Reklama

Proksa: Myślę, że piłkarze mnie nie polubili, ale nie po to tutaj przyszedłem

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

30 kwietnia 2015, 08:43 • 11 min czytania 0 komentarzy

– Wiem, jak wygląda życie podczas takiego zgrupowania. Były dni, kiedy na widok rękawic – za przeproszeniem – rzygałem. Mimo to, gdy zobaczyłem piłkarzy ze świeżo przyciętymi włosami, byłem zaskoczony. Zgrupowania są od tego, żeby zapierdzielać – mówi w rozmowie z Super Expressem Grzegorz Proksa, dyrektor sportowy GKS-u Katowice. Zapraszamy na czwartkowy przegląd prasy.

Proksa: Myślę, że piłkarze mnie nie polubili, ale nie po to tutaj przyszedłem

FAKT

Ciąg dalszy dramatu Lewandowskiego. Złamana szczęka, nos i wstrząśnienie mózgu.

Image and video hosting by TinyPic

Tak fatalnych wyników badań lekarskich najlepszego polskiego piłkarza chyba nikt się nie spodziewał, ale już wczoraj przed południem mieliśmy pewność: niestety, zdiagnozowano złamanie kości górnej szczęki, złamaną przegrodę nosową oraz wstrząśnienie mózgu. Dla Roberta Lewandowskiego (27 l.) mecz z Bayernem Monachium z Borussią Dortmund (1:1 po dogrywce, 0:2 w rzutach karnych) w półfinale Pucharu Niemiec zakończył się fatalnie. Na razie nie wiadomo, jak długo najlepszy kapitan reprezentacji Polski będzie pauzował. (…) Niestety, sama maska, w której można zobaczyć wielu zawodników na piłkarskich boiskach, to nie wszystko. Dużo poważniejszym od złamania szczęki i nosa problemem może być bowiem dla piłkarza wstrząśnienie mózgu. Leczenie tego urazu wymaga przynajmniej kilkudniowego odpoczynku, a to oznacza, że możemy nie zobaczyć Lewandowskiego na Camp Nou.

Reklama

O lidze już nie czytamy, wszystko wiemy. A tutaj dramat Jacka Stefanowskiego w Nepalu – Polak przeżył trzęsienie ziemi.

Image and video hosting by TinyPic

Ruszający się stół, kołyszący się budynek – chwile grozy przeżył polski trener reprezentacji Nepalu Jacek Stefanowski (40 l.). – Siedziałem w domu z rodziną. Jedliśmy obiad. Nagle stół zaczął się ruszać, budynek kołysał się tam i z powrotem. Światło zgasło. Zgromadziliśmy się wszyscy przy drzwiach. Byliśmy przerażeni. Wszystko wokół się trzęsło, a my nic nie mogliśmy zrobić. Im dłużej to trwało, tym bardziej się baliśmy. Pierwszy wstrząs potrwał może kilka minut. Nie wiadomo było, kiedy to sie wreszcie skończy kiedy nadejdzie kolejny. Gdy uciekliśmy, ziemia znów się zatrzęsła. W końcu przedostaliśmy się do domu przyjaciół – mówi Faktowi były bramkarz amerykańskich klubów piłkarskich.

RZECZPOSPOLITA

Mocne pytanie przed sobotnim finałem Pucharu Polski: Mecz czy festiwal nienawiści?

W sobotę na Stadionie Narodowym finał Legia – Lech. Niestety, więcej mówi się o kibicach i przewidywanych problemach niż o meczu. W tym sezonie największymi wygranymi Pucharu Polski nie są finaliści, lecz Błękitni Stargard Szczeciński – drugoligowy zespół, który odpadł dopiero w półfinale z Lechem (w pierwszym spotkaniu u siebie pokonał wicemistrza Polski 3:1). A przecież po drodze klub z Pomorza wyeliminował innego przedstawiciela ekstraklasy – Cracovię. Postawa Błękitnych spowodowała wzrost zainteresowania Pucharem Polski. PZPN docenił sukces zespołu prowadzonego przez Krzysztofa Kapuścińskiego i Zbigniew Boniek osobiście zaprosił piłkarzy oraz sztab szkoleniowy na warszawski finał. Pytanie tylko, czy goście ze Stargardu zobaczą dobry mecz czy festiwal nienawiści na trybunach i w mieście. Zadymy należą do niechlubnej tradycji spotkań Legii i Lecha. Najsłynniejszą jest zdemolowanie Częstochowy w 1980 r.; istniała wtedy obawa, że mecz finałowy Pucharu Polski w ogóle się nie odbędzie. Gdy kluby spotkały się w 2011 r. w Bydgoszczy, także doszło do zamieszek, musiała interweniować policja. Wiele kontrowersji wzbudza sposób dystrybucji biletów na finał organizowany przez Legię. Większość z nich trafiła do Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa (SKLW). Tak więc to ludzie z Żylety decydowali o tym, kto zobaczy mecz. Wejściówkę można było kupić tylko w pakiecie ze specjalną koszulką (zarobek SKLW). Oby tylko Bogusław Leśnodorski i Dariusz Mioduski nie musieli się po meczu zarzekać, że „na Legii dla takich osobników nie ma miejsca”. Taki sposób dystrybucji biletów to igranie z ogniem i jeśli dojdzie do naruszenia porządku, płomiennych przemów obu właścicieli nikt już nie weźmie poważnie.

Reklama

GAZETA WYBORCZA

Tutaj również gramy Pucharem Polski: Jak Skorża rozwiąże Sudoku

Image and video hosting by TinyPic

– W takich meczach trenerzy cierpią – mówi Maciej Skorża. Jego Lech, wicelider ekstraklasy po rundzie zasadniczej, w sobotę zagra z Legią o Puchar Polski. Dla Skorży to już piąty finał. Dwukrotnie triumfował z Legią. (…) Słowa „gdyby” Skorża nie lubi, choć sezon jego drużyny narzuca taką narrację. Gdyby nie kontuzje zimą, rozwój Lecha byłby zdecydowanie bardziej harmonijny. Gdyby nie zwycięstwo z Legią w lidze, nikt nie myślałby o mistrzostwie. Gdyby Lech odpadł z PP z trzecioligowymi Błękitnymi Stargard Szczeciński, to najwięcej straciłby zespół. Gdyby nie kolejne remisy, sytuacja poznaniaków w lidze byłaby o niebo bardziej komfortowa – i wtedy Skorża się łamie: „Gdyby Sadajew trafił do pustej bramki z Koroną Kielce”. A gdyby Lechowi udało się wygrać w sobotę z Legią? – To prawdopodobnie najważniejszy tydzień mojej drużyny w całym roku. Trzeba robić wszystko, żeby narodziło się coś ciekawego, ale po spotkaniu będziemy musieli reagować, żeby zapanować zarówno nad euforią, jak i żałobą – mówi „Wyborczej” Skorża. – Może to będzie dla nas mecz przełomowy? Bardziej patrzę jednak na to, jak ten finał z Legią zdefiniuje dalszą część sezonu i następne rozgrywki. To będzie dobre podsumowanie mojej dotychczasowej pracy w Lechu. Liczę na moich zawodników, że wzniosą się na wyżyny. Te słowa pokazują niepewność Skorży wobec własnego zespołu. Projektu, którego unikalność podkreśla sam szkoleniowiec, bo dotychczas nie pracował z kadrą graczy tak młodych i niedoświadczonych. Gdy Skorża mówi o swojej drużynie, używa określenia „labilna”. Czyli zmienna, chwiejna. – Ten zespół potrafi mnie zaskoczyć. Wydawało się, że mam go pod kontrolą, a okazywało się później, że nie do końca. Muszę nad nim panować i patrzeć na rozwój chłopaków – tłumaczy.

Z kolei Krychowiak ma do wykonania misję.

W sobotę Sevilla podejmuje Real Madryt w szlagierze Primera División, w którym ważą się losy mistrzostwa Hiszpanii. Dla Grzegorza Krychowiaka to kolejne wyzwanie z gatunku ekstremalnych. Akcja z 53. minuty meczu z Barceloną, w której czyściutkim wślizgiem wygarnął piłkę rozpędzonemu Leo Messiemu, stała się znakiem firmowym Krychowiaka. Niedawno UEFA na swojej stronie zamieściła wywiad z piłkarzem Sevilli, reklamując go jako jedynego polskiego piłkarza w historii, który ma szansę zagrać o europejskie trofeum w swoim kraju. 27 maja finał Ligi Europy rozgrywany jest w Warszawie, w półfinale na drodze broniącej tytułu Sevilli stoi już tylko Fiorentina. Niedawno prezes klubu z Andaluzji José Castro i dyrektor sportowy Monchi byli w stolicy Polski, by przekazać trofeum, zastrzegając jednak, że zarówno oni, jak i ich kluczowy piłkarz Krychowiak mają plan po nie wrócić i na kolejny rok zabrać do Sevilli. (…) Polak jest ustawiany przed stoperami i odpowiada między innymi za przecinanie akcji takich piłkarzy jak Messi. Trener Unai Emery powierzył mu podobną rolę także w Sankt Petersburgu w rewanżu z Zenitem w ćwierćfinale Ligi Europy, gdzie miał ograniczyć rolę Hulka. W wywiadzie dla UEFA.com Krychowiak przyznał, że Emery nauczył go lepiej rozumieć pojęcia „szacunek” i „ciężka praca”. A przecież nigdy nie uchodził za lenia, zawsze był walczakiem. Podobnie jest w Sevilli, co doceniają jej kibice, dla których drużyna ma prawo przegrać, ale nie ma prawa się poddać. Real szykujący się do walki z Juventusem o finał Ligi Mistrzów czeka w sobotę wyjątkowo ciężka próba. Przed rokiem Sevilla pokonała „Królewskich” u siebie 2:0, strącając ich z pierwszej pozycji w tabeli, na którą nie umieli już wrócić.

Zdążyć na Barcelonę. Pytanie, Robercie, czy ma to sens?

Image and video hosting by TinyPic

Jeśli Robert Lewandowski zagra w środowym półfinale Ligi Mistrzów, to w masce chroniącej nos i szczękę. Największym problemem jest jednak wstrząśnienie mózgu. (…) – Żona Roberta była bardzo przestraszona, pierwsze wieści naprawdę nie były najlepsze – mówił nam wczoraj Kucharski. Noc Lewandowski spędził w domu, obudził się w dobrym nastroju, narzekał tylko na stłuczony bark. Później pojechał na kolejne badania. – Złamania nosa i szczęki z pewnością są odczuwalne, ale często nie wykluczają treningów i meczów w specjalnej masce. Nie wiem, czy tak będzie w tym przypadku, bo nie znam szczegółów, ale jest na to szansa. Większym zmartwieniem jest natomiast wstrząśnienie mózgu – mówi Jacek Jaroszewski, lekarz reprezentacji Polski, który jest w stałym kontakcie z Lewandowskim. Według niego po takim urazie piłkarz zazwyczaj dostaje kilka dni wolnego – nie trenuje, ma tylko odpoczywać. – Wstrząśnienie mózgu nie jest tak groźne jak wstrząs, ale to wciąż poważny uraz. W związku z tym, że dokładnie nie wiadomo, co groziłoby zawodnikowi, który za szybko po takiej kontuzji wraca na boisko, lekarze zazwyczaj czekają, aż sam poczuje, że nic mu nie dolega. Obowiązuje zasada: lepiej wrócić o kilka dni za późno niż o jeden za wcześnie. W tej chwili pewnie w samym Bayernie nie wiedzą, czy Robert zagra z Barceloną – mówi Jaroszewski. Pozostaje pytanie, czy lekarze z Monachium nie powinni Lewandowskiemu zabronić powrotu na boisko i natychmiast odesłać go do szpitala.

SUPER EXPRESS

Nie widzimy zbyt wiele piłki (zła wiadomość), nie widzimy też relacji (dobra wiadomość). Mamy materiał o tym, jak Proksa ustawia GieKSę. Konkretnie: to krótka rozmowa.

Image and video hosting by TinyPic

Piłkarze raczej pana nie polubili.
– Też tak myślę, ale nie po to tutaj przyszedłem. Mój plan zakłada awans do Ekstraklasy w ciągu dwóch lat i wszystko temu podporządkowuję.

Ilu zawodników do tego planu nie pasuje, bo brak im charakteru?
– Nie odpowiem, bo odpowiedź nie byłaby dobra dla wizerunku klubu. W drużynie są też jednak tacy, którzy do naszej wizji pasują. Początek był trudny, ale teraz widzę, że zaangażowania w zespole już nie brakuje.

(…)

Kiedy przyjechał pan na zgrupowanie zespołu, zastał pan zawodników świeżo po wizycie u fryzjera.
– Wiem, jak wygląda życie podczas takiego zgrupowania. Były dni, kiedy na widok rękawic – za przeproszeniem – rzygałem. Mimo to, gdy zobaczyłem piłkarzy ze świeżo przyciętymi włosami, byłem zaskoczony. Zgrupowania są od tego, żeby zapierdzielać.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Ligowa okładka.

Image and video hosting by TinyPic

Mistrz obronił się przed Lechem. Zaczynamy od wczorajszych emocji w lidze.

Były walka, błędy, piękne gole, emocje i dramaturgia. Najpiękniej runda zasadnicza skończyła się dla Legii, która z problemami, ale jednak pokonała Pogoń tracącą pierwsze punkty za kadencji Czesława Michniewicza. Portowcy jednak nie muszą rozpaczać. Choć przegrali, to zagrają w elitarnej ósemce, bo goniący ją rywale też tracili punkty. Trenerzy psioczą na obowiązujący już drugi rok system rozgrywek, ale znowu zacisnęli zęby i zabrali się ostro do roboty, aby ustawić swoje drużyny w jak najlepszej pozycji przed rundą finałową. Choć kontrowersyjna zasada dzielenia punktów (i zaokrąglania punktowego dorobku w górę) oczywiście musiała przypomnieć o sobie właśnie w ostatniej kolejce. Otóż przed środowym graniem jasne było, że drużyny z parzystym dorobkiem punktowym de facto grają o dwa punkty, a z nieparzystym o jeden… Jednak stawka kilku meczów była znacznie wyższa niż jeden czy dwa punkty. Ważyły się losy awansu do pierwszej ósemki i tego, kto w ostatnich siedmiu spotkaniach częściej będzie grał u siebie niż na wyjeździe. W tym kontekście oczywiście najbardziej elektryzowała rywalizacja Legii z Lechem o pozycję lidera, bo tu gra toczyła się również o to, gdzie zagrają te drużyny już w następny weekend: w Warszawie czy Poznaniu? (…) W cieniu meczów o wielką stawkę swój mecz toczył Kamil Wilczek. Jego dwa gole strzelone Górnikowi Łęczna sprawiły, że teraz na koncie ma ich już piętnaście. Napastnik Piasta Gliwice został więc liderem snajperów. I ma pewność, że jego dorobku bramkowego – w przeciwieństwie do ligowych punktów – nikt teraz nie podzieli.

Image and video hosting by TinyPic

Wracam, by się przypomnieć – mówi Cywka.

Tomasz Kupisz wrócił do Polski i zaraz znów wyjechał. Pan jaki ma plan?
– Wracam, by się przypomnieć kibicom, trenerom, selekcjonerowi. Na razie chciałbym rozegrać jeden, dwa dobre sezony. Na tym się skupiam.

(…)

Następnie przez dwa i pół roku grał pan z powodzeniem w Derby County. Ale i tam nie zawsze było miło. Trener Nigel Clough publicznie nazwał pana „niezbyt bystrym”.
– Później dowiedziałem się, że takie teksty to u niego nic niezwykłego. Po nieudanych meczach zawsze ktoś obrywał.

To był najbardziej kontrowersyjny trener, z jakim pan pracował?
– Tak. Na przykład podczas treningu lubił zorganizować nam mecz krykieta. Dostaliśmy pełny ekwipunek, a trener wściekał się, kiedy ktoś nie znał zasad, a przecież dla obcokrajowców to była nowość. Mnie opanowanie zasad zajęło kilkanaście minut, nie są takie skomplikowane. Trener bardzo przeżywał te mecze. Jeśli komuś coś nie wyszło, szalał, jakby chodziło o spotkanie w lidze.

Poza tym:
– Śląsk chce Nalepę z Arki
– Martin Baran ma sezon z głowy
– Żytko: na drugie mu spadkowicz

Image and video hosting by TinyPic

Marzę o podniesieniu pucharu – mówi Łukasz Trałka.

(…) Nie ma sensu analizować aktualnej formy obu zespołów – tego czy tydzień wcześniej wygrywały, czy przegrywały w lidze, bo to nie będzie miało żadnego znaczenia w momencie rozpoczęcia finału. Ja jadę na Stadion Narodowy z konkretnym celem.

Jakim?
– Moim marzeniem jest podniesienie pucharu jako kapitan Kolejorza. Wiele przeżyliśmy razem jako zespół w tej edycji Pucharu Polski, ale skoro doszliśmy już do finału, trzeba postawić tę kropkę nad i.

(…)

Ma pan 30 lat i nie wygrał żadnego trofeum.
– Widocznie mam tyle, na ile zasłużyłem. Patrząc z drugiej strony, zagrałem ponad 200 meczów w lidze, a niejeden zawodnik chciałby zaliczyć choć kilka. Nie oceniam tego, co ugrałem, bo jeszcze dużo przede mną. Grałem w klubach, w których trudno było walczyć o trofea. Zawsze, żeby trafić do nieco lepszego klubu, musiałem pograć w słabszym, zaliczyć nawet kilkadziesiąt spotkań w pierwszej lidze.

Nawet puchar potrafili zgubić. Oto pucharowy alfabet.

A jak awantury
Finały Pucharu Polski pomiędzy Lechem a Legią mają nie tylko piłkarską tradycję. Z reguły towarzyszyły im awantury na trybunach i poza stadionem. Największa miała miejsce w 1980 roku w Częstochowie, skutecznie zamieciona pod dywan przez władze komunistyczne, choć według nieoficjalnych źródeł były tam ofiary śmiertelne. W 2004 roku przy Łazienkowskiej rozwścieczeni kibice gospodarzy zrywali medale z szyj lechitów. Siedem lat później w Bydgoszczy po wygranej Legii w rzutach karnych pseudokibice obu drużyn wbiegli na murawę. Doszło do bijatyki ze służbami i policją.

M jak Madej
Łukasz. To on jest bohaterem cytatu, który do dziś przypominany wśród kibiców Lecha wywołuje uśmiechy. Przerwa meczu rewanżowego w 2004 roku, szatnia Kolejorza. Spore nerwy, bo choć jest korzystne 0:0 (w pierwszym spotkaniu poznaniacy wygrali 2:0), to Legia przeważa. Trener Czesław Michniewicz daje piłkarzom chwilę na wymianę uwag, po czym sam chce przejąć stery. Tu do akcji wkracza poznański pomocnik, który odzywa się w najmniej odpowiednim momencie. – Zamknij się, Madej! – ryknął wtedy szkoleniowiec i w ułamku sekundy zrobiła się cisza, jak makiem zasiał. 45 minut później Lech mógł cieszyć się z wywalczenia po raz czwarty w historii Pucharu Polski.

Image and video hosting by TinyPic

PS dziś niezły. Nie zdążyliśmy już zacytować m.in. rozmów z Adamem Topolskim czy Marcinem Kaczmarkiem, trenerem Wisły Płock.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...