnego z zarzucanych mi czynów korupcyjnych. Ale teraz dociera do mnie, że jestem w stanie się nie obronić.
Tyle lat upłynęło, tyle wyroków i orzeczeń różnych organów zapadło. A ciągle próżno szukać takich, które świadczyłyby o tej niewinności, brałyby cię w obronę.
– Nieprawda, było takich kilka. Związkowy Trybunał Piłkarski dwukrotnie przywracał mi uprawnienia sędziowskie. Za pierwszym razem wróciłem nawet do Ekstraklasy jako sędzia główny, co w prokuraturze wywołało furię. Próbowano mi odebrać paszport, sugerowano poręczenie majątkowe, ale sąd to wszystko wyśmiał, jako bezpodstawne. Przyznałem się do wielu spraw. Przyznałem się do wręczania upominków obserwatorom, do rzeczy, które dziś uważam za nieetyczne, choć kiedyś były normą. Nigdy jednak do udziału w procederze ustawiania meczów.
Upominkami kupowało się przychylność, dobre oceny?
– Miałem wielkie aspiracje – oczami wyobraźni widziałem Ligę Mistrzów, mistrzostwa świata, takie mecze. Chciałem się wydostać z tej bagnistej trzeciej, drugiej ligi. Organizowałem transporty dla obserwatorów, wręczałem im drobne prezenty. Niektórzy nie przyjmowali. Mówili „młody człowieku, rozumiemy, ale nie trzeba, przyjadę i cię normalnie ocenię”. Inni wręcz tego oczekiwali.
Ale w końcu usłyszałeś też zarzuty dotyczące ustawiania meczów.
– Tak, PZPN był mocno skołowany. Byłem zawieszany, odwieszany, znowu zawieszany, chociaż później to już bez znaczenia, bo więcej i tak nie sędziowałem.
Dziś już nie ma wielkiego społecznego nacisku na to, by rozliczać grzechy korupcji, nikt nie robi pokazówek, o których mówili obrońcy…
– Faktycznie, zrobiło się to już trochę nudne i nikogo nie interesuje.
Sprawa się zużyła, nie ma wielkiej presji, ale sąd uznał cię winnym.
Ostatni wyrok już zupełnie pozbawił mnie sił i chęci, co nie zmienia faktu, że nie złożę broni. Gdyby zarzucono mi niemoralne zachowania – wręczania prezentów obserwatorom, posypałbym głowę popiołem. Nigdy nie miałem problemu z przyznaniem do błędu. Jednak z zarzutów korupcyjnych, które mam, nie popełniłem ani jednego. Postawiono tezę, znalazł się winny, teza została usankcjonowana przez PZPN, sąd, trybunał arbitrażowy. Ktoś zorganizował łapówkę dla sędziego, a ja jako ten sędzia zostałem skazany, mimo że w procesie nie ma osoby, która tę łapówkę miała mi rzekomo wręczyć.
Powoli, wyjaśnij o co chodzi.
– Oskarżono kierownika drużyny, który miał przekazać łapówkę. Jego postępowanie umorzono, a ja mimo to zostałem skazany za jej rzekome przyjęcie.
Mówimy o meczu Śląska Wrocław z Walką Zabrze. Ale są też inne zarzuty.
– Zostałem wrzucony do wielkiej sprawy „Fryzjera”, która będzie się jeszcze bardzo długo ślimaczyć. Śląsk Wrocław to wątek poboczny. Wyrok miał być ogłoszony dwa lata temu, miałem już przygotowaną salę pod konferencję prasową, chciałem na swoim przykładzie pokazać cały schemat. Nagle jednak zmarła pani sędzia, a polskie prawo mówi, że w takiej sytuacji cała sprawa wymaga powtórzenia. Wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że nic już mnie nie zdziwi. Spokojnie poczekałem i przed kilkoma dniami usłyszałem wyrok skazujący.
Kiedyś deklarowałeś, że zapłacisz 2 miliony złotych, jeśli ten wyrok zapadnie.
– Wymyśliłem taki parasol ochronny dla PZPN-u. Właściwie, zakład, jak mówili moi znajomi i rodzina. Chciałem się założyć z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, że jeśli do czasu wyjaśnienia sprawy będę dalej mógł prowadzić mecze, to w razie skazania mnie prawomocnym orzeczeniem, zapłacę.
Skąd ci to przyszło do głowy?
– Kilka dni wcześniej na zarządzie PZPN odezwał się Sylwester Cacek i w obliczu zmasowanej krytyki związku stwierdził: „Panowie, jeśli wszyscy jesteśmy czyści jak łza, podpiszmy deklaracje na taką kwotę. Nikt nas nie będzie krytykował, nie będzie podejrzeń”. Poddano to pod głosowanie, oczywiście nikt nie podniósł ręki, poza wnioskodawcą. Ale ja to podchwyciłem – bo wiem, jakie mam zarzuty i żadnego z tych czynów nie popełniłem. Byłem skłonny założyć się o milion złotych i 300 tysięcy euro. Oczywiście PZPN tej propozycji nie przyjął.
Później podpisałeś jednak weksel na 100 tysięcy złotych.
– Jego okres ważności wynosił kilka lat, dawno się zdezaktualizował. Pośród sędziów zawrzało, bo chciałem, żeby kwota tej gwarancji wynosiła milion złotych. Buntowali się, bo przecież w całym piłkarskim środowisku – wśród piłkarzy, trenerów, działaczy – również byli ludzi zamieszani w korupcję, oni też powinni w równym stopniu zagwarantować swą uczciwość. Piłkarze i trenerzy tych weksli ostatecznie nie podpisali, a sędziowie zbili kwotę do 100 tysięcy.
Brali wszyscy. Sam mówisz, że całe środowisko jest przegniłe korupcją, a mimo to przekonujesz, że nigdy nie wziąłeś grosza. To się trzyma kupy?
– Wielokrotnie rzucano mi rękawicę, były jakieś drobne zachęty, ale ja naprawdę byłem strasznie ambitnym sędzią. Sam przyjeżdżałem na mecze, sam z nich wyjeżdżałem, chciałem dawać do zrozumienia, że nie ma ze mną o czym gadać. Już przed meczem czyściłem sobie pole. Kiedy byłem dla tych działaczy niemiły, opryskliwy, odbierali to w ten sposób, że dogadałem się z drużyną przeciwną.
Krążymy wokół tematu, ale nie powiedzieliśmy rzeczowo, skąd więc te wszystkie zarzuty?
– Znałem bardzo wielu ludzi, wielu na znajomość ze mną się powoływało. Moje zatrzymanie było związane z zatrzymaniem tzw. „małego Fryzjera” (Andrzeja Blachy – przyp. red). Sędziowałem mecz Korony Kielce w trzeciej lidze, mecze drużyn zainteresowanych jej wynikami, kiedy trenował ją Dariusz Wdowczyk. Nie ukrywam, że miałem z „małym Fryzjerem” billingi, połączenia. Był trenerem, menedżerem. Widziałem jakie ma kontakty z sędziami, obserwatorami, wszędzie mógł coś załatwić. To oczywiście było niemoralne, nieetyczne i koniunkturalne ale widziałem w nim osobę, która może mi pomóc.
W jaki sposób?
– Zadzwoni do obserwatora, który prowadził mój mecz, załagodzi sytuację, kiedy popełnię błąd, mogący zaważyć na moim wysiłku z całego sezonu. Interesował mnie sędziowski awans, chciałem się piąć po szczeblach kariery, naprawdę dobrze sobie radziłem. Nie chodziło o drobne zyski, ani ustawianie wyników.
Były jakieś billingi, nagrania?
– Albo nie było, albo prokuratura nie chce ich ujawnić. Są tylko informacje o fakcie połączenia, żadnej treści. Gdybym mógł na to się powołać, nie byłoby sprawy.
Jakie są w takim razie twarde dowody? Muszą być, skoro wyrok zapadł.
– Mogę pokazać to na przykładzie meczu Korona Kielce – Pogoń Staszów. Ustalono, że łapówkę na ten mecz organizowali Dariusz Wdowczyk z Andrzejem Woźniakiem. Obaj się do tego przyznali, tak więc sprawa jasna – mecz był ustawiony. Ja przyznałem, że ten mecz sędziowałem, czyli de facto jakby przyznał się równocześnie do winy. Fakty są jednak takie, że ani Wdowczyk, ani Woźniak nigdy nie stwierdzili, że przekazali pieniądze sędziemu Marcinowi Wróblowi.
Ale przyznali, że mecz był ustawiony… Co miało więc stać się z łapówką?
– Pośrednik podczas przesłuchania zeznał, że przekazał ją sędziemu, a w czasie kolejnego, że jednak tego nie zrobił. Ja wiem, jak wyglądały przesłuchania w CBA, bo sam tego doświadczyłem. Podawano mi konkretne nazwiska, chciano, żebym pogrążał różnych ludzi. Kiedy nie mogłem tego zrobić, na koniec wyciągnięto kartkę i powiedziano „jeśli chcesz wyjść, podyktujemy ci, co masz napisać”. Nie zgodziłem się na to, bo musiałbym kłamać, tylko po to, żeby chronić się przed trzymiesięcznym aresztem, którym mi grożono. Później okazało się, że to tylko blef – żadnego aresztu, zostałem wypuszczony.
Zeznania „małego Fryzjera” cię pogrążały?
– Widziałem je odręcznie napisane. Mogę podejrzewać, że one też zostały podyktowane. Stwierdzał w nich, że byliśmy kolegami, że należałem do jednego z droższych sędziów. W jednym meczu miałem rzekomo przyjąć nawet 12 tysięcy złotych, co w warunkach trzeciej ligi byłoby astronomiczną kwotą. Zrobiono ze mnie arbitra, który się ceni i dzięki znajomości z „małym Fryzjerem” może dostawać wyższe stawki. Po czym dostałem zarzut przyjęcia korzyści majątkowej w kwocie tysiąca złotych za mecz Zagłębia Sosnowiec. Ręce opadają.
Przez lata utrzymujesz, że zostałeś wkręcony w te trybiki. Tak po prostu?
– Wiedziałem, że nie ma sprawiedliwości – takie rzeczy dzieją się nie tylko w Polsce, ale nie spodziewałem się, że nie ma tak elementarnej. Równolegle walczę zresztą o znacznie ważniejszą dla mnie sprawę – ze szpitalem i lekarzem, który skrzywdził moje niepełnosprawne dziecko. Anestezjolog przyznał się przed sądem, że akcja porodowa trwała zbyt długo, przez co córka jest skrajnie ciężko porażona i nigdy nie będzie mogła sama funkcjonować. Wyroku jeszcze nie ma, za to biegli wydali dwie ekspertyzy. Jedna stwierdza, że doszło do skrajnego zaniedbania lekarskiego, w wyniku którego zdrowe dziecko stało się niepełnosprawne. Druga – że takie jest życie, tak się po prostu mogło stać…
Założyłeś fundację.
– Postanowiłem wziąć sprawę w swoje ręce i samemu walczyć o córkę. Udało mi się zjednoczyć w tym celu wielu przyjaciół, którzy od lat wspierają naszą Hanię, biorąc udział w charytatywnych balach i piłkarskich turniejach.Wśród ambasadorów Fundacji Moc są Krzysztof “Diablo” Włodarczyk, Dariusz Dziekanowski, Rafał i Marcin Mroczkowie, Andrzej Strejlau, Piotr Krajewski, Stefan Szczepłek, Kuba Rzeźniczak. Dzięki wsparciu takich osób udaje się krok po kroku zbierać środki na leczenie i rehabilitację oraz organizować akcję pomocy dla innych potrzebujących. Niebawem wydamy książkę z bajkami dla dzieci, z której dochód zasili także konto cierpiącego na porażenie mózgowe Pana Witolda z Legionowa.
Wracając do korupcyjnego wątku, co jeśli ostatni wyrok stanie się prawomocny? Wiem, że się z nim nie pogodzisz, ale to będzie koniec historii? Dasz spokój?
– Nie wiem czy sprawdzą się słowa obrońców, usłyszane pod salą, w oczekiwaniu na obrady sądu…
Te, że zostaje tylko Strasbourg?
Mam nadzieję, że sąd apelacyjny przejrzy na oczy. Uzna, że naprawdę mogło się zdarzyć, że ktoś planował ustawienie meczu, zorganizował łapówkę, ale ona nigdy do mnie nie dotarła.
Dlaczego ta łapówka akurat do ciebie miała nie dotrzeć? Zwykle one docierały.
– Nikt nie odważył się złożyć mi propozycji korupcyjnej, ani tym bardziej wręczyć łapówki. Nie ma namacalnego dowodu, nagrania, czegokolwiek. W meczu Śląska Wrocław z Walką Zabrze pieniądze miały być przekazane w kartach zawodników, które trzymają trener, kierownik drużyny, jeden asystent, drugi – przechodzą przez tyle rąk. Strasznie ryzykowne – sądzić, że pieniądze, które tam rzekomo włożono, trafiły do sędziego. Nie jestem w stanie tego wyroku pojąć, dlatego na pewno nie zgodzę się na uznanie mnie winnym. Pytanie: czy będę miał środki, żeby walczyć? Już teraz robię to dzięki pomocy przyjaciół. Procesy w Strasbourgu to jeszcze większe sumy, a mam ważniejsze wydatki – zbieram na operację córki.
Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA
Fot. lechpoznan.net