Piłkarze Bełchatowa zagrali wczoraj w Krakowie kompletny piach – to nie ulega wątpliwości. Jeden błysk Olszara i to wszystko na 90 minut. Grają ten piach zresztą od dłuższego czasu i żadne wstrząsy dotąd nie pomogły – ze zmianą trenera włącznie. Efektem jest przedostatnie miejsce w lidze i seria ośmiu meczów bez wygranej. Gdyby wyjąć zresztą poza nawias tę jedną z Wisłą, okazałoby się, że GKS od listopada nie zwyciężył w żadnym z piętnastu pozostałych spotkań. To niewątpliwie powód do obaw. Powód do zdenerwowania i zniesmaczenia, jeśli kibicuje się Bełchatowowi, ale mimo wszystko – nas bardziej zniesmaczyło to, co wczoraj działo się po meczu.
Wiele zdążyło się wydarzyć zanim zawodnicy GKS-u wrócili do szatni. Jacek Zieliński zdążył opowiedzieć dziennikarzom o zwycięstwie i nagrać rozmowę dla telewizji, Marek Zub spróbował wytłumaczyć się z porażki, część zawodników Cracovii udzieliła już wywiadów pomeczowych. Kto mieszkał niedaleko, zdążył nawet wrócić do domu i jeszcze zjeść po drodze kebab… A piłkarze Bełchatowa ciągle stali ze spuszczonymi głowami przy sektorze dla kibiców gości.
Mecz skończył się o 22:20, a oni stali tam jak sieroty do 23:03. 43 minuty!
Kilkadziesiąt minut przekrzykiwania samozwańczych kibicowskich wodzów, którzy postanowili powiedzieć piłkarzom, co o nich myślą i czego oczekują oraz co się z nimi stanie, jeśli wyniki się nie poprawią. Szkoda tylko, że z trudem przychodzi im wyartykuowanie czegokolwiek poza:
„Cicho, kurwa, teraz ja mowię!”
„Chodź tu, kurwa!. Zawołaj tu swoich kolegów z drużyny!”
„Po co wy gracie, jak wy ambicji nie macie” – to był w zasadzie jeden z najprzyjemniejszych i najłagodniejszych okrzyków. Piłkarze oczywiście stali i czekali co się zdarzy, bo z tzw. kibicami nie ma lekko. Kibic może ci naskoczyć, jak nie będzie dopingował albo krzyknie z trybun coś niemiłego. Ale w desperacji może znacznie więcej, o czym niektórzy już się przekonali – chociażby w Lubinie. Samochód porysuje, szybę wybije, da po gębie w ciemnej uliczce. Nie warto ryzykować.
Początkowo jedynym, który wdał się w te „rozmowy” był Błażej Telichowski. Cała reszta stała w bezpiecznej odległości paru metrów. Dopiero kilkanaście minut później do sektora podeszli Adrian Basta i Damian Szymański, ale cała operacja i tak była skazana na porażkę.
Zabrakło tylko, żeby piłkarze Bełchatowa musieli klękać przed sektorem, jak kiedyś zawodnicy Steauy Bukareszt przed swoimi kibicami. Wtedy byłby komplet. Prawdziwy festiwal żenady.