Reklama

Chyba pora zapomnieć o Zawiszy z początku roku…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

10 maja 2015, 17:31 • 3 min czytania 0 komentarzy

Z ogromnym zaciekawieniem śledzimy walkę Zawiszy Bydgoszcz o utrzymanie. To byłaby naprawdę mocna historia, gdyby drużynie Mariusza Rumaka udało się zostać w lidze na kolejny sezon. Z zaskakującą łatwością pokonała ona kilka pierwszych stopni w drodze na swój szczyt, lecz prawdziwe schody zaczynają się dopiero teraz. A w meczu z Podbeskidziem lekka zadyszka była aż nadto widoczna. Nie oszukujmy się, to już nie ta – bezbłędna w obronie i pełna polotu z przodu – drużyna, ona za 3-4 kolejki byłaby już pewna ligowego bytu. Teraz to zwykła ekipa, która o utrzymanie bić się będzie musiała do samego końca. 

Chyba pora zapomnieć o Zawiszy z początku roku…

W przerwie spotkania z Podbeskidziem reporter NC+ zapytał się Marka Sokołowskiego, czy wzorem piłkarzy Legii i Lecha ekstraklasowy poziom on i jego koledzy zaprezentują dopiero w drugiej połowie. Ku ogólnemu zdziwieniu, kapitan gospodarzy stwierdził, że to co grali, to już była Ekstraklasa. Panie Marku, szanujmy się… Druga liga, dół tabeli. I to tylko przy korzystnych wiatrach. Podbeskidzie grało dokładnie tak samo jak w meczach z Piastem i Lechem, czyli nijak, a piłkarzom Zawiszy brakowało: a) spokoju w konstruowania akcji, b) koncentracji w kluczowych momentach i wraz z upływem kolejnych minut c) pomysłu na grę ofensywną.

Nieprzypadkowo jednak wywołaliśmy wczorajszy hit Ekstraklasy. Druga połowa w Bielsku – podobnie jak ta Warszawie – była zdecydowanie ciekawsza. Niebo a ziemia. Piłkarskiej jakości w starciu grupy spadkowej było oczywiście mniej niż w meczu o fotel lidera, ale emocji nie brakowało.

Strzelanie zaczął Zawisza, a dokładniej Iwan Majewskij i gol ten oznaczał, że zespół Mariusza Rumaka chwilowo wskakuje na bezpieczne miejsce w tabeli. Chwila ta mogła potrwać co najmniej do spotkania GKS-u Bełchatów, do poniedziałku lub jeszcze dłużej, ale ponownej weryfikacji tabeli trzeba było dokonywać jeszcze kilka razy.

Nie ma się co czarować, Podbeskidzie grało dokładnie tak samo jak za czasów Leszka Ojrzyńskiego. Nic dziwnego, czasu na zmiany nie było zbyt wiele, ale Dariusz Kubicki – pomimo szerokiej, 29-osobowej kadry! – nie dokonał też wielu roszad personalnych. Dalej największe zagrożenie wynikało z lagi na Demjana, który dziś robił co chciał z Mariciem, stałych fragmentów gry bitych przez Iwańskiego i rzutów z autu posyłanych w pole karne. Ostatni z tych sposobów przyniósł wyrównującą bramkę.

Reklama

No i zrobił nam się kawał meczu. Podbeskidzie napierało, doszło nawet do tego, że Cisse strzelał z przewrotki! Nie, nie zrobił sobie krzywdy, ale bramki również nie zdobył. Gospodarze dopięli jednak swego na dwie minuty przed końcem. Zawisza wrócił więc na ostatnią lokatę, ale… tylko na minutę. Podbeskidzie zginęło od własnej broni – długi wyrzut autu, zamieszanie w polu karnym i gol Barisicia.

Piłkę meczową – sam na sam z Zajacem – miał jeszcze Smektała, ale… nawet nam ciężko nazwać to, co w tej sytuacji zrobił skrzydłowy Zawiszy. Niepojęte. Zapewne każdy z nas zachowałby się lepiej, włączając tych, którym matki przez całą szkołę pisały zwolnienia z WF-u. Gorzej po prostu się nie dało.

Generalnie jednak druga połowa dawała radę. Panowie, nie można było tak od razu?

eq1t6Qv

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...