Przychodził z łatką utalentowanego piłkarza, który wystrzelał się w przeciętnej lidze węgierskiej. W Lechu Poznań miał zastąpić Roberta Lewandowskiego i właściwie od początku wywiązywał się z tego świetnie. Szybko okazało się, że jego transfer był strzałem w sam środek tarczy. Stał się najlepszym strzelcem i najlepszym piłkarzem całej ligi, która okazała się przedsionkiem do Bundesligi. Równo trzy lata temu Artjom Rudniew za ok. 3,5 miliona euro przeniósł się do Hamburgera SV. W tym samym czasie, ku uldze kibiców, przedłużono kontrakt z Bartoszem Ślusarskim.
Dobra, żarty na bok. Rudniewa w Poznaniu zapamiętają przede wszystkim z tego, co stało się dokładnie 16 września 2010 roku, czyli już blisko pięć lat temu. Łotysz zafundował nieprawdopodobny spektakl, a nazwę poznańskiego klubu powtarzała wtedy cała Europa. Lech gra wyjazdowy mecz z Juventusem. Wśród przeciwników takie tuzy jak Giorgio Chiellini, Claudio Marchisio czy Alessandro Del Piero. O żadnym z nich nie mówiło się jednak tyle, co właśnie o Rudniewie, który w Turynie ustrzelił hat-tricka. Włoska prasa nazywała go białym koszmarem i błyskawicznie zaczęła przymierzać do… Juventusu.
Przypomnijmy tamte chwile.
Ostatecznie odszedł dopiero po dwóch sezonach, jako najlepszy strzelec naszej Ekstraklasy. Mogło wydawać się, że to idealne miejsce. Może nawet przejściowe, by po przyzwyczajeniu się do lepszych przeciwników i nowych realiów, zaatakować jeszcze wyższy poziom. Tymczasem – jak mawia klasyk – życie zweryfikowało. Kilka miesięcy temu pojawił się realny temat jego powrotu do Lecha, do którego ostatecznie nie doszło, ale – patrząc na statystyki Rudniewa w Bundeslidze – taki krok wcale nie byłby nienaturalny.
O ile pierwszy sezon miał jak najbardziej udany, zakończony dwunastoma bramkami, o tyle potem był już tylko regularny zjazd. Ostatnie półtora roku, przeplecione wypożyczeniem do Hannover, 96 przyniosło ledwie cztery trafienia. Bieżący sezon najprawdopodobniej skończy z jednym. Spalił się. Tylko patrzeć, jak wyląduje na zapleczu. W Ekstraklasie raczej go już nie zobaczymy. Byłby za drogi. Teraz on, a raczej jego koledzy, będą musieli skupić się na walce o utrzymanie w Bundeslidze.