Reklama

Legia sprzeda Dudę Anglikom? Na stole siedem milionów euro

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

04 maja 2015, 07:52 • 14 min czytania 0 komentarzy

Hit transferowy coraz bliżej. Jeśli nic się nie zmieni, już latem Ondrej Duda zostanie najdroższym piłkarzem wytransferowanym z naszej ekstraklasy. Najwyższa oferta na dziś to 7 mln euro, czyli prawie dwa miliony więcej, niż w 2011 roku Trabzonspor zapłacił Polonii Warszawa za Adriana Mierzejewskiego (5,25 mln euro). Takie pieniądze skłonny jest wyłożyć Southampton, aktualnie 7. zespół w tabeli Premier League. Oprócz wspomnianej kwoty odstępnego, Legia ma mieć zagwarantowane 10 procent od następnego transferu swojej gwiazdy – czytamy dziś w Przeglądzie Sportowym.

Legia sprzeda Dudę Anglikom? Na stole siedem milionów euro

FAKT

Zanim dotrzemy sportu, natrafiamy na informacje z Knurowa: Policja zastrzeliła chuligana.

Image and video hosting by TinyPic

Śmierć 27-letniego Dawida D. z Knurowa (woj. śląskie) wywołała falę protestów w mieście. Mężczyzna zmarł w szpitalu po tym, jak policjant postrzelił go gumową kulką w szyję. Doszło do tego w sobotę podczas bardzo gwałtowanego meczu czwartoligowych drużyn Concordia Knurów z Ruchem Radzionków. Dawid był w grupie chuliganów, która zaatakowała funkcjonariuszy. Walka zaczęła się już na stadionie. Mecz został przerwany zaledwie po 35 minutach, o godz. 17.30. Sędzia musiał go zakończyć, bo na murawę z trybun wciąż leciały elementy ławek, petardy czy race. Wtedy, gdy piłkarze zeszli już z boiska, grupa 50 psuedokibiców Concordii Knurów wybiegła na murawę i ruszyła w kierunku kibiców przyjezdnego Ruchu Radzionków. Zabezpieczający mecz policjanci z katowickiego oddziału prewencji podjęli interwencję, by nie dopuścić do dalszych starć. Wtedy w stronę mundurowych poleciały race i petardy. Policjanci byli zmuszeni wówczas użyć strzelb miotających gumowe pociski. Po ostrzeżeniu oddali salwę w kierunku atakujących zadymiarzy, co ostudziło agresję – opisuje dramat podinspektor Andrzej Gąska.

Reklama

Sobotni Puchar Polski, czyli wyśmiewany Sagan załatwił puchar.

Image and video hosting by TinyPic

Piłkarze Legii po raz 17 w historii zdobyli Puchar Polski! Stołeczna drużyna w finale pokonała Lecha 2:1. Bohaterem spotkania został odsyłany przez wielu kibiców i ekspertów na emeryturę Marek Saganowski (37 l.). Legioniści zaczęli spotkanie bardzo źle. Szybko stracili gola, byli nieporadni w obronie i ataku. Zespół z Poznania marzył, by w końcu pogrążyć największego rywala i do pewnego momentu wszystko szło po myśli zawodników Macieja Skorży (43 l.). Jeszcze przed przerwą, po koszmarnym błędzie bramkarza Lecha Macieja Gostomskiego (27 l.), wyrównał Tomasz Jodłowiec (30 l.). Reprezentant Polski przeszedł dziś drogę z piekła do nieba, bo wcześniej strzelił gola samobójczego.

W ramach:
– Gostomski miał pretensje do sędziego
– Mecz bez skandalu, czyli zdjęta klątwa z Narodowego
– Policja badała w nocy alkomatem Vrdoljaka, był trzeźwy

Lewandowski zagra w masce z Barceloną.

Coraz lepsze wiadomości nadchodzą z Monachium! Wygląda na to, że jest duża szansa, by napastnik Bayernu – najlepszy polski piłkarz – zagrał w środę w półfinale Ligi Mistrzów z Barceloną. Robert Lewandowski (27 l.) nie grał w sobotę w hicie Bundesligi z Bayerem Leverkusen (0:2). Trener Bayernu Monachium Pep Guardiola (44 l.) oszczędził polskiego napastnika. Za to wczoraj Lewandowski zaprezentował maskę, w której ma wystąpić w środowym spotkaniu 1/2 finału Ligi Mistrzów z Barceloną – a przynajmniej to, że wystąpi, można wywnioskował z wpisu pod zdjęciem. „Gotowy na kolejne wyzwanie” – napisał na swoim profilu na Instagramie.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Glik uczci legenedy Torino.

To jeden z najważniejszych momentów dla kibiców Torino FC. W poniedziałek, na wzgórzu Superga, kapitan Granaty uroczyście odczyta nazwiska piłkarzy, trenerów i działaczy, którzy zginęli w tragicznym wypadku lotniczym 4 maja 1949 roku. – Będą emocje – mówi Faktowi Kamil Glik (27 l.). Polski piłkarzy dostępuje rzadkiego zaszczytu. Nie tylko dla fanów Toro 4 maja to szczególna chwila. W katastrofie sprzed lat zginęli nie tylko gracze jednego klubu, ale cała reprezentacja Włoch. – Piłkarze wracali z towarzyskiego meczu z Benfiką w Lizbonie, który rozegrali dzień wcześniej. W środę 4 maja 1949 roku w Turynie były fatalne warunki atmosferyczne. Padało, była gęsta mgła i mała widoczność. Piloci uderzyli w ścianę bazyliki na wzgórzu Superga. Nikt nie przeżył, a wśród 31 ofiar było 18 piłkarzy Torino, którzy w komplecie stanowili wtedy reprezentację Italii – opowiada Alberto Lovisolo (51 l.) z Muzeum Grande Torino. Wielkie Torino w latach 1943-49 pięć razy zdobyło scudetto czyli mistrzostwo Włoch. Gwiazdą zespołu był legendarny Valentino Mazzola. Dziś na wzgórzu Superga odbędzie się uroczysta msza święta, a potem Kamil Glik, jako kapitan zespołu, odczyta nazwiska wszystkich tych, którzy zginęli w katastrofie. Co roku w uroczystościach bierze udział kilkanaście tysięcy najbardziej zagorzałych fanów Torino. Z tej przyczyny przełożono nawet mecz z ostatniej kolejki z Empoli.

RZECZPOSPOLITA

Legia chce wrócić na autostradę. Krótki tekst po Pucharze Polski.

W Pucharze Polski Legia jest prawdziwym hegemonem. Warszawski klub zdobył to trofeum już po raz 17. Drugi w klasyfikacji wszech czasów Górnik Zabrze wygrał tylko sześć razy. Komentatorzy po sobotnim meczu skupiali się głównie na zachwytach nad organizacją finału, na kapitalnym widowisku, jakie na trybunach stworzyli kibice obu drużyn (mimo odpalania zakazanych rac i faktu, że dwie z nich rzucone przez kibiców Lecha wylądowały na murawie) i na fakcie, że udało się uniknąć wojny między fanami obu drużyn. Ale jeśli chodzi o dobrą piłkę, zawodnicy Legii i Lecha fanów nie rozpieścili.

Zaglądamy też zagranicę, konkretnie do Włoch. Walec wypiękniał.

Juventus czwarty raz z rzędu jest mistrzem Włoch. Zespół z Turynu pokonał w Genui Sampdorię 1:0 i i zapewnił sobie tytuł na cztery kolejki przed końcem rozgrywek. Od czterech lat Juventus bezlitośnie rozjeżdża krajowych rywali z konsekwencją i wdziękiem walca drogowego. Dominacja rozpoczęła się w 2011 roku, gdy w ryzy żelaznej dyscypliny zdemoralizowany zespół wziął emocjonalny Antonio Conte, były as Juve i włoskiej reprezentacji. Po meczu sprawiał wrażenie bardziej wyczerpanego od swoich piłkarzy. Nazwali go sierżantem, stworzył drużynę na swoje podobieństwo: potrafiącą wygrać siłą woli. W ubiegłym roku Conte uznał, że już więcej nie wyciśnie ani z Juve, ani z kieszeni właścicieli klubu, rodziny Agnellich (firma Fiat), na zakup gwiazd i pod pretekstem nerwowego wyczerpania zrezygnował, by niedługo potem zostać trenerem reprezentacji.

GAZETA WYBORCZA

Gdzie indziej gorzej – pisze Wojciech Kuczok. Dziś Sport.pl Extra, czyli powinno być dobrze.

W Warszawie nie rozegrano meczu na kosmicznym poziomie, ale drużyny pokazały, że im zależy . Wow. W dodatku trybuny ocalały, nikomu na Pradze i Saskiej Kępie nie stała się krzywda, a i radość stołecznych kiboli tym razem oszczędziła strefę UNESCO i nie nadwątliła struktur światowej sławy makiety Starego Miasta. Czyli było „jak w normalnym kraju” (łatwo pomylić z „normalnie”). A jednak prezes Boniek w naiwnym uogólnieniu nadużył pierwszej osoby liczby mnogiej, mówiąc przed meczem, że ten finał pokaże, czy potrafimy się zachować. Jeśli owo „my” dotyczyło nie tylko sektorów Stadionu Narodowego, jeśli w swej troskliwej dalekowzroczności prezes PZPN miał na myśli całą futbolową Polskę, niechcący popełnił faux pas (w sky boxie łatwo pomylić z foie gras). Mniej więcej w tym samym czasie na stadionie w Knurowie było mniej prestiżowo, za to bliżej rzeczywistochy. Doszło do tragedii tyleż przypadkowej, co nieuniknionej, matematycznie wysoce prawdopodobnej, logicznie wynikającej z rosnącej agresji kibolstwa i bezradności służb porządkowych. Dopóki tak to właśnie wygląda – że agresywni kibole napierają na bezradną policję – z punktu widzenia „młyna” wszystko jest OK, ale kiedy role się odwracają, dochodzi do trzęsienia ziemi. Pomstując na wybryki stadionowych gangów i posłusznej im hołoty, jeszcze do soboty byliśmy skłonni z niejaką ulgą stwierdzać, że na szczęście inni mają jeszcze gorzej. Na przykład we Włoszech zbydlęcenie trybun sprawiło, że nikogo już nie dziwi, gdy giną ludzie. O Bałkanach lepiej nie wspominać, tam derby bez jatki są nie do pomyślenia jak wódka bezalkoholowa, tam wojna jest stanem ducha, na stadiony nie przychodzi się dla zabawy, tylko po to, żeby się bić. No to ulga się skończyła – u nas też w zadymie stadionowej zginął człowiek, w dodatku od kuli wystrzelonej przez funkcjonariusza na służbie, więc mniemam, że teraz wszechpolskie kibolstwo zjednoczone nienawiścią zechce pokazać pazury.

Image and video hosting by TinyPic

Trochę materiałów o piłce w innych krajach. Chelsea pod szklanym sufitem.

Dziwny to czas dla angielskiego kibica. Zewsząd słyszy, że telewizje pompują w Premier League miliardy funtów, ale na poziom widowisk się to nie przekłada. Przywykł, że ogląda najlepszą ligę świata, tymczasem na początku następnego sezonu liga angielska pierwszy raz od dekady spadnie na trzecie miejsce w rankingu UEFA (na drugie wskoczy Bundesliga). No i jeszcze reprezentacja kraju, która na ostatnie wielkie turnieje nie jedzie już, by wszystko wygrać, ale by wszystkiego nie przegrać… Stamford Bridge fetowało wczoraj właśnie w takiej atmosferze. Na pierwszy rzut oka Chelsea przeżyła jeden z lepszych sezonów w historii – odzyskała mistrzostwo po pięciu latach, dołożyła do niego Puchar Ligi. Mourinho zakończył natomiast najdłuższy post w karierze – po ostatnie trofeum sięgnął w 2012 r., jeszcze w Realu Madryt. Teraz zwyciężył zdecydowanie, bo nawet jeśli Arsenal wygra oba mecze zaległe, Chelsea wciąż będzie miała nad nim 10 pkt przewagi. W ostatniej dekadzie tylko dwa razy zdarzyło się, by triumfator Premier League wypracował większą. Jeśli jednak przyjrzymy się dokładniej, okaże się, że mistrzostwo Anglii nie waży już tyle, ile kilka lat temu, a Chelsea, jeszcze przed chwilą bliska europejskiej czołówki, zaczęła się od niej oddalać. Minęły czasy, gdy trzy drużyny z Wysp dochodziły do półfinału LM, od 2013 r. do tej fazy reprezentant Premier League dotarł tylko raz. Obecny sezon to już katastrofa – pierwszy raz od ponad dwóch dekad żaden nie dotarł do ćwierćfinału europejskiego pucharu. Zapaść widać także w kraju, tak naprawdę Chelsea nie miała z kim przegrać, bo mierzyła się z rywalami chwiejnymi, częściej zajętymi gaszeniem pożarów niż pogonią za liderem.

I jeszcze Hiszpania. Ronaldo wziął twierdzę Sevilla.

Sergio Ramos promieniał radością, choć z siebie zadowolony być nie mógł. Ustawiony na pozycji defensywnego pomocnika obrońca Realu spisał się na Ramón Sánchez Pizjuán co najwyżej przeciętnie. Popełnił dwa razy więcej fauli niż jego odpowiednik w Sevilli Grzegorz Krychowiak, miał mniej przechwytów i znacznie więcej niecelnych podań. W dodatku w doliczonym czasie do pierwszej połowy pochopnym wślizgiem spowodował rzut karny, po którym gospodarze zdobyli gola na 1:2, wracając do gry. Carlo Ancelotti szalał ze złości, a przecież uchodzi za nadwornego stoika królewskiej drużyny. Włoch, który trzy razy zdobywał Puchar Europy, powtarza, że po tylu latach w futbolu siada na ławce już tylko po to, by delektować się grą. Tym razem jednak zła interwencja Ramosa rozpaliła w nim płomień gniewu. Ancelotti ma dość powodów, by nie odpuścić walki o mistrzostwo Hiszpanii: zdobywał tytuły we Włoszech, w Anglii i we Francji, wygrywając Primera División, dokonałby czegoś, co nie udało się dotąd żadnemu z trenerów. Bez trzech punktów zdobytych w Sewilli, Real nie miałby po co wracać do Madrytu. W 45. minucie wynik wydawał się pod kontrolą „Królewskich”, kiks Ramosa zwiastował kłopoty na drugą część meczu. Ancelotti, który na własną odpowiedzialność przesunął stopera do pomocy, czuł się pewnie współodpowiedzialny za jego błędy.

Słaby ten dzisiejszy poniedziałkowy dodatek Wyborczej. Teksty o zagranicznej piłce cytujemy z musu.

SUPER EXPRESS

Po raz kolejny czytamy o sobotnim meczu, czyli Legia goła i wesoła.

Image and video hosting by TinyPic

Ten dzien wszyscy sympatycy Legii Warszawa zapamiętają na długo. „Wojskowi” w finale Pucharu Polski pokonali na Stadionie Narodowym 2:1 odwiecznego rywala – Lecha Poznań. Już w szatni piłkarze ze stolicy zrzucili ubrania, tańcząc radośnie ze zdobytym trofeum. (…) – W drugiej połowie zagraliśmy tak, jak powinniśmy. Boisko nie pozwalało nam na szybką wymianę podań, wiec w pierwszej części nie mogliśmy grać w swoim stylu. Potem w pełni realizowaliśmy założenia taktyczne. Teraz chcemy wygrać też ligę i jesteśmy na dobrej drodze – podsumował mecz trener Legii Henning Berg.

Smuda twierdzi, że krzyczał na Guerriera dla jego dobra. O, chętnie przeczytamy.

Image and video hosting by TinyPic

Jest pan zaskoczony eksplozją formy Guerriera? W samym tylko kwietniu strzelił w lidze pięć goli…
– Nie. Przecież to ja ściągnąłem go do Wisły i wiem, że to zdolny chłopak. Początek miał znakomity, później przyszło załamanie związane ze zmianą warunków życia i kontuzjami.

Haitańczyk przekonuje teraz, że wcześniej nie pokazywał tego, co potrafi, bo wywierał pan niego presję, krzycząc i krytykując go.
– Żali się, że na niego krzyczałem, a po moim zwolnieniu zadzwonił do mnie, dziękując za współpracę i za wszystko, co dla niego zrobiłem. Nie rozumiem więc, o co mu chodzi.

Oj, ten duet to nie znajdzie wspólnego języka chyba nigdy.

PRZEGLĄD SPORTOWY

PS na okładce sprzedaje Dudę.

Image and video hosting by TinyPic

Czytania o Pucharze Polski mamy już dość, więc co nieco pominiemy. Temat, który pojawia się już na okładce: Duda do Premier League.

Hit transferowy coraz bliżej. Jeśli nic się nie zmieni, już latem Ondrej Duda zostanie najdroższym piłkarzem wytransferowanym z naszej ekstraklasy. Najwyższa oferta na dziś to 7 mln euro, czyli prawie dwa miliony więcej, niż w 2011 roku Trabzonspor zapłacił Polonii Warszawa za Adriana Mierzejewskiego (5,25 mln euro). Takie pieniądze skłonny jest wyłożyć Southampton, aktualnie 7. zespół w tabeli Premier League. Oprócz wspomnianej kwoty odstępnego, Legia ma mieć zagwarantowane 10 procent od następnego transferu swojej gwiazdy. Sam zawodnik zarobi bardzo godnie. Jak ustaliliśmy, Anglicy proponują mu kontrakt w wysokości miliona funtów rocznie. Naturalnie na razie nic nie zostało podpisane, ale wszystko wskazuje na to, że ta transakcja dojdzie do skutku. Chyba, że nagle pojawi się ktoś, kto przebije propozycję Świętych. (…) Choć od momentu powrotu na boisko, czyli od 1 marca, Duda zagrał w dziewięciu meczach (kolejne trzy opuścił pauzując za kartki), to do nie osiągnął tej dyspozycji, co w poprzedniej rundzie. To też wpływa na wysokość kwoty odstępnego, dziś wartość tego zawodnika jest niższa, niż pół roku temu. Nabywca płaci też za potencjał gracza, a ten jest ogromny. Jednak nikt nie podejmuje decyzji w oparciu o kilka spotkań, Duda jest regularnie obserwowany przez wielu skautów.

Image and video hosting by TinyPic

I jeden tekst z Poznania – wszystkie zmory Lecha.

Brak instynktu kilera
Znów nie potrafiliśmy w pierwszej połowie „zamknąć” meczu – mówił po sobotnim spotkaniu kapitan zespołu Łukasz Trałka. Ile to już razy te słowa były powtarzane przez piłkarzy Lecha? Kolejorz po zadaniu mocnego ciosu, czyli objęciu prowadzenia, nie umie dołożyć następnego gola i posłać w ten sposób rywala na deski. Przykłady można mnożyć, było tak choćby w meczu z Legią w Warszawie jesienią. Wtedy poznaniacy prowadzili na stadionie przy Łazienkowskiej 2:0, przed przerwą Kasper Hämäläinen miał wymarzoną okazję na trzeciego gola. Przestrzelił, a w ostatnim kwadransie legioniści wyrównali na 2:2. Na Stadionie Narodowym było podobnie – 15 strzałów do przerwy, wymarzone okazje, a wynik 1:1. Wydaje się, że brakuje skutecznego napastnika. Raz jeszcze potwierdziło się, że nie jest takim Zaur Sadajew, który haruje dla zespołu, ale pod bramką przeciwnika jest często bezradny. Latem musi przyjść atakujący, który nie będzie miał kłopotów z wykonaniem wyroku na przeciwniku.

Jedna dobra połowa
To stały obrazek – Kolejorz gra dobrze tylko jedną połowę. Na wiosnę nie ma co szukać w pamięci, bo nie znajdzie się takiego spotkania, w którym od 1. do 90. minuty lechici prezentowali dobry, równy poziom. Są w stanie biegać na najwyższych obrotach maksymalnie 45 minut i to jest kłopot, z którym sztab musi sobie poradzić, żeby nie przytrafiały się kolejne głupie straty punktów.

Czy Lechia namiesza w ósemce?

Przegraliśmy ostatni mecz sezonu zasadniczego z Koroną Kielce, ale zrealizowaliśmy cel. Biorąc pod uwagę naszą grę wiosną, chyba zasłużenie znaleźliśmy się w górnej połowie tabeli i jestem przekonany, że namieszamy w pierwszej ósemce. Oczywiście o ile nie będziemy popełniać takich prostych błędów w obronie jak w Kielcach – mówi Jerzy Brzęczek, trener Lechii, świadomy wysokich możliwości swojej drużyny, w której gra przecież aż czterech aktualnych reprezentantów Polski. Są to Rafał Janicki, Grzegorz Wojtkowiak, Sebastian Mila i Jakub Wawrzyniak. Lechia, na razie trzecia drużyna w tabeli wiosny, rozegrała kilka naprawdę niezłych meczów, odczarowując przede wszystkim niezbyt przyjazną dla siebie PGE Arenę. Na swoim stadionie biało-zieloni odnieśli pięć zwycięstw i raz zremisowali. Nie stracili przy tym żadnego gola. – Przychodząc do klubu powiedziałem piłkarzom, że nie chcę słyszeć o jakiejś klątwie tego obiektu. Mamy piękny stadion, licznych i oddanych kibiców, więc musimy sprawiać wszystko, by zapełniali trybuny. A jest to możliwe tylko w przypadku dobrej gry – mówił Brzęczek. (…) Na razie nie ma nadmiernej presji oczekiwań wobec drużyny. Lechia może i chce, ale jeszcze nie musi wygrywać. Co innego będzie w przyszłym sezonie, bo klub niezależnie od miejsca, które zajmie na koniec sezonu, znów planuje transferową ofensywę. Nie obliczoną na ilość, a na jakość. Tak jak minionej zimy, bo nikt chyba nie ma wątpliwości, że dojście Wawrzyniaka, Wojtkowiaka, Gersona czy Mili odmieniło oblicze drużyny z Gdańska. Za niewiele ponad miesiąc dowiemy się, czy – z pomocą innych piłkarzy – na tyle mocno, by przedostać się do bram futbolowej Europy.

Image and video hosting by TinyPic

I jeszcze rozmowa z Andrzejem Iwanem. Spadną dwa GKS-y.

Kto pana zdaniem spadnie do I ligi?
– GKS-y z Bełchatowa i Łęcznej. Nie życzę tego beniaminkom, ale patrząc, jak grają na wiosnę, są dla mnie głównymi kandydatami do degradacji. W przypadku zespołu z Bełchatowa jesienią nie przyszłoby mi to do głowy. Ta drużyna była nawet liderem. Kontuzji doznał jednak Mateusz Mak, a Michał bez brata radzi sobie gorzej. Więcej oczekiwałem po Kamilu Wacławczyku. Zmieniono trenera. Marek Zub na Litwie odnosił sukcesy, w Polsce jest gorzej, ale to nie jego wina. Z pustego i Salomon nie naleje. Nie miał za wiele czasu i nie mógł dobrać sobie piłkarzy, jakich chciał. W Łęcznej największy błąd popełniono zimą. Sprowadzono statystów i nie wzmocniono zespołu. Zaufano zawodnikom, którzy wywalczyli w poprzednim roku awans.

Nie wymienił pan Zawiszy, który po rundzie jesiennej był prawie stuprocentowym kandydatem do opuszczenia ekstraklasy.
– Bydgoszczanie zwyciężą w trzech meczach pod rząd i unikną degradacji. Stać ich na to, bo wiosną wygrywali z lepszymi rywalami. Mariusz Rumak mi zaimponował. Ostatnio zarzucono mi, że nazwałem go słabym trenerem. Nigdy tego nie powiedziałem. Stwierdziłem jedynie, że w Lechu sobie nie radził, nie wykorzystywał potencjału zespołu. W Bydgoszczy odwalił kawał znakomitej roboty. Chapeau bas.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...