Reklama

Czy Legia może sobie pozwolić, by dalej grać Saganowskim?

redakcja

Autor:redakcja

11 maja 2015, 12:37 • 4 min czytania 0 komentarzy

Po porażce z Lechem w obozie Legii zapanował niepokój porównywalny z tym, jaki wczoraj obserwowaliśmy w sztabie Bronisława Komorowskiego. Strata dwóch punktów do lidera, gorszy terminarz, słabsza forma i morale. Rzecz jasna Lech wciąż może dokumentnie schrzanić swoją wielką szansę, ale póki co legioniści muszą stawić czoła niezbyt komfortowej sytuacji. Sytuacji, w której wszystkie karty w ręku mają poznaniacy.

Czy Legia może sobie pozwolić, by dalej grać Saganowskim?

Być może łatwiej byłoby przełknąć tę gorzką pigułkę, gdyby nie wrażenie, że w Legii jednak nie wszyscy ciągną ten wózek w tę samą stronę. Mamy tu oczywiście na myśli sytuację Orlando Sa, która jest dla nas skrajnie niezrozumiała. Rzecz jasna nie twierdzimy, że Portugalczyk rozwiązałby wszystkie problemy Legii i być może z nim na boisku wcale nie udałoby się ugrać większej liczby punktów. Jednak sposób, w jaki został odstawiony, budzi w nas największe zdziwienie.

Bo tak naprawdę Sa wcale nie został odstawiony. Portugalczyk zaczyna mecze na ławce, a wszyscy zdają się być pogodzeni z jego odejściem, ale kiedy tylko Legia wpada w tarapaty, Berg w akcie desperacji wpuszcza go na boisko. Orlando, mimo że taki niepokorny i rzekomo wnoszący do drużyny mniej niż Saganowski, regularnie pojawia się na boisku w roli strażaka i ma ratować tyłki ludziom, którzy już dawno go skreślili.

Gdyby sztab Legii naprawdę uznał, że Sa jest słabszym piłkarzem od Sagana, to w newralgicznych momentach stawiałby na tego drugiego. Tymczasem okazuje się, że doświadczony Polak ma status lepszego tylko do momentu, kiedy wszystko układa się po myśli Legii. Kiedy jednak “Wojskowi” tracą grunt pod nogami, nagle wszystkie zaszłości odsuwane są na bok i całą wiarę pokłada się w Portugalczyku.

Wiosną Orlando Sa dziesięć razy usiadł na ławce rezerwowych w Legii. W których meczach w ogóle nie został wpuszczony na boisko?

Reklama

Śląsk 1:1 (pp)
Śląsk 3:1
Zawisza 2:0
Podbeskidzie 4:1 (pp)
Podbeskidzie 2:0 (pp)

Powyższe spotkania układały się po myśli legionistów, a wszystkie wyniki – włącznie wyjazdowym remisem w Pucharze Polski – były korzystne. A w jakich sytuacjach Sa pojawiał się na boisku?

Korona 0:0
Wisła 1:2
Ruch 0:0
Pogoń 0:1
Lech 1:2

Wniosek jest oczywisty – Portugalczyk jest rzucany do gry wtedy, kiedy Legii grozi utrata punktów. Powiecie, że to naturalna kolej rzeczy, i że po awaryjne rozwiązania sięga się głównie w kryzysowych sytuacjach. Nas jednak dziwi, że podczas meczów, które legioniści mają pod kontrolą, Berg w ogóle nie inwestuje w swojego najlepszego strzelca. Nie daje mu się ogrywać i złapać większej pewności siebie, przez co w sytuacjach krytycznych nie dysponuje optymalnie przygotowanym zawodnikiem. O zwiększeniu rynkowej wartości Orlando nawet nie wspominamy.

Druga strona medalu to forma Marka Saganowskiego. Trochę niezręcznie nam krytykować 36-latka z takim dorobkiem, ale fizjologii nie da się oszukać. Liczby są dla Marka bezlitosne. Wiadomo, Sagan wepchnął piłkę do bramki w finale Pucharu Polski, ale w lidze nie może trafić od przeszło osiemnastu godzin. Rozumiemy rolę Saganowskiego w taktyce Berga, ale wciąż ciężko nam uwierzyć, że napastnik najskuteczniejszej drużyny w lidze ma tyle samo goli, co boczny obrońca najmniej skutecznej drużyny.

W Ekstraklasie więcej goli od Saganowskiego ma pogoniony zimą z Warszawy Arkadiusz Piech, odpalony z Zawiszy Wagner czy kopiący u nas tylko latem Teodorczyk. Napastnik Legii przegrywa też z Bartoszem Śpiączką, Jakubem Koseckim czy Radkiem Dejmkiem. W całej lidze naliczyliśmy 86 zawodników, którzy wyprzedzają go w klasyfikacji strzelców. Osiemdziesięciu sześciu piłkarzy strzeliło więcej goli, niż podstawowy napastnik do niedawna największego faworyta do zdobycia mistrzostwa Polski. Niebywałe.

Reklama

Inna kwestia to piłkarska charakterystyka Saganowskiego. To nigdy nie był zawodnik, który mógłby pociągnąć drużynę w pojedynkę lub wyciągnąć ją z kryzysu. Kiedy jego zespół grał słabo i spadał na dno, Sagan podążał razem z nim. Dość napisać, że na przestrzeni całej swojej kariery Marek sześć razy poczuł, jak smakuje degradacja. Dwa razy z ŁKS-em, raz z Orlenem, raz z Vitórią Guimarães, raz z Troyes (grał tylko jesienią) i raz z Southampton. Jakkolwiek patrzeć, Saganowski dwa razy częściej spadał, niż wygrywał ligę. Wśród polskich piłkarzy nie znamy drugiego takiego specjalisty.

W bieżącym sezonie Sagan również nie wygląda na gościa, który mógłby wyprowadzić swoją Legię z kryzysu, w jaki ta niewątpliwie wpadła. Wymowna była sytuacja z ostatniego w meczu z Lechem, kiedy Marek dostał świetną piłkę i w masakryczny sposób przegrał pojedynek biegowy z Arajuurim. Tak mógłby wyglądać pojedynek Dwaliszwilego z Varane’m, ale w naszej lidze aż takiej dysproporcji byśmy się nie spodziewali. Nasuwa się więc tylko jedno pytanie – czy Legię i Berga stać, by dalej grać Saganowskim?

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
2
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

0 komentarzy

Loading...