To jest dziwna książka, bardzo dziwna. Podczas lektury przez pierwsze piętnaście stron zastanawiałem się, czy warto dalej tracić czas, a po kolejnych dwudziestu byłem niemal pewny, że nie warto. A jednak z każdym pochłanianym zdaniem czułem, że jako czytelnik jestem powoli prowadzony w kierunku jakiejś tajemnicy, że ta książka ma sens. W powietrzu unosiło się TO. Początkowo nienazwane, ale oczywiste TO.
Mamy chłopaka, który żyje w trudnym domu. Poznajemy jego rodzinę, bliskich, spojrzenie na nieistotne niby sprawy, migawki z dzieciństwa. Czy lubił pić mleko, czy niekoniecznie i jak rozbił głowę, skacząc z okna. Powoli, bardzo powoli wkraczamy w świat dziecka i gdy ten świat zostaje nam dokładnie odmalowany, wtedy się załamuje. Wtedy ten obraz zostaje zalany krwią – ojciec zabija matkę nożem kuchennym. Nikomu wcześniej Jakub Błaszczykowski o tym nie opowiedział. Jego najbliżsi znajomi przyznają, że czasami coś napomknął, ale nigdy w tej sprawie się nie otworzył.
Pewnie każdy z nas spędził kilkadziesiąt godzin na oglądaniu meczów, w których występował Błaszczykowski. Czytaliśmy wywiady z nim, czy też śledziliśmy jego wypowiedzi w telewizji. Ale nikt go tak naprawdę nie poznał. Myślę, że bez tej książki – jeśli nie wychowałeś się w Truskolasach i nie należałeś do jego paczki – to niemożliwe. I myślę, że każdy kibic jest winny Błaszczykowskiemu przeczytanie tej pozycji. On nie opowiedział o swojej historii bez celu, nie zrobił też tego dla pieniędzy. Chciał, aby wreszcie zobaczono, kim naprawdę jest.
A ja bawię się klockami, jest uchylone okno, i naglę słyszę rozmowę. Wiem, kto rozmawia, zamarłem, i słyszę, jak się kłócą. I słyszę: A masz ty k…! I krzyk: Aaa! Wybiegłem, jak stałem. I widzę, jak mama leży w rowie, i widzę jak ojciec odchodzi. Wróciłem do domu i krzyczę: „Mama leży w rowie”. Wróciłem do niej i zacząłem ją dotykać, taki specyficzny zapach się unosił. Myślałem, że to mleko się wylało. Wziąłem ją za rękę, a moje dwa czy trzy palce wpadły do rany. Wtedy wiedziałem, że jest niedobrze. Wydaje mi się, że mama zmarła mi na rękach. Trzy ostatnie wdechy wzięła i już nic. Cisza. Pobiegłem w skarpetkach, bo nawet butów nie założyłem, zadzwonić po pogotowie. Jak wróciłem, wszyscy już tam byli. A potem to już wszystko było obok mnie. Byłem oszołomiony. Nie ma nic. Nic nie pamiętam.
* * *
– Byłeś dzieckiem…
– Widzisz blizny? Wziąłem szkło i próbowałem… Miałem gdzieś czternaście lat. Były ciężkie momenty.
Wielu z was będzie płakać podczas lektury tej książki – gwarantuję. Szczerze mówiąc, mam nawet problem z pisaniem tego tekstu. Otóż jest trochę tak, jakby Błaszczykowski zdradzał nam swój największy sekret, szeptał prosto to ucha. I to wydaje się tak osobiste, jakby miało pozostać tajemnicą, jakbyśmy zawierali układ autor – czytelnik. Masz, przeczytaj, ale zachowaj dla siebie Jakby nie wypadało tych słów powtarzać dalej, kolportować, chociaż przecież to książka, która wyjdzie w wielkim nakładzie.
Tamta tragedia zdefiniowała wszystko, co wydarzyło się w życiu Błaszczykowskiego. Dlaczego jest zamknięty w sobie, dlaczego o problemach nigdy z nikim nie rozmawia i dlaczego jego motto to: „Nie ufam nikomu, kocham tylko tych, którzy na to zasłużyli”. Jest pamiętliwy, może chorobliwie nawet pamiętliwy. I raz zdradzonego zaufania nie da się u niego odbudować. Juergen Klopp mówi: – Pamiętam słowa Watzkego: „Postępuj z nim ostrożnie. Jeśli mu coś obiecasz i potem tego nie zrobisz, to go stracisz”.
Moim zdaniem Nawałka go stracił na zawsze. Pomocnik Borussii nawet mówi coś takiego, że zawsze zagra dla reprezentacji, ale nigdy dla trenera.
Wspaniale, że Błaszczykowski ma wokół siebie oddanych ludzi. Kumpli, z którymi w przeszłości robił bardzo głupie rzeczy, w zasadzie to chyba można napisać, że… wspólnie napadali na ludzi. Ale wyrośli z tego i dziś trzymają się razem. Podobało mi się zdanie jednego z nich. Jest pytany, czy pieniądze nie są pewną barierą i czy oni zwyczajnie nie zazdroszczą przyjacielowi majątku. A on na to: – Nikt z nas by się nie zamienił na jego życie po tym, co przeżył.
Wreszcie to wspaniale, że obok Błaszczykowskiego zawsze był Jerzy Brzęczek. Jest w tej książce jedna, poruszająca opowieść… O urodzinach Kuby.
Dojeżdżamy do domu, impreza trwa, towarzystwo już trochę na rauszu i nagle jeden z chłopaków powiedział coś w moim kierunku, ale ja tego nie odebrałem negatywnie. Kuba to jednak usłyszał. Był naładowany. Zerwał się, jak byś zobaczyła jego posturę. To była postawa jego taty, tak w tym momencie widziałem Zygmunta. Zacisnął usta i mówi do mnie: Nikt cię tutaj nie będzie obrażał. Widzę, co się dzieje, i słyszę jego głos: Kto to powiedział? Jak złapałem jego rękę, to była stal. Mówię: Kuba, spokojnie. A on: Nikt cię tu nie będzie obrażał. Był w takim stanie, że jak by ktoś go sprowokował w tym momencie, to on by chyba zabił.
Agatka do niego podchodzi, ale ją też odepchnął. Nikt tu cię nie będzie obrażał. Muszę zrobić porządek. Dostał szału. Mówię: Kuba, nikt mnie nie obraził, spokojnie, chodź, usiądziemy, porozmawiamy. Nie, ja słyszałem, że ktoś cię obraził. Posadziłem go, usiadłem na nim okrakiem, żeby mieć nad nim kontrolę. Mówię: Kubuś, spokojnie, jesteśmy razem, są twoje urodziny… Widzę, że powoli mu mija. On był w jakimś transie, ale zaraz zrozumiesz, dlaczego to wszystko się wydarzyło. W pewnej chwili mówi: Chodź, musimy się przejść. OK, idziemy. Weźmiemy Agatkę? Niech się z nami przejdzie. Wychodzimy. Nie chciał się ubrać, zresztą nie wiedziałem, gdzie on chce iść. Schodzimy po schodach i on mówi: Gdzieś was zaprowadzę. Była dwunasta w nocy. Przeprowadził nas przez podwórko. Wchodzimy do budynku, którego dziś już nie ma. Tam wtedy były szklarnie i chłodnia na kwiatki. Nieprzyjemnie, ciemno, obskórnie. Chcę zapalić światło, a on: Nie zapalaj światła. Ja wam wszystko opowiem. Był półmrok, a on mówi: Tu jest murek, tu jest ściana. I w końcu przeszliśmy do takiej starej piwniczki. Drzwi były zamknięte, a trochę wcześniej był otwór w ścianie na pomieszczenie, gdzie były piece do kotłowni szklarniowych. Dochodzimy tam, on mówi: Tu jest skrzynka, usiądziemy, ja usiądę tutaj, na ziemi, bo ja tu zawsze przychodziłem i siedziałem. Zaczynamy rozmawiać, powoli puszczają mu emocje. Dlaczego tak musi być, dlaczego nie ma mojej mamy? Ja bym wszystko oddał, ja bym przestał grać w piłkę, tylko żeby ona była, dlaczego on to zrobił? Było bardzo dużo emocji. Zaczyna płakać. Pierwszy raz widziałem, żeby płakał. Agata płacze, ja płaczę, daję mu się wygadać. Siedzi na ziemi, Agata na skrzynce, ja na jakimś wiaderku. Ciemno, ale po jakimś czasie oczy się przyzwyczaiły i już swoje zarysy widzieliśmy. A on mówi: A wiecie, że mama teraz tutaj z nami jest? Słucha tego, co mówimy. Ja zawsze tu przychodziłem i rozmawiałem tu z nią. I znowu powtarza, jak mu ciężko, że jest sam, że nie ma jej. Dla niego najważniejsza była mama. W pewnym momencie przychodzi babcia Fela, bo nas szukała. I zapala światło, a Kuba krzyczy: Nie! Proszę więc: Mamusiu, zgaś to światło. Ale co wy tu robicie? Mamusiu, proszę, zgaś to światło, my zaraz przyjdziemy. Mama poszła i on znowu: Dlaczego tata to zrobił, nigdy mu tego nie wybaczę, dlaczego nie mogę swoimi emocjami podzielić się z mamą? Mówi: Jak go spotkam, to go zabiję, ręki mu nie podam. Spędziliśmy tam ze dwie godziny i wreszcie Kuba mówi: OK, musiałem to zrobić, tego potrzebowałem. Wracamy. To była taka jego oaza. Tam szukał kontaktu z mamą. Nie wiem, jak często tam przychodził, ale z tego, co mówił, wywnioskowałem, że to była dla niego swego rodzaju ucieczka.
* * *
Kuba przez długi czas, jak siedział przy stole i jadł nożem, to mówił, że ten nóż jest na ojca, jak wyjdzie z więzienia.
Moim zdaniem jeśli chce się rozumieć naszą piłkę, rozumieć reprezentację, to trzeba najpierw zrozumieć Błaszczykowskiego. Muszą tę książkę przeczytać wszyscy jego koledzy, chociaż pewnie lepiej, by zrobili to… dyskretnie, a nie na jego oczach. Oczywiście musi tę książkę przeczytać selekcjoner.
Niestety, a może stety, pod względem czysto piłkarskim jest to pozycja bezwartościowa. Nie znajdziecie tam praktycznie żadnych opowieści z szatni, nie dowiedziecie się czegokolwiek o jakimkolwiek meczu, nie poznacie zdania Błaszczykowskiego na temat trenerów czy innych piłkarzy, nie licząc bardzo zdawkowych zdań, że Beenhakker w porządku, a Engel jak najgorszy. Nie ma kuluarów. Jest tylko i wyłącznie Kuba i jego psychika.
Nie wiem, czy to zamierzone, momentami mam wrażenie, że niekoniecznie. Że Małgorzata Domagalik – autorka – tego akurat nie uniosła, a chciała. Są momenty, gdy ona chyba faktycznie chce nam opowiadać o futbolu i często są to fragmenty dość żenujące, zaczynając od początkowego porównania Błaszczykowskiego z Cantoną. Jak jej wyszło, że to podobni ludzie, to do teraz nie wiem. A już rozdział o opasce kapitańskiej jest wyjątkowo słaby. Kiedy czytam, że Domagalik długo rozmawiała z Nawałką, że ten używał głupich argumentów, ale ona tego ostatecznie nie zacytuje, bo rozmowa była prywatna… No nie tego się spodziewałem po aż tak szczerej książce.
Sprawa biletów czy opaski została potraktowana kiepsko (szczerze mówiąc to ja w ogóle nie rozumiem, po co w książce, którą ludzie będą czytać też za dziesięć lat cały rozdział o opasce – to jest temat na wywiad w gazecie, a nie książkę). Gdyby książkę spisywać w pierwszej osobie, gdyby to po prostu była opowieść Błaszczykowskiego, wówczas nie miałbym zastrzeżeń – piłkarz ma prawo do własnej wersji historii. Ale gdy mamy do czynienia miejscami z wywiadem, to oczekiwałbym też trudnych pytań, świdrujących, bo przecież ani sprawa biletów (piłkarze dostali ich bodaj po jedenaście – i było im mało), ani sprawa opaski (czy warto robić aż takie halo) nie jest taka prosta, jak się Małgorzacie Domagalik wydaje.
Czy jej wybór na powierniczkę wspomnień był dobry? Chyba tak. Ona momentami irytuje, bo jest ewidentnie z innej bajki, nie zna wszystkich niuansów. Niemniej udało się jej najważniejsze – oddać człowieka. Nie piłkarza, bo to nie jest książka o piłce, ale człowieka.
Cytat z żony, Agaty: U niego jest jedna rzecz, z którą ja walczę i próbuję ją zmienić. Po śmierci mamy poczuł, że jest sam na świecie, że nikt go nie rozumie. Nikt nie będzie mu w stanie pomóc. Jak był problem, to nie potrafił o nim rozmawiać. Widzę, że chodzi smutny, zmartwiony, co się dzieje? Nic. No, jak nic? Nic się nie dzieje. Pracuję nad tym dość długo i dopiero ostatnio mi przyznał, że nie potrafi inaczej, bo życie nauczyło go tego, że jak jest problem, to on go musi sam rozwiązać.
* * *
Sebastian (Tata Dominiki): To wszystko zaczęło się przed Euro 2012 roku. Kuba jako kapitan reprezentacji , pojawiał się często w telewizji i Dominika, która miała wtedy 6 lat bardzo go sobie upodobała. Pamiętam, ze jak już się poznali to opowiadała Kubie, że zna trzy zwrotki polskiego hymnu i że na stojąco śpiewa je przed każdym meczem. Kuba śmiał się, że on zna tylko jedną i było wesoło. Nadszedł wrzesień 2012 r. i świat nam się zawalił. Dominika zachorowała. Trafiliśmy do szpitala w Centrum Zdrowia Dziecka. To był glejak pnia mózgu. Najgorsze co mogło ja spotkać . Pewnego dnia przyszła do nas pani z Fundacji Mam Marzenie, i zapytała czy nasza córeczka ma jakieś marzenie. Dominisia długo się nie zastanawiała, bo już wcześniej sobie tego Kubę wymyśliła. Żona tłumaczyła jej, że on jest w Niemczech i nie będzie łatwo się spotkać. Ale Kuba się odezwał i doszło do spotkania. To był marzec 2013 roku. Chciał zaprosić Dominikę na obiad. ale to był szósty miesiąc jej choroby, a gdy dowiedzieliśmy się o diagnozie, to dawano jej 9 miesięcy życia. Dwa tygodnie przed spotkaniem z Kubą w bardzo złym stanie trafiła do szpitala, w nocy straciła przytomność. Była walka. Gdy Kuba się o tym dowiedział, spytał, czy może do niej przyjechać do szpitala. Dominika bardzo się ucieszyła i można powiedzieć, że od tego momentu zaczęła odzyskiwać siły. Ta wiara, ta nadzieja, którą dał jej Kuba sprawiła, że po prostu odżyła . Kiedy usłyszała, że Kuba idzie do jej sali, a była bardzo słaba, nie była w stanie stać na własnych nogach, to powiedziała do mamy, że jest potwornie zdenerwowana. Kuba to usłyszał, i też jej powiedział, że całą drogę bardzo się denerwował. Widać było po nim, że przeżywał to spotkanie. Od razu przypadli sobie do gustu. Miał być tylko 15 min. a siedział całą godzinę. Pierwsze spotkanie i od razu niedokończona gra w chińczyka. Ten chińczyk był zresztą symboliczny, bo Kuba zapewniał ją, że się jeszcze spotkają i dokończą grę. I na dwa miesiące przed odejściem Dominiki zagrali jeszcze raz. Dominika nie była już w stanie przesuwać pionków, to Kuba trzymając jej rączkę, przesuwał je na szachownicy. Zawsze podkreślał, że nie chce przy tych spotkaniach mediów. Nam się to bardzo podobało, bo Dominika była wrażliwą dziewczynką, ją kamery, mikrofony peszyły. Któregoś dnia powiedziała do żony, że tego spotkania z nim nie zamieniłaby na nic innego np. na komputer . .Kuba dał jej takiego powera, “dał” Dominice jeszcze rok życia. Dzięki niemu miała okazję pójść na mecz Polaków z Czarnogórą w Warszawie.
Na pogrzebie naszej córeczki stał gdzieś z boku. Była piękna pogoda a dla nas jego obecność w jakimś sensie podkreślała to, że Dominisia była wyjątkowym dzieckiem. Zreszta ona musi to wszystko” kontrolować”, bo jak pani dziś zadzwoniła, to właśnie jechałem do niej na cmentarz. Wtedy po pogrzebie podziękowaliśmy Kubie, że przyjechał, że pożegnał Dominikę. To było dzień przed meczem Polska Niemcy, i powiedzieliśmy mu, że może Dominika jutro” zagra” z chłopakami i uzupełni brak kontuzjowanego Kuby . Później z nim esesme-owaliśmy i on napisał: jestem pewny, że ona tam biegała razem z z chłopakami .
Jeszcze tylko dodam, że Kuba za każdym razem Dominikę czymś zaskakiwał i robił jej niespodziankę. A ostatnia wizyta, kiedy przyjechał z Kamilem Bednarkiem, to było coś niesamowitego. Od tego momentu płyta Kamila leciała u nas prawie non stop.
Do końca życia będziemy mu wdzięczni za to, ze dał Dominice tyle szczęścia i radości. To ,że zadzwonił do niej na dzień dziecka i długo sobie porozmawiali. Potrafił też zadzwonić koło jedenastej w nocy wracając z jakiegoś meczu, w tle słychać było śpiew innych piłkarzy i zapytać o jej wrażenia, i czy go oglądała?. Staraliśmy się oglądać z nim każdy mecz ligowy i każdy mecz reprezentacji. Taka była ta nasza dziewczynka.
* * *
I gdzieś pod koniec, z rozdziału o opasce:
– Pojawi się zarzut, że w naszej książce nie rozmawiamy o Robercie Lewandowskim. Jeśli będziesz grał, wyjdziesz razem z nim na boisko.
– Ale to nic nie zmieni. To nie jest żadna tajemnica, że nie mamy wspólnego języka. Nie mamy ze sobą kontaktu. Mieliśmy, ale nasze drogi się rozeszły. Jeszcze z nim nie rozmawiałem.
BARDZO POLECAM, KRZYSZTOF STANOWSKI. Książkę możecie kupić TUTAJ, w przedsprzedaży, w promocyjnej cenie. Premiera 8 czerwca, a sklep Weszło prawdopodobnie będzie rozsyłał egzemplarze kilka dni wcześniej.